To nie jest klawiatura dla amatorów. Razer Deathstalker V2 Pro - recenzja
Razer Deathstalker powraca! Kultowa klawiatura właśnie doczekała się nowej odsłony i po kilku tygodniach testów jestem nią równie zachwycony, co… rozczarowany. Zamiast kontynuować koncepcję, która wyprzedziła swoje czasy, Razer postanowił nieco zbyt silnie zainspirować się Logitechem.
Deathstalker V2 Pro to definitywnie najlepsza klawiatura w portfoilio Razera. Jeśli otworzyliście ten tekst jako fani marki, by dowiedzieć się, czy nowa, niskoprofilowa klawiatura mechaniczna daje radę, to odpowiadam od razu – daje. Nie mogłoby być inaczej, zważywszy na fakt, że mówimy o klawiaturze za 250 euro, czyli 1100-1200 zł, co plasuje ją na samiutkim szczycie klawiaturowej drabiny i nie bez przyczyny, wszak nowy Deathstalker to konstrukcja przeznaczona raczej dla zawodowców i największych entuzjastów, niż dla przeciętnego gracza.
Obcując z tą klawiaturą miałem nieodparte wrażenie obcowania z supersamochodem, który do obsługi wymaga szczególnych umiejętności. Podobnie było w przypadku klawiatury Razer Huntsman – ten sprzęt robi z użytkownika amatora. A mimo to nie mogę odżałować zmarnowanego potencjału.
Razer Deathstalker V2 Pro to klawiatura dla zawodowców.
Nowy Deathstalker trafia na rynek w trzech wersjach:
- Bezprzewodowej, pełnowymiarowej V2 Pro
- Bezprzewodowej V2 Pro TKL
- Przewodowej, pełnowymiarowej V2
Każda z nich będzie dostępna z jednym z dwóch typów przełącznika optycznego od Razera – liniowym (czerwonym) lub klikającym (fioletowym). I tu warto się na moment zatrzymać, bo to właśnie te przełączniki są głównym powodem, dla którego klawiatura kosztuje tyle, ile kosztuje.
Czym bowiem różnią się przełączniki optyczne od mechanicznych czy opto-mechanicznych? Przede wszystkim tym, że mają mniej ruchomych elementów, a co za tym idzie – dłuższą żywotność. Są też niesamowicie stabilnie osadzone, więc nieważne, czy naciśniemy klawisz idealnie pośrodku, czy może blisko krawędzi; klawiatura i tak zarejestruje nacisk. I zarejestruje go błyskawicznie, gdyż rejestrowanie naciśnięć odbywa się poprzez blokowanie wiązki światła, które następuje szybciej niż dotknięcie płytki drukowanej pod klawiszem.
To zaś sprawia, że klawiatura jest niesamowicie responsywna. Aż nazbyt responsywna; mój egzemplarz testowy wyposażony jest w czerwone przyciski liniowe i o ile w grach taki błyskawiczny czas reakcji połączony z liniowym przyciskiem jest pożądany, tak podczas pisania bardzo łatwo o przypadkowe wciśnięcia klawisza. Piszę szybko i raczej przesuwam palce po klawiszach, niż je podnoszę, a Razer Deathstalker V2 Pro potrafił w czasie takiego przesunięcia zarejestrować nacisk przycisków, czego nie zrobiłaby żadna inna klawiatura.
Do pisania zdecydowanie polecam klikające przełączniki optyczne, choć gracze z pewnością będą zachwyceni. Zachwyceni będą też współlokatorzy posiadacza takiej klawiatury, bo Deathstalker V2 Pro – w przeciwieństwie do klawiatur mechanicznych – jest niesamowicie cichy. Mam na biurku dwie inne mechaniczne klawiatury niskoprofilowe i żadna z nich nie jest tak cicha, jak nowy produkt Razera. Konstrukcyjnie sprzęt również stoi na najwyższym poziomie. Nic tu nie trzeszczy i nie skrzypi, całość jest solidna, zupełnie jakby została zaprojektowana z myślą o wożeniu jej ze sobą na turnieje i treningi.
Skoro temat przełączników i jakości wykonania mamy za sobą, to pomówmy o innych cechach nowej klawiatury Razera. Przede wszystkim, możemy ją podłączyć nawet do trzech urządzeń jednocześnie, stosując łączność Bluetooth lub adapter Razer Hyperspeed Wireless, który gwarantuje szybszy czas reakcji i większą stabilność połączenia niż Bluetooth, a także odblokowuje możliwość sterowania kompleksowymi efektami podświetlenia Razer Chroma.
