"FIFA z Mario" brzmi świetnie. Niestety, Mario Strikers: Battle League jest na spalonym - recenzja
Mario Strikers: Battle League mogło być jedną z najciekawszych "sportówek" Nintendo w ostatnich latach. Switch umożliwia przeniesienie piłkarskiej rozgrywki na nowy poziom i nadanie jej dodatkowych warstw głębi. Zamiast tego otrzymaliśmy tytuł tak krótki i pozbawiony treści, że zasługuje na czerwoną kartkę.
Mario Strikers: Battle League to w teorii pewny przepis na hit. Nintendo może wykorzystać dodatkową moc konsoli Nintendo Switch, przenosząc serię Mario Strikers na zupełnie nowy poziom. Połączenie FIFA, postaci ze świata Nintendo oraz specjalnych umiejętności - brzmi świetnie. Niestety, twórcy nowej gry ze studia Next Level Games wykonali niezbędne minimum pracy, wydając na świat produkt bez duszy. Pusty w środku i ze zmarnowanym potencjałem.
Po kilku pierwszych meczach Mario Strikers: Battle League nie ma przed graczem żadnych tajemnic ani niespodzianek
W grze nie uświadczymy czegoś takiego jak tryb kariery. Wielka szkoda, bo Nintendo potrafiło serwować stosunkowo akceptowalne historie we własnych "sportówkach", co by wskazać na niedawne Mario Golf Super Rush. Mario Strikers: Battle League to z kolei bardzo prosty tryb zdobywania kilku pucharów systemem drabinkowym, tytułowa liga online, możliwość rozegrania pojedynczego meczu i… to tyle. Gra za 229 złotych ma tak mało zawartości, że to aż boli.
Na obronę hydraulika zaznaczę: część modułów posiada ciekawe, unikalne i charakterystyczne dla świata Mario "twisty". Wcześniej wspomniana drabinkowa walka o puchary wyróżnia się tym, że każda drużyna posiada dwa życia, nawiązujące do platformowego Mario symbolami serduszek. Przegrywając jeden mecz nie wypadamy z turnieju, ale gramy na drugim życiu, wciąż mogąc zdobyć puchar. Tak samo jak wszystkie inne drużyny.
Kolejnym urozmaiceniem rozgrywki jest ekwipunek. Na Mario i przyjaciół możemy zakładać ochraniacze, kaski czy kamizelki wpływające na parametry postaci. Takie przedmioty wzmacniają jedną cechę (na przykład atak), ale osłabiają inną (na przykład szybkość). Ciekawa możliwość, pozwalająca spersonalizować drużynę pod własny styl gry, testowany później podczas sieciowych rozgrywek ligowych. To wszystko jednak zbyt mało, by uznać Mario Strikers: Battle League za pełnoprawne danie z deserem, warte 229 złotych.
Mario Strikers: Battle League mógłby się bronić jakością rozgrywki, ale wirtualne mecze są po prostu przeciętne
To zrozumiałe, że Nintendo wraz z podwykonawcami nie ma takiego doświadczenia z symulatorami piłkarskimi jak EA Sports czy Konami. Nie oczekiwałem jednak, by Battle League było mesjaszem cyfrowego footballu. Przeciwnie, liczyłem po prostu ma masę dobrej, wesołej zabawy. Tej zabawie skutecznie podcinają nogi skrypty, tak widoczne i tak bezczelne, że po czasie trudno traktować jakiekolwiek starcie drużyn poważnie. Gracz niemal widzi sznurki przywiązane do piłki i zawodników, za które pociąga omnipotentny lalkarz unoszący się nad areną.
Jednym z powodów, dla których w czasach PS2 i PS3 wolałem PES od FIFA była większa nieprzewidywalność japońskiej piłki. W Mario Strikers: Battle League tego sportowego chaosu i suspensu nie ma za grosz. Rozgrywka jest oparta o serię bardzo prostych zależności, którym bliżej do mini-gier w stylu Nintendo Switch Sports niżeli gry skierowanej do miłośników fanów piłki nożnej.
Śmiem twierdzić, że pod względem rozgrywki Battle League to krok wstecz względem poprzednich odsłon Mario Strikers. Ta seria nigdy nie była oczkiem w głowie Nintendo, ale moje wspomnienia z Super Mario Strikers dla konsoli GameCube są znacznie cieplejsze niż odczucia wobec najnowszej odsłony dla Switcha. Wielka szkoda, ponieważ hybrydowa konsola Nintendo pozwalała przenieść Strikerów na nowy poziom. Nadać rozgrywce dodatkowej głębi i dodatkowej immersji. Nintendo zmarnowało nadarzającą się okazję, realizując plan minimum.
Trzeba jednak zaznaczyć, że Nintendo oddało kilka celnych strzałów na bramkę
Dla mnie największą zaletą Mario Strikers: Battle League jest wsparcie aż ośmiu graczy przed jednym ekranem (system 4v4 + bramkarze NPC). W piłkę nożną Nintendo graliśmy podczas spotkań ze znajomymi, stosując Battle League jako zamiennik wobec gier z serii Mario Party, Smash Bros. oraz Mario Kart. Kilka pierwszych meczy daje frajdę i pozwala się rozerwać, chociaż nawet goście bez obycia z grami wideo wskazywali na zbyt niski stopień skomplikowania rozgrywki.
Do tego wcześniej wspomniany system ekwipunku nieco różnicuje rozgrywkę. W mojej ocenie to jednak droga na skróty. Zamiast popracować nad lepszym modelem kontroli nad piłką, szerszym wachlarzem ruchów czy większą immersją, Next Level Games po prostu miesza w parametrach postaci.
Największe zalety:
- Możliwość zabawy 8 graczy przed jednym telewizorem
- Bardzo miła dla oka oprawa, świetne animacje, efekty umiejętności specjalnych
- Wymienny ekwipunek to coś nowego...
Największe wady:
- ... ale ta seria potrzebuje znacznie więcej. Niewykorzystany potencjał Switcha
- Płytka, schematyczna, pełna widocznych skryptów rozgrywka
- Bardzo mało zawartości. Brak kampanii, brak kreatywnych trybów
- Nintendo wykonało plan minimum. Ta gra nie zasługuje na wasze 229 zł
Niczego sobie jest także oprawa wideo. Mario Strikers: Battle League wygląda zaskakująco dobrze na 65-calowym ekranie 4K w salonie. Z kolei na wyświetlaczu tabletu Switcha mecze są na tyle czytelne, że bez problemu zdobywałem puchary, leżąc na hamaku zawieszonym między drzewami. Modele postaci robią wrażenie, tak samo jak ich unikalne animacje. To jednak za mało, żeby zachęcać kogokolwiek do zakupu tego tytułu. Czy to w pełnej cenie, czy w promocji. Lepiej po prostu uruchomić po raz 763 Mario Kart 8 Deluxe.
Wszystkie zrzuty ekranu zostały wykonane na konsoli Nintendo Switch w trybie mobilnym.
PS. Autor nie był w stanie powstrzymać się od miałkich analogii ze świata piłki nożnej, za co szczerze przeprasza wszystkich czytelników.