REKLAMA

"Uciekłbym już w kosmos": Marcin Pryt z 19 Wiosen zaprasza w kosmiczną podróż [wywiad]

"Po co słońce? Po co księżyc? Te planety? Cały świat" - pytał Marcin Pryt, wokalista i autor tekstów łódzkiego zespołu 19 Wiosen. Pytanie aktualne jest do dziś, szczególnie w okresie, kiedy kosmos przestał być wielką ideą, a stał się prywatnym placem zabaw dla miliarderów. Jak w tym świecie odzyskać radość nie tylko z przestrzeni kosmicznej, marzyć o wielkich odkryciach, na dodatek w czasie wojny - o to właśnie zapytałem Marcina Pryta.

Marcin Pryt z 19 Wiosen zaprasza w podróż w kosmos [wywiad]
REKLAMA

Postawię tezę: 19 Wiosen to najbardziej techniczny zespół w Polsce. A skoro tak, to zasługuje na miejsce w serwisie o technologiach. Nie ma chyba innej grupy, w której w tekstach tak często bohaterami były liczne maszyny, samoloty, statki kosmiczne, przedmioty i zjawiska jak z podręcznika studenta politechniki. Muzyka 19 Wiosen jest jak czytanie pierwszych powieści science-fiction, pełna marzeń o lepszym świecie i lepszym człowieku. A jednocześnie poezja Marcina Pryta dotyczy tego, co wokół nas. Wielkie marzenia, zwykłe życie.

REKLAMA

Jestem ja, Widzew i kosmos - powiedział mi Marcin Pryt. To chyba najlepszy możliwy opis jego twórczości i muzyki wykonywanej przez 19 Wiosen. Łódzki Widzew mógłby być potwierdzeniem sensu wrzucania zespołu do specyficznej szufladki o nazwie "Łódź", ale Pryt jest kimś więcej niż poetą łódzkich blokowisk. Wzruszająca czułość, jaka wybija z tekstów, pasuje do wielu miejsc na świecie, pełnych bloków, kamienic, uliczek. Nie ma piękniejszej piosenki o blokowiskach niż "Zmierzch" - szarych, smutnych, ale naszych.

"Między osiedla i wiadukt czerwone słońce weszło"

Pomiędzy betonowym osiedlem, a nieskończonym kosmosem u Marcina Pryta nie ma przepaści. Jest człowiek i przeważnie wszystko to, co w nim najgorsze. "Nie ma szans na świat bez granic, zbliża się wojna z Iranem i konflikt z islamem. Duże i okrągłe nienawidzi Żydów, a na Ukrainie są psy spalone przed Euro" – wykrzykiwał, a raczej przewidywał na płycie "Cinema natura". Dlatego "zero kontaktu", od człowieka "lepiej dalej niż bliżej, maksimum na wyciągnięcie ramienia" ("Dystans").

Ratunkiem jest kosmos będący dowodem na to, że wszelkie ogłupiające idee w stylu nacjonalizmu, kariery i tym podobne ludzkie marzenia są nieistotne. Jesteśmy częścią czegoś wielkiego, niezrozumiałego, a przez to fascynującego. Jadąc przez łódzkie blokowisko zatrzymujemy się, patrzymy na Księżyc i ciągle się dziwimy.

Fascynujące jest też to, w jaki sposób Marcin Pryt żongluje zwykłą codziennością i marzeniami o kosmosie. Historie miasta obserwowane z okien autobusu czy roweru, zwykłe radości ("Pogoda jest OK, można uchwycić w rękach promienie i bawić się nimi jak z motylem" - fragment utworu z nowej płyty), proza życia - ot, romanse, które po prostu się kończą z niewiadomych powodów  ("BWM" – kto nie zapłacze za Henrykiem i Mariolą, ten nie ma serca), chodzenie do pracy, ból kręgosłupa.

A jednocześnie kosmiczne wędrówki, odkrywanie nowych planet, obcowanie z innymi cywilizacjami. 19 Wiosen pozwala marzyć o lepszej przyszłości, pokazując bezduszną nowoczesność, upadające miasta, niszczoną przyrodę. "Kanał europejskiego miasta w dziesiątych latach, płynie tam: kał, łeb ryby, podpaska i pendrive" ("Restauracja Europa" z płyty Cinema Natura) – czy właśnie takie nie są współczesne miasta?

"Plastikowa butelko, na której oblepił się syf, dobrze, że nie udało wam się dożyć"

Płyta "Pożegnanie ze światem" była dla mnie od lat ścieżką dźwiękową katastrofy klimatycznej. Ludzkość jest skończona, planeta zniszczona, katastrofa nadchodzi. Pożegnanie ze światem nie oznacza jednak samobójstwa, tytuł jest raczej podpowiedzią, co można zrobić: uciec, poszukać własnego świata, tych kilku chwil radości.

Można, a nawet należy robić tak, jak bohater piosenki "2036" z płyty "Cesarstwo zwierząt", który czekając na uderzenie meteorytu podróżuje, korzysta z resztek życia, wydaje oszczędności zamiast czekać na czarna chwilę, stawia piwo sąsiadowi z osiedlowego baru. Hedonizm? A co w nim złego, jesteśmy tylko my, nasi bliscy, a potem kosmos. "Wszyscy należymy do gwiazd" - to już nowa płyta, "Nów". Taka postawa to wyzwolenie.

"Nów", płyta wydana jesienią na CD, ale dopiero niedawno na winylu to 19 Wiosen w pigułce. Marzenia o kosmosie, a jednocześnie zwykłe życie. Słuchając jej słyszałem dyskusję Marcina ze samym sobą, ze światem. Pojednanie z nim, jak napisał jeden recenzent? Nic z tego - po raz pierwszy u Marcina Pryta pojawia chęć walki.

Paradoks polega na tym, że ta postawa wybrzmiała zanim doszło do agresji Rosji na Ukrainę. Kiedy spotkałem się z Marcinem, nie mogliśmy uciec od tego tematu. Ciekawiło mnie, jak wojna za naszymi granicami wpływa na człowieka, który marzy o wielkiej idei, kosmopolityzmie, poglądzie sprzeciwiającym się podziałom kulturowo-politycznym i terytorialnym. Jak patrzy na kosmos, którym zawładnęli bogacze pokroju Muska i Bezosa. Jak mieć nadzieję w świecie, którzy zmierza ku przepaści. Okazuje się, że jest jej całkiem sporo.

Zawsze jak słuchałem twoich tekstów, to zastanawiałem się, jak obecnie patrzysz na kosmos, który w pewien sposób stał się zawłaszczony przez miliarderów. Gdy Bezos, jeszcze do niedawna najbogatszy człowiek na Ziemi, odbył swój pierwszy lot, pierwsze, co zrobił, to podziękował pracownikom, że mu go ufundowali - a zdajemy sobie sprawę, w jak ciężkich warunkach pracują. Daleko w tych wypowiedziach do mistycznego podejścia pierwszych astronautów, którzy z góry doznawali zupełnie nowej perspektywy. Już pierwszy numer na płycie "Nów" teoretycznie jest trochę odpowiedzią - nadal wierzysz, że ci zwykli ludzie będą mieli szansę polecieć, choćby w najgorszej klasie. Ale z drugiej strony najpierw trzeba uzbierać miliard. I sam nie wiem, czy nadzieja się tli, czy to gorzka ironia.

Ja raczej nie mam na to szans, ale zakładając, że ten świat jeszcze trochę potrwa, to dla wybranych podróż w kosmos będzie czymś, czym kiedyś był samolot. Sam pamiętam czasy, kiedy dla osób z ubogiej inteligencji - mama nauczycielka, tata pracownik kultury - przelot samolotem wydawał się czymś nieosiągalnym, przynajmniej w Łodzi. Pierwszy raz samolotem leciałem w wieku 36 lat na koncert 19 Wiosen do Mediolanu.

To jeszcze wszystko może się zdarzyć.

Na razie mój kosmos to znaczki z okresu dziecięcego. Ostatnio zdałem sobie sprawę, jakie to piękne. Masz coś tak małego, do oglądania przez lupę, a przenosi cię w kosmos, w coś nieograniczonego. 

Wyobrażam sobie bycie dzieckiem w latach 70. Niby obok szara komuna, ale w telewizji widzisz Mirosława Hermaszewskiego, pierwszego Polaka w kosmosie. Wszystko musiało wydawać się możliwe.

Kiedy Hermaszewski poleciał w kosmos miałem siedem lat. Akurat tak się złożyło, że komuna chciała przyćmić Hermaszewskim wybór Karola Wojtyły na papieża, więc łatwo było chłonąć propagandę. Dla mnie już wcześniej kosmos był wyjątkowy, czułem, że to moja bajka. Otaczały mnie takie pisma dla dzieciaków jak "Płomyczek", "Młody technik", "Astronautyka" czy "Horyzonty techniki", dzięki któremu jako młode dziecko, niewiele rozumiejąc, fascynowałem się prototypami wahadłowców. Nawet miałem naszywkę Apollo 14, bo obliczyłem sobie, że kiedy trwał lot w ramach tego programu to moi rodzice mnie właśnie robili.

Lata 70. to też ocieplenie stosunków na linii USA-ZSRR i wspólny lot Apollo-Sojuz. Kiedy Hermaszewski leciał w kosmos, mieszkałem jeszcze na strychu na Piotrkowskiej. Z wnoszonym węglem, bez ciepłej wody. Kiedy wyprowadziliśmy się do bloków na Widzewie przeżyliśmy skok cywilizacyjny.

Kiedy byłem dzieckiem i myślałem o 2000 roku, to obliczyłem, że będę miał 29 lat. Wtedy leciał serial "Kosmos 1999" i byłem przekonany, że Księżyc będzie na wyciągnięcie ręki.

Teraz za sprawą nowych technologii kosmos faktycznie jest ogólnodostępny. Ale młodzi wolą zostać youtuberami, a nie astronautami. Widzę w tym upadek "idei kosmosu", jako czegoś wielkiego, pozwalającego przekraczać ludzkie granice. Za to jest zabawką bogatych.

Może to kwestia perspektywy. Sam pododawałem się do różnych grupek czy stron o NASA i mam wrażenie, że masa dzieciaków garnie się do tego świata. Ciągle widzę ludzi pełnych pasji do kosmosu. Jeśli nie będzie III wojny światowej, jądrowego konfliktu, to wydaje mi się, że jest szansa, że dojdzie do przemiany wśród ludzi, którzy znowu będą chcieli dokonywać wielkich rzeczy. Żyjemy w piekle - mówiąc metaforycznie - ale i tak widzę ten kawałek nieba.

A skoro o piekle mowa. Bardzo lubię płytę 19 Wiosen "Pożegnanie ze światem", która szczególnie dziś okazuje się być bardzo aktualna. Przed wojną w Ukrainie uznawałem ją za ścieżkę dźwiękową do trwającej katastrofy klimatycznej. Ale teraz, słuchając jak śpiewasz w "Cezarze Zero", że "naprawdę jestem za światem bez granic, niezakreślonym cyrklem, lecz muszę być (…) za katastrofą, za wyrównywanymi rachunkami", myślę sobie: to o nas, teraz i tutaj. Przeszła przez głowę myśl: niech NATO zrzuci bomby na Moskwę i uratuje Ukrainę. Wyszło, że przeczuwałeś katastrofę.

To nie jakaś fałszywa skromność, ale ten duch czasu nas wszystkich dotykał. Płyta "Pożegnanie ze światem" została wydana w 2010, a więc już po wojnie w Gruzji. W 2007 byliśmy z zespołem w Rosji i widziałem na własne oczy rodzącą się propagandę patriotyczną Putina. To się już wszystko zaczynało wcześniej, jeszcze przed zajęciem Krymu. A przecież to wszystko od dawna dzieje się cały czas na świecie w krajach, które nie są nam aż tak bliskie geograficznie.

Czyli to nie był pesymizm, a realizm.

Pamiętam ze wspomnianych pism dla dzieci z mojego dzieciństwa, że jeżeli nie zrobimy czegoś z przemysłem, to w 2000 roku straty środowiskowe będą ogromne. Jako dziecko, jeszcze na czarno-białym telewizorze, oglądałem film "Mondo cane" z 1962 roku ("Dokument zestawia ze sobą obyczaje cywilizowanego świata i ludów prymitywnych. Ukazuje tym samym, niezależne od stopnia społecznego rozwoju, zezwierzęcenie rzeczywistości"].  Trudno potem patrzeć na świat inaczej.

A jednak na waszej ostatniej płycie nadziei jest całkiem sporo. W recenzji "Gazety Wyborczej" Jędrzej Słodkowski napisał, że ten album to "Pojednanie ze światem". Nie zgadzam się. Wcześniej twoje teksty w dużym skrócie mówiły o czymś w rodzaju emigracji wewnętrznej, cieszenia się drobnymi rzeczami – jak tym, że kierowca autobusu nie wyrzuca bezdomnego na pętli, tylko pozwala mu zostać i się ogrzać. Akceptacja polegająca na patrzeniu z dystansu, szukaniu własnego miejsca, spokojnego kąta. A na "Nów" wykrzykujecie: "my nie chcemy by było tak". To raczej nie jest zgoda.

Realizm wcale nie polega na pojednaniu albo skłóceniu. Realizm to elastyczność. Adaptowanie do różnych sytuacji. Od 34 lat jestem wegetarianinem. Nie podoba mi się, że zwierzęta są mordowane. Ale co mogę z tym zrobić? Mogę pikietować, mogę namawiać, ale nie będę kłócił się z kolegami czy zrywał z nimi kontakt – to jest ich problem, ich wybór. Będę robił swoje.

Złu jednak trzeba się przeciwstawiać. To pierwotna postawa, żeby się nie bać. Chciałbym, żeby było inaczej, ale muszę też być człowiekiem i na swój sposób odczuwać ulgę z tego, że jako NATO dysponujemy bronią atomową i możemy przeciwstawić się Rosji.

Poprzednia wasza płyta to "Cesarstwo zwierząt". Mam wrażenie, że natura to dla ciebie coś podobnego do kosmosu - wielka idea, którą człowiek niszczy.

Wraca do mnie przykład Czarnobyla. W lesie opuszczonym przez ludzi, zniszczonym przez katastrofę, natura się odrodziła i przejęła kontrolę. Ale z drugiej strony pamiętam epokę gierkowską, w której się wychowywałem. Była propaganda sukcesu, ale w pismach dla młodzieży zwracało się uwagę na kwestię ekologii. Już wtedy patrząc na rozwój przemysłu - np. rafinerię w Płocku, kopalnia w Bełchatowie -  widoki z okna pociągu przerażały. Teraz oglądam filmy dokumentalne w Chinach i tam są obrazy, które ja pamiętam z dzieciństwa: wielkie miasta, fabryki, dymy z kominów. To przerażające.

Nikt tego nie rozumie, że natura nie uznaje granic na mapach. My możemy być bardziej pro-ekologiczni, ale w Chinach czy Indiach będą postępowali inaczej.

19 Wiosen od zawsze było postrzegane jako zespół "łódzki". Bardziej niż o teksty - które są przecież uniwersalne i dotyczą każdego osiedla - chodziło raczej o łatkę, którą przypisywano wielu kapelom z Łodzi, łącząc je z jakimś typowo łódzkim smutkiem, melancholią, poczuciem beznadziei, z którym przez wiele lat kojarzone było miasto.  Mam wrażenie, że cała ta tożsamość - Łódź hipsterem miast - to sztuczny twór. O czym świadczą twoje teksty, bo przecież w całym kraju znajdziemy biednych ogrzewających się w autobusach czy zobaczymy, że ze względu na inwestycje niszczy się tereny, symbole dzieciństwa, o czym śpiewasz w "Ogródkach darwinowskich".

Po rozmowie z tobą pojadę do mamy na Widzew, osiedle, na którym spędziłem wiele lat. Jadąc na rowerze będę mijał nowe budynki, które teraz są dla mnie już obcą rzeczą. Wydaje mi się, że wszędzie jest tak samo. Zawsze byłem przeciwny takim szufladkom, w które wrzuca się Łódź. Wiadomo, że to biedne miasto, ale takich biednych miast jest w Polsce i na świecie bardzo wiele.

Nie wręczyłbym sobie orderu za to, że mieszkam od urodzenia w Łodzi. Traktuję to jako zbieg okoliczności, że akurat trafiłem na to osiedle. Z drugiej strony ostatnio umówiłem się z kolegą, że spotkamy się w punkcie między blokami. Zdałem sobie sprawę, jak jest tam niesamowicie brzydko, a jednocześnie przypomniały mi się tysiące chwil, gdy spędzałem wśród tych bloków czas jako dzieciak. Poczułem to tam, a nie na Bałutach, na których mieszkam już przeszło 20 lat.

Nostalgia? Lokalny patriotyzm?

Może to sentyment za młodszymi latami, kiedy wybór rodziców rzucił cię z kosmosu akurat w to miejsce. Moim pierwszym światem był Widzew. Może to był czas, kiedy miało się kontakt z rzeczywistością na własnych zasadach i stąd te przyjemne wspomnienia. Nigdy w życiu nie budowałbym na tym postaw życiowych, traktuję to bardziej intymnie, prywatnie.

Kiedy oglądam teledyski kręcone w biednych dzielnicach Londynu, Paryża czy Neapolu czuję, że to ci sami ludzie co my, którzy też muszą się odnaleźć w labiryntach bloków, kamienic, zdewastowanych budynków, gdzie można było się ukryć i palić płyty, z których miały budować się kolejne wielkie osiedla. Chłopięce przygody, które są wszędzie.

Mam coś takiego: ja, Widzew, kosmos. To mój świat. Przeskakuję pomiędzy Polską czy Europą, pomijam to. Jestem w stanie wyciągnąć wektory ja - Widzew, ale potem chcę już sięgać do kosmosu. Tak postrzegam swoje umiejscowienie. 

Bo trochę osiedla, te nasze małe miejsca, są jak kosmos. W tym sensie, że jesteśmy częścią czegoś większego - co już istniało przed nami i pewnie będzie istnieć, być może w zmienionej formie, ale jednak, także po nas.

Na każdym punkcie swego życia staram się, choć zdarza mi się ulegać histeriom czy pasjom, aktualizować, z czym się utożsamiam. I nie mieć do siebie pretensji, że nagle mnie to nie kręci. Nie musisz nosić za sobą bagażu doświadczeń, tego wszystkiego, w co kiedyś wierzyłeś. Przepraszam, że to brzmi banalnie.

Nie zgodzę się, że to banał. Właśnie tak odbieram płyty 19 Wiosen - twoje teksty to ciągły dialog, ze światem, ale i przede wszystkim sobą. Zmusza nas do tego współczesny świat. Gdybyśmy spotkali się w styczniu, przed wojną, rozmowa mogłaby mieć zupełnie inny wydźwięk.

Pewnie sam nie byłbym aż tak zdecydowany w mówieniu, że trzeba stawiać opór, walczyć. Być może wcześniej szukałbym pokojowych rozwiązań, ale po tym, co zobaczyłem na ekranie telewizora nie mam złudzeń. Nie trzeba mieć aż tak dużej wyobraźni, żeby wyobrazić sobie, że bomby, które trafiły w bloki w Kijowie, Charkowie i Mariupolu, mogłyby spaść też na nasze. To w końcu to samo socjalistyczne budownictwo co na Widzewie czy Retkini. Jadąc do mamy na Widzew patrzę na bloku i widzę te zdewastowane dziury, wybite szyby, zniszczone windy. Ja to czuję i nie mogę myśleć inaczej.

Od lutego nie mogę oglądać filmów wojennych. Grać w gry, w których się zabija. Dyskutować o rodzajach broni w kontekście gadżeciarskim - wolę raczej dowiedzieć się, jak się je obsługuje. 

Ostatnie spotkania organizowanej przez ciebie Kosmopolitanii też były poświęcone samoobronie. Dawniej dyskutowaliście w ich trakcie o futuryzmie, dadaizmie, a dziś o tym, jak obronić się na polu walki.

Czułem się w obowiązku zorganizować te spotkania po agresji Rosji. Kosmopolityzm to idea przyjazna ludziom, wierząca w to, że będzie dobrze. Chciałem pokazać, że musimy być jednak czujni. Sam dla siebie, jako organizator, chciałem pokazać postawę, która jest mi bliska: stawiać opór, nie bać się, umieć się bronić. Wolę zrobić spotkanie o tym, jak pomóc niż o tym, jak uciec czy schować się.

Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono. Sam jednak podświadomie czuję, że "w razie czego" nie uciekłbym - chciałbym bronić nie tyle co wielkich idei, jak ojczyzna, ale właśnie tych osiedli, po których mogę spacerować i czuć się jak u siebie.

Mój tata słuchał dużo "Salonu niezależnego", który współtworzył Jacek Kleyff. Nagrali numer "Źródło", który bardzo lubię: "Nie fetysz granic mnie tu trzyma, lecz miejsca i w tych miejscach przyjaźń". Bardzo cenię tę postawę. Kiedy wybuchła wojna, miałem problem, by powiedzieć mojej partnerce: "słuchaj, jakby co, pakuj manatki, bierz mamy, babcię i jedźcie do znajomych w Berlinie, bo tam na pewno nie dojadą. Ja muszę tu zostać".

Strasznie było mi ciężko przeprowadzić tę rozmowę, bo miałem wrażenie, że wojna zacznie się niebawem u nas. Powiedziała krótko: zostaję z tobą i będę rzucać koktajlami Mołotowa.

To wszystko brzmi jak odwzorowanie twojego tekstu do utworu "2036". "Nie zostawię przecież matki, bratanków i brata, a włos się jeży dopiero, jak pomyśli się o kalekach, chorych, samotnych, głodnych (…) i innego jeszcze rodzaju biedakach". Teraz stało się naszą rzeczywistością. Zamiast meteorytu jest Putin.

Uderzyła mnie historia, którą opisał Jacek Staniszewski. O chłopaku, który miał ADHD i rzucał się po całym dworcu Centralnym. My myślimy, że to "uchodźcy", wrzucamy ich do jednego worka. Próbujemy sobie wyobrazić, że moglibyśmy porzucić cały dobytek i nawet bez walizki uciec ciesząc się, że żyjemy. A gdzie są ludzie z Mariupola psychicznie chorzy? Gdzie dzieci z domów dziecka? Ludzie, którymi już w Ukrainie nikt się nie opiekował? Co będzie z bezdomnymi w Łodzi?

To też mnie uderza, że gdy pytam "kto, gdzie, jak?" wraca myśl: nie ma mowy, ja tu zostaję.

Ciągle walczę ze sobą, by nie nazwać cię prorokiem, ale im dłużej myślę o twoich tekstach, tym bardziej mam wrażenie, że przewidziałeś katastrofę. Znalazłem twój wywiad z 2015 roku, gdzie mówiłeś o tym, jak mogłaby wyglądać Łódź "twoich marzeń". Znowu miało to być miasto wielokulturowe, w którym schronienie mogliby znaleźć np. uchodźcy z Ukrainy. Może zabrakło nam twojego realizmu – łudziliśmy się, że wojna totalna nie jest możliwa.

Moja twórczość jest mądrzejsza ode mnie samego. Sam pamiętam bagatelizowanie wielu rzeczy. Mam pretensje do siebie, że mogłem w 2018 roku oglądać mundial w Rosji i się nim emocjonować. Teraz mistrzostwa mają być w Katarze, gdzie ludzie giną budując stadiony. Każdy z nas uczy się nowych postaw.

Paradoksalnie widzę w tym dużą nadzieję. Patrząc na skalę zniszczeń w Ukrainie nastąpiła u mnie redukcja marzeń. Uświadomiłem, że najważniejsze jest życie. Obserwując pierwsze zdjęcia z bombardowań zobaczyłem, że mogę stracić kolekcję płyt i komiksów, ale to tylko pieniądze. Ważne jest to, żeby kogoś uratować. Poczułem się lekki. Gdyby teraz rakieta poleciała w mój dom, a ja bym siedział tutaj i z tobą rozmawiał, chciałbym tylko żeby moi wszyscy sąsiedzi byli w parku, dziewczyna w pracy, i nie czułbym żadnego strachu. Ważne, że żyję, a jeśli nie… to i tak tego nie wiem.

I tak "wszyscy należymy już do gwiazd", jak śpiewasz. Tylko my czy ktoś jeszcze? Na płycie "Nów" wracasz do tematu UFO w zaskakujący sposób. Kosmos to jedno wielkie obserwowanie. Być może ktoś patrzy na nas jak my na najmniejsze organizmy przez mikroskop. Zwykle myśląc o obcych myśli tylko o tej jednej, konkretnej cywilizacji. A może być ich bez liku. Zacząłem wywiad od pytania o fascynację w kosmosie i znalazłem ją w tej piosence.

Od dziecka się nad tym zastanawiałem. Zadawałem sobie pytania: tutaj jestem ja, obok jest ten Widzew, nad nami jest kosmos, ale co jest dalej. Nie umiałem sobie wyobrazić nieskończoności. Do dzisiaj mam z tym problem.

Mówimy o nieskończoności, a ja nie mogę nawet pojąć wyjątkowości ptaków: szpaka, który naśladuje zasłyszane głosy, jeśli mu się spodobają, czy jerzyków, które mogą jednego dnia przelecieć tysiąc km. Mogą mieszkać w całej Europie, a i tak wracają do gniazda, z którego wyfrunęły po raz pierwszy, by tam również przedłużyć gatunek.

W jednym ze swoich esejów Montaigne pisze, że ludzkość jest tak dumna - już wtedy, a były to czasy renesansu - a nie jest w stanie skonstruować owada. To dla mnie piękne, gdy o tym myślę. Ostatnio do domu wleciał szerszeń. Wiadomo, wielkie poruszenie, ale zamiast ogarniać sytuację zafascynowałem się jego potęgą. To niesamowite, że do tej pory nie jest możliwe skopiowanie jego zachowań.

Kiedyś widziałem przekrój układu pokarmowego kota. To coś pięknego, że to wszystko gra, współpracuje, żyje. Cały czas jesteśmy na etapie zadawania pytań. W tym problem, że mamy ograniczony czas. To fascynujące, a zaraz smutne, że kiedy zaczynasz się czymś interesować, nie dotrzesz do rozwiązania. Pojawia się coraz więcej wątpliwości, spraw, które cię zastanawiają. Chciałoby się chociaż poznać kilka odpowiedzi, a tu kolejne zadane pytania odkrywa nowe lądy.

Dlatego jestem za życiem. Nie ma co się osadzać w swych okopach. Ciągle jesteśmy w tej rakiecie i lecimy dalej, odkrywając nowe rzeczy. Jak są procedury w NASA, to ja mam własną: jak czuję się źle, mówię sobie "dobra, lecę dalej, są kolejne pytania, które chcę zadać".

Ostatnio kolega zapytał mnie, jak to jest, że tyle piszę o tych wszystkich nieszczęściach związanych z katastrofą klimatyczną, a jeszcze nie poddałem się smutkowi. Sam się nad tym zastanawiam i zadaję innym podobne pytania. Krótką odpowiedzią jest chyba to, że wciąż jeszcze mamy co podziwiać i oglądać, więc trzeba z tego korzystać - nie "mimo że" to odchodzi, ale "tym bardziej".

REKLAMA

Jesteśmy świadkami końca epoki. Mam nadzieję, że to będzie zwrot jak z Czarnobylem: katastrofa doprowadzi do rozwoju dzikiej przyrody. Czarnobyl dla mnie ciągle jest symbolem nadziei - może stać się wiele złego, ale przyroda wróci i będzie starała się odżyć na nowo.

Ten konkretny, jedyny ptak, którego widzisz - możesz nie uratować gatunku - ale ten jeden ptak jest twoim towarzyszem przez chwilę. Nie pomożesz wszystkim Ukraińcom, nie pomożesz wszystkim ludziom. Musisz pomóc swojej mamie, zarabiać na życie. Ale masz postawę, że chcesz pomóc. I to jest istotne. Mimo wszystko dopadają mnie momenty wzruszenia w najbardziej zaskakujących momentach. Ta ludzkość, ludzie, których uważałem za niedobrych, może czynić wiele dobra. Pomoc ludziom z Ukrainy spowodowała rewolucję w moim myśleniu. Mimo że jestem mizantropem w praktyce, chcę wierzyć w ludzi. Jest szansa na zatrzymanie się, zaciśnięcie pasa, pomoc. Widzę to - w sprawach ekologicznych również świadomość wzrasta. Nawet na stacji benzynowej mogę kupić roślinnego kabanosa. Za dwa, trzy pokolenia ludzkość nie będzie miała wyboru. Choć pytanie, czy przetrwa

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA