W mojej wsi w końcu pojawił się światłowód. Czekałem na niego kilka lat, a potem i tak musiałem go poprawić
Stało się. Po wielu latach oczekiwania do mojego rodzinnego domu dotarła cywilizacja w postaci łącza światłowodowego. Niestety jego podłączenie nie oznaczało, że moi rodzice od razu zyskali dostęp do szybkiego Internetu. Konieczne było kilka inwestycji, w tym kupno zestawu mesh TP-Link Deco X50.
Podłączenie światłowodu w dużym mieście i w małej podmiejskiej miejscowości różni się mniej więcej o 180 stopni. Gdy przeprowadziłem się do nowego mieszkania w Warszawie, proces zamówienia oraz instalacji nowego łącza zajął zaledwie kilka dni.
Zadzwoniłem, wybrałem interesującą mnie ofertę, kilkadziesiąt godzin później monter nie tylko podpinał mnie do sieci, ale też konfigurował mój router. To tak naprawdę koniec tej części historii, z usług Orange korzystam do dziś, przez cztery lata nie wypowiedziałem im umowy, po drodze tylko wymieniłem router na szybszy. Tyle, nudy.
Na terenach podmiejskich proces ten wyglądał zupełnie inaczej.
Moi rodzice mają dom, który znajduje się na skraju cywilizowanego świata, czyli kilka minut samochodem od dużego miasta wojewódzkiego. Można by pomyśleć, że taki dom to sielanka, bo łączy wiejski spokój z miejskimi atrakcjami dostępnymi na wyciągnięcie ręki. Niestety w tej układance jest jeszcze jeden element, bo gdy kończyło się miasto, wraz z nim kończyła się także cywilizacja. Objawia się to tym, że autobusy jeżdżą co godzinę zamiast co minutę, Coca-cola kosztowała 8 zł za butelkę jeszcze przed wprowadzeniem podatku cukrowego, zaś szybkie łącza internetowe praktycznie tu do niedawna nie istniały. I ja chciałem porozmawiać właśnie o tym ostatnim.
Przez wiele lat, tak jak w Warszawie, korzystałem tu z usług Orange, jednak te usługi dosyć mocno różniły się od swojego stołecznego odpowiednika. Konkretnie mówiąc, bo w takiej kwestii warto operować twardymi liczbami, różniły się stukrotnie. Gdy w Warszawie miałem łącze światłowodowe o prędkości 600 Mb/s, w domu rodzinnym było to miedziane i skromne 6 Mb/s. Pewną poprawę przyniosło przeniesienie się na Internet mobilny, który oferował prędkość pobierania na poziomie 30 Mb/s, ale nadal było to łącze nadające się głównie do okazjonalnej konsumpcji treści, a nie pracy w Internecie. Bardziej obrazowo: każdy z Was pewnie zna kogoś, kto wypłatę dostaje ostatniego dnia miesiąca i najdalej piątego jest już bez grosza przy duszy. W moim przypadku tą wypłatą był pakiet internetowy 70 GB, a tym kimś była moja rodzina.
Na Internet światłowodowy czekaliśmy mniej więcej trzy lata.
W 2018 roku dowiedzieliśmy się, że lokalny operator, firma Koba, zamierza podłączyć światłowód w naszej okolicy. Potem okazało się, że w sumie to tak, ale tylko w części wsi, a potem, że w sumie to wszędzie, ale nie na naszej działce. Ostatecznie udało się dogadać na to, że jak sami sobie postawimy konstrukcję dumnie zwaną masztem (tak naprawdę był to kij w betonowej stopie zakopany w piasku), to uda się do nas doprowadzić światłowód drogą powietrzną.
To swoją drogą też jest swego rodzaju awangarda, bo w Warszawie operatorzy chwalą się, że ich światłowody zakopano w ziemi, więc są odporne na warunki atmosferyczne. Tymczasem podlaskie światłowody widocznie są lepsze jakościowo i upałom, mrozom czy burzom z gradem się nie kłaniają. Chyba że poprowadzenie światłowodów bez kopania w ziemi było zwyczajnie tańsze, bo z taką ewentualnością też należy się liczyć.
Mogę podejrzewać taką ewentualność, bo po podłączeniu szybkiego Internetu okazało się jednak, że może i nie jest on szybki, ale za to zasięgiem obejmuje wyłącznie strych i kawałek górnego piętra. Oznaczało to, że wykorzystać potencjał nowej sieci można było wyłącznie na balkonie lub drabinie prowadzącej na wspomniany strych. Głównym winowajcą tego stanu rzeczy okazał się router, którego marki nie pamiętałem, ale przypomniałem ją sobie wchodząc na Ceneo i wybierając opcję „Sortuj od najtańszego”. W każdym razie chodziło o sprzęt marki Toto-Link, którego wartość przekraczają moje typowe sobotnie zakupy w sklepie z płazem w nazwie.
Po kontakcie z operatorem dostaliśmy propozycję kupienia drugiego takiego samego routera i połączenia ich we wspólną sieć. Jednak jako że z matematyki wiem, że zero pomnożone przez dowolną liczbę dalej daje zero, nie zdecydowałem się na tę opcję. Dodatkowo, z innych moich obliczeń wynikało, że na piętrowy dom o łącznej powierzchni 150 metrów kwadratowych potrzebowałbym przynajmniej dwudziestu takich routerów, a to tworzyłoby kilka drobnych niedogodności:
Po pierwsze byłoby to rozwiązanie niezbyt opłacalne, po drugie nie miałbym miejsca na podłączenie do prądu czegokolwiek poza tymi routerami, czyli z potencjału szybkiego Internetu i tak nie mógłbym skorzystać.
Rozwiązaniem problemu okazał się mesh TP-Link Deco X50.
Model ten składa się z dwóch stacji. Jedną podłączyłem bezpośrednio do routera, na strychu, drugą postawiłem na parterze. Po prostej konfiguracji, która zajęła zaledwie kilka minut i ograniczyła się do ustawienia nazwy i hasła nowej sieci, sprawdziłem szybkość łącza. Speedtest pokazał grubo ponad 200 Mb/s co było wynikiem nieco gorszym od deklarowanych 300 Mb/s, ale w porównaniu z dotychczasowym łączem było i tak wynikiem niesamowitym.
Ponadto Internet ten nie miał limitu danych, tak jak używane łącze mobilne, więc od tamtej pory każdy mógł bez problemu oglądać filmy i seriale w serwisach streamingowych, komunikować się i po prostu korzystać z Internetu. Ja z kolei mogę w końcu pojechać do rodziców bez brania kilku dni urlopu. Najzwyczajniej w świecie mogę tu pracować. Zasięg Internetu obejmuje nie tylko dom, ale też ogród, więc do tej samej sieci udało się podłączyć kamery monitoringu. Do tej pory nie było to możliwe.
Droga do uzyskania szybkiego łącza w domu była długa, wyboista i trudna. Wymagała też dodatkowych inwestycji w postaci masztu oraz przesiadki na zestaw mesh TP-Link Deco X50. Ostatecznie jednak całość działa dokładnie tak jak powinna i muszę przyznać, że cały ten wysiłek się opłacił, bo choć dom moich rodziców nie przesunął się nawet o centymetr, to znacznie zbliżył się do cywilizacji.
Szkoda tylko, że jest to w zaledwie połowie zasługa operatora, a w drugiej połowie dodatkowego zestawu mesh, który powinno dać się dokupić do usługi, a nie wyłącznie na własną rękę. Boję się myśleć, jak wiele osób podłączyło sobie światłowód, a przez kiepski sprzęt dołączony do usługi, wykorzystuje zaledwie kilka procent jego możliwości. Ale coś mi mówi, że nawet w mojej wsi jest ich całkiem dużo.