Ktoś w Razerze najwyraźniej czytał też trylogię Austina Kleona o tym, że wielcy artyści kradną, a jak kraść, to od najlepszych, bo nie da się nie widzieć silnej inspiracji Logitechem G915. Podobnie jak Logitech, Razer również zaimplementował rolkę nad klawiszami numerycznymi. Rolka stawia wyraźny opór, więc łatwo jest precyzyjnie sterować nastawami głośności. Naciśnięcie rolki szybko wycisza dźwięk systemowy, zaś przycisk po jej lewej stronie zatrzymuje i wznawia odtwarzanie. Szkoda, że kopiując to rozwiązanie Razer nie poszedł na całość i nie zaimplementował również dodatkowych przycisków multimedialnych i klawiszy makro, których w nowym Deathstalkerze bardzo brakuje.
A skoro mowa o tym, czego brakuje, to czysto subiektywnie brakuje mi w zestawie podpórki na nadgarstki. Tak, Deathstalker V2 może i ma niski profil, ale nie na tyle niski, by nadgarstki spoczywały płasko na blacie. Taka podstawka by się przydała, tym bardziej, że oryginalny Deathstalker miał ją zintegrowaną (ale o tym za chwilę).
Ostatnim, czego mi zabrakło, jest lepszy czas pracy. Razer deklaruje 40 godzin przy włączonym podświetleniu i chwali się, że to bardzo dużo, ale sam nie wiem, albo to ja spędzam za dużo czasu przy komputerze, albo to Razer rozmija się z rzeczywistością, bo nie udało mi się wycisnąć z tej klawiatury więcej niż 3 dni pracy, z czego klawiatura była wykorzystywana aktywnie przez ok 8-9 godzin każdego dnia. Szczerze mówiąc – słabiutko. Konkurencyjną G915, na której Razer ewidentnie silnie się wzorował, ładuję raz na tydzień, czasem i rzadziej.
Razer Deathstalker V2 Pro to zmarnowana okazja.
Nie zrozummy się źle, Deathstalker V2 to znakomita klawiatura. Absolutny top topów i jeśli tylko kogoś na nią stać i potrzebuje takiego sprzętu, to brać, nie zastanawiać się. ALE. Największym ale jest tu kompletne odejście od legendarnego pierwowzoru. Oryginalny Deathstalker oczywiście powstał w zupełnie innych czasach, bo grubo ponad dekadę temu, ale już wtedy był klawiaturą absolutnie niesamowitą. Na tle popularnych wówczas klawiatur mechanicznych czy membranowych o wysokim profilu, ta klawiatura robiła furorę swoją płaską konstrukcją i zintegrowaną podpórką na nadgarstki.
A potem, w 2012 r., Razer pokazał odmianę Deathstalker Ultimate, która wyprzedzała swoje czasy. Była to bowiem klawiatura, w której blok numeryczny zastąpiono gładzikiem połączonym z ekranem LCD i przyciskami funkcyjnymi, łudząco podobnymi do tych, które znajdziemy dziś w gadżetach Elgato Stream Deck. Można było przypisać do nich dowolną funkcję i wywołać ją jednym przyciskiem.
Wtedy, 10 lat temu, ta funkcja była tak nowatorska i niszowa, że niewielu wiedziało, co z nią zrobić (sam Stream Deck zadebiutował dopiero kilka lat później). Potem zaś nastała era Twitcha i każdy szanujący się streamer ma na biurku Stream Decka lub coś podobnego, co pozwala mu wygodnie kontrolować całą transmisję. Jestem pewien, że gdyby dziś Razer pokazał tego typu rozwiązanie zintegrowane z klawiaturą, streamerzy rzuciliby się na nie jak Polacy na cukier.
Kto wie, być może Razer trzyma gdzieś w zanadrzu prototyp Deathstalkera V2 Ultimate, choć osobiście w to wątpię; w końcu raptem kilka tygodni temu firma pokazała swój własny Stream Controller. Gdyby teraz wydała na rynek klawiaturę wyposażoną w taki gadżet, oba produkty mogłyby się kanibalizować.
Tym niemniej mam żal do Razera, że wskrzeszając legendę wolał dość bezczelnie zainspirować się swoim głównym rywalem, zamiast rozwinąć własną koncepcję, która kiedyś wyprzedzała swoje czasy, a dziś miałaby szansę na status megahiciora. W efekcie powstała klawiatura, która – choć świetna – nigdy nie zyska kultowego statusu swojego pierwowzoru.