Niesamowite ujęcia egzotycznych plenerów. Zabrałem Samsunga Galaxy S22 Ultra w podróż po Islandii
Czarna plaża Reynisfjara znana ze Star Treka, lodowiec Myrdalsjokull z Gry o Tron, czy górzyste tereny nieopodal miasta Vik znane z Gwiezdnych wojen. To właśnie w tych lokacjach, na Islandii, miałem okazję fotografować Samsungiem Galaxy S22 Ultra.
Już sam lot na Islandię był wyjątkowy. Samolot startował po zmroku, po godzinie 21 czasu polskiego. Po jakiejś godzinie lotu zobaczyliśmy na horyzoncie… wschód Słońca. Słońce na Islandii nie było widoczne zawsze, ale kiedy już pojawiało się na niebie, nie opuszczało nieboskłonu aż do północy. Złota godzina trwa tu w maju de facto kilka długich godzin. Islandia właśnie jest u progu białych nocy.
Fotografowanie na Islandii było jednym z moich największych marzeń podróżniczych. Przygotowałem się do tej wyprawy naprawdę solidnie, bo zabrałem do plecaka pełnoklatkowy aparat Sony z dwoma obiektywami, nowego drona DJI Mini 3 Pro, a także jeden z najlepszych fotograficznych smartfonów, czyli Samsunga Galaxy S22 Ultra.
Galaxy S22 Ultra był kluczową częścią całej układanki, bowiem na wyjazd zaprosił mnie Samsung. W grupie gości znalazło się kilku moich ulubionych fotografów i twórców, w tym m.in. Hashtagalek, Michał Sadowski, czy Krzysztof Gonciarz. Lista gości od razu dała mi do zrozumienia, że szykuje się wyjazd mocno nastawiony na fotografię. I faktycznie: Samsung zaopatrzył wszystkich gości w swoje smartfony i życzył udanych kadrów. Plan był skazany na sukces, bo islandzkie plenery są wyjątkowo wdzięcznym tematem do fotografowania.
"Kraj ognia i lodu" w pierwszym dniu przywitał mnie monumentalnymi wodospadami.
Już przed wyjazdem wiedziałem, że czekają mnie niezwykłe widoki, ale żaden przewodnik nie może przygotować na spotkanie oko w oko z wodospadem Skogafoss. Chwilę wcześniej mieliśmy przystanek przy nieco mniejszym Seljalandsfoss, przy którym okazało się, że Islandia ma w nosie moje plany fotograficzne.
Obok pięknego Seljalandsfoss kryje się mało znany wodospad ukryty pośród skał, za wyrwą, przez którą trzeba przejść po potoku, licząc na to, że nie spadnie się do wody ze śliskich kamieni. To właśnie w tym miejscu zrozumiałem, że przewodniki mówiące o "nieprzemakalnym ubraniu i dobrych butach trekingowych" nie żartowały. Zderzenie z kilkudziesięciometrowym wodospadem, z którego woda odbija się od skał na wszystkie strony, pokazało mi, że nawet bez deszczu na Islandii można czuć się jak pod prysznicem.
Wtedy dotarło do mnie, że nawet jeśli chciałbym uwiecznić wodospad aparatem, to na Islandii nie zawsze będzie to możliwe. W tym miejