Wysokie ceny gier usprawiedliwiają piractwo? Sprawdziliśmy to
Czy gry wideo naprawdę są dziś tak drogie, by usprawiedliwiać piractwo? Wystarczy rzut oka na cenniki sprzed 20 lat, by się przekonać, że największy argument przeciwników płacenia za gry kompletnie nie trzyma się kupy.
Należę do chyba ostatniego pokolenia, które jeszcze pamięta początki piractwa w Polsce. To, co dziś możemy śmiało nazwać jawną kradzieżą, niegdyś było zupełnie powszechne. Jeszcze na długo przed erą torrentów i pewnego chomiczego serwisu, który dziś udaje, że wcale nie jest siedliskiem piractwa nielegalnie pozyskane tytuły można było... po prostu kupić na stadionie czy lokalnym bazarku. W tamtych czasach, jakieś 20 lat temu, mało kto w ogóle zdawał sobie sprawę, że takie sposób pozyskiwania gier jest nielegalny. Skoro można było zapłacić za grę pieniądze, to wszystko w porządku. A skoro można było zapłacić za nią pięciokrotnie mniej u Pana Zdzisia na bazarku niż w sklepie komputerowym, to jeszcze bardziej w porządku.
Ceny gier są za wysokie. Serio?
Potem nastała era pobierania gier z torrentów, instalowania cracków i hackowania konsol, jednak w miarę jak upowszechniała się cyfrowa dystrybucja gier piractwo stawało się coraz mniej i mniej sensowne. Po pierwsze, piractwo oznaczało konieczność omijania coraz to bardziej wymyślnych zabezpieczeń producentów gier. Po drugie, piracka kopia oznaczała odcięcie od dodatkowej zawartości czy zdobywania osiągnięć, pomijając już oczywisty fakt niewygody. O wiele prościej i szybciej jest grę kupić niż spiracić.
Czytaj również:
Dziś piractwo gier komputerowych to kompletny absurd. W sytuacji, gdzie na promocjach możemy kupić za grosze kilkuletnie gry AAA, gdzie wydawanych jest więcej znakomitych gier Indie, niż kiedykolwiek będziemy w stanie przejść, uciekanie się do nielegalnego grania to "rozrywka" zarezerwowana dla ludzi, którzy skrajnie nie cenią cudzej pracy i własnego czasu. A mimo to wystarczy szybka rundka po wypoku, Reddicie czy nawet komentarzach na Spider’s Web, żeby się przekonać, że w młodym pokoleniu piractwo wciąż ma się bardzo dobrze. Jak pokolenie dwudziestolatków argumentuje piractwo? Wysoką ceną gier.
Tyle tylko, że ten argument się kupy nie trzyma. Sprawdziliśmy, czy gry faktycznie są dziś droższe niż kiedyś.
Ceny gier - czy naprawdę jest drożej?
Jest rok 2022 r. Minimalne wynagrodzenie za pracę obowiązujące od 1 stycznia tego roku to 3010 zł miesięcznie. Ceny nowych gier AAA na konsole obecnej generacji wahają się od ok. 189 do ok 300 zł, ale jako średnią dla gier konsolowych możemy śmiało przyjąć 250 zł. Pamiętajmy, mówimy tu o tytułach AAA największych wydawców. Bez trudu znajdziemy również znacznie tańsze produkcje.
Na PC ceny nowych gier AAA rzadko przekraczają 249 zł. Zwykle jednak są to ceny poniżej 200 zł (najczęściej 159 zł) i wciąż mówimy o grach największych wydawców. Na jedną grę AAA za 249 zł przypadają też dziesiątki, jeśli nie setki świetnych gier dostępnych w cenach poniżej 100 zł.
A teraz wsiądźmy do wehikułu czasu i przenieśmy się o 25 lat w przeszłość, do roku 1997, gdzie minimalne wynagrodzenie za pracę według oficjalnego archiwum państwowego wynosiło 391 zł w styczniu i 450 zł w lipcu, zaś od 1998 r. wzrosło do szalonych 500 zł miesięcznie. Przyjrzyjmy się cenom gier w tym krajobrazie.
Na powyższych zdjęciach widzimy katalog wysyłkowy gier pecetowych sklepu Mirage (tak drogie dzieci, w ten sposób kupowało się gry w czasach prehistorycznych). Jak kształtowały się wówczas ceny?
Dla przykładu, kultowy dziś Resident Evil sprzedawany był w cenie 169 zł. Worms 2 w cenie 155 zł. Gra Jedi Knights - Dark Forces 2 została natomiast wyceniona na 195 zł. Warto przy okazji docenić też darmowy dostęp do informacji, patrząc na cenę Encyklopedii Powszechnej - edycja 1998 zawierała 62 tys. haseł i kosztowała 230 zł. Encyklopedia PWN - 240 zł. Interaktywny kurs języka angielskiego Euro Plus - 350 zł (!).
Z kolei jeśli chodzi o gry na konsole, to znakomity przegląd cen na przestrzeni lat znajdziemy w artykule na Strefie PSX. Średnia cena nowej gry na PSX, dostępnej w hurtowni programów Play, wynosiła od 189 do 209 zł. Tekken 2, który lada dzień trafi do abonamentu PlayStation Plus, sprzedawany był w cenie 199 zł.
Jeszcze droższe były gry na konsolę Nintendo 64. Tutaj ceny zaczynają się od 229 zł, a kończą na 319 zł. Doom 64? 289 zł. Mario? 229 zł. Patrząc na ceny gier na współczesną konsolę Nintendo Switch, ceny nie zmieniły się prawie wcale. I to samo można powiedzieć również o innych platformach – jeśli chodzi o ceny nowych gier AAA, ich wysokość albo nie zmieniła się wcale, albo nieznacznie wzrosła.
Tymczasem minimalne wynagrodzenie za pracę na przestrzeni lat wzrosło niemal siedmiokrotnie. Ale nie to jest tak naprawdę istotne. Nowe gry nie stały się droższe, a jeśli już, to nieznacznie. Już tutaj argument współczesnych piratów chwieje się w posadach. Gwoździem do trumny tej logiki jest jednak zatrzęsienie tanich, lub wręcz darmowych gier.
Gry wideo są tańsze niż kiedykolwiek
Mówienie o tym, że wysokie ceny gier usprawiedliwiają piractwo, to kompletny absurd. Mamy przecież tak ogromne ilości gier dostępnych w promocjach, stałych przecenach lub nawet rozdawanych za darmo na platformach cyfrowych, że można grać do końca życia za grosze, albo wręcz nie wydając ani złotówki. Ba, jeśli tak bardzo nam zależy na nowych grach, to za miesięczną opłatą w wysokości 1/5 ceny nowości na PC czy konsolę możemy mieć dostęp do abonamentów jak Xbox GamePass, czy niebawem PS Plus, w których zagramy w setki znakomitych produkcji.
Trzeba być naprawdę zafiksowanym na granie wyłącznie w najnowsze gry AAA w dniu premiery, aby uznać, że wysokie ceny gier usprawiedliwiają kradzież, bo tym w istocie jest piractwo, no chyba, że mówimy o piraceniu starych, niedostępnych już w sprzedaży gier - wtedy nikt na tym nie traci.
Wracając jednak do argumentu o "drogich grach" - tak, gry AAA kosztują dużo pieniędzy. To ogromne przedsięwzięcia, na które wydawcy wykładają wielomilionowe budżety, przy których produkcji pracują setki utalentowanych ludzi. Nic dziwnego, że produkt końcowy kosztuje ile kosztuje. Sęk w tym, że trudno współczesne gry nazwać drogimi, podczas gdy cenniki sprzed 25 lat pokazują, że w ciągu ćwierćwiecza ceny gier nie zmieniły się prawie w ogóle.
Owszem, można polemizować, że choć rosła płaca minimalna, to rosły też koszty życia, więc de facto siła nabywcza nie jest jakoś przesadnie wyższa, ale pozostaje też faktem, że 25 lat temu za jedną minimalną wypłatę mogliśmy kupić góra 2 nowe gry, a dziś możemy ich kupić ponad 10. Do tego mamy luksus, jakiego 25 lat temu nie było - możemy grać w gry za grosze. Pokoleniu dwudziestolatków może się to wydawać nie do pomyślenia, ale kiedyś nie było abonamentów na gry, wiosennych wyprzedaży Steam ani tym bardziej dobrego wujka Epica, który co tydzień przychodzi z nową gierką za darmo. Jedynym sposobem na tanie granie było kupowanie czasopism z grami dołączonymi na płycie CD lub czekanie miesiącami, aż droga gra trafi jednej z serii klasyków, np. Platynowej Kolekcji czy Extra Klasyki (w przypadku gier pecetowych).
Powiedziałbym, że w tamtych czasach piractwo, choć oczywiście karygodne, było do pewnego stopnia uzasadnione. Ludzi naprawdę nie było stać na gry, które dopiero zaczynały nieśmiało przebijać się do rozrywkowego mainstreamu, a wybór tanich czy przecenionych gier był naprawdę ograniczony. Dziś jednak nie ma żadnego argumentu za piraceniem nowych gier, a już z całą pewnością nie jest nim ich cena.