Będziemy musieli zasłonić Słońce. Konsekwencje mogą być groźne
Pamiętacie jak dwa lata temu naukowcy planowali nad niewielkim obszarem Norwegii rozpylić w stratosferze cząsteczki, które miałyby w nieznacznym stopniu ograniczyć ilość światła słonecznego docierającego do powierzchni Ziemi? Sprzeciw opinii publicznej był na tyle duży, że pomysł zarzucono. Geoinżynieria słoneczna jednak nie zniknęła i powoli pomysł ten powraca do instytutów badawczych.
Coraz więcej naukowców jednak przyznaje, że przed geoinżynierią na dłuższą metę nie da się po prostu uciec. Już dawno straciliśmy okazję na naprawę naszego środowiska naturalnego przed katastrofą klimatyczną. Co więcej, nadal korzystamy z paliw kopalnych jak gdyby nigdy nic, tylko rozpędzając ocieplanie klimatu.
Czytaj dalej:
- Chcieli wysłać wielkie balony, żeby przysłonić słońce i ratować Ziemię. Plan naukowców wstrzymany
- Amazon po cichu zastanawia się, jak zasłonić Słońce. Wszystko jednak dla naszego dobra
- Kiedy już roztopią się bieguny na Ziemi, będzie można je szybko i tanio zamrozić. Że co?
- Ziemia ma założyć „okulary przeciwsłoneczne”, aby wygrać z globalnym ociepleniem
Co więcej, jesteśmy już na takim etapie tego procesu, że nawet gdybyśmy teraz zredukowali emisję dwutlenku węgla do zera na powierzchni całej Ziemi, i tak nie bylibyśmy w stanie zatrzymać niekorzystnych zmian. Teraz jesteśmy w stanie jedynie minimalizować szkody. Zmniejszenie ilości promieniowania słonecznego docierającego do powierzchni Ziemi jest jednym z pomysłów na właśnie takie minimalizowanie strat.
Naukowcy biorą się do pracy
W październiku prezydent Joe Biden ogłosił rozpoczęcie zaplanowanego na pięć lat planu badawczego, w ramach którego naukowcy będą analizowali skutki i wpływ geoinżynierii słonecznej na środowisko naturalne. Można zatem śmiało założyć, że to, co jeszcze kilka lat temu kojarzyło się z Hollywood, wkrótce stanie się rzeczywistością.
Skutki uboczne geoinżynierii słonecznej
Rozpylenie dużej ilości mikroskopijnych cząstek w wyższych warstwach atmosfery na dużej wysokości wydaje się stosunkowo łatwym zadaniem. Problem w tym, że gdy je raz wypuścimy, to już sprzątnięcie ich, gdy pojawią się skutki uboczne będzie niewykonalne. Dlatego właśnie naukowcy starają się sprawdzić, z jakimi skutkami ubocznymi możemy mieć w tym przypadku do czynienia.
Załóżmy, że do atmosfery dostarczamy olbrzymie ilości ziaren dwutlenku siarki, takich samych, jakie trafiłyby do stratosfery w wyniku erupcji masywnego wulkanu. Naukowcy są zgodni, że owe cząsteczki skutecznie ograniczyłyby ilość promieniowania słonecznego docierającego do powierzchni, tym samym schładzając naszą planetę. Brzmi fantastycznie. Problem jednak w tym, że takie zmiany temperatury mogą wywołać ekstremalne zjawiska pogodowe, masywne powodzie, a tym samym rozprzestrzenianie się nowych i starych chorób, takich chociażby jak malaria.
Co więcej, ogromnym wyzwaniem byłoby także uzgodnienie planu działania na poziomie międzynarodowym. Jakby nie patrzeć nie da się rozproszyć cząstek w atmosferze nad terytorium jednego kraju, który podjął taką decyzję i utrzymanie ich nad terytorium takiego kraju. Rozpylone w atmosferze aerozole z czasem znajdą się nad terytorium całej Ziemi, a to z kolei sprawia, że jedni będą bardziej chętni, inni mniej i szanse na zgodę co do ilości aerozoli, czasu trwania eksperymentu i oczekiwane skutki są bliskie zeru.
Wszystkie powyższe zastrzeżenia nie zmieniają jednak faktu, że im dłużej korzystamy z paliw kopalnych, tym mniej mamy szans na uniknięcie katastrofy klimatycznej. Z czasem zostanie nam tylko geoinżynieria słoneczna i wtedy już sprzeciw nie będzie miał znaczenia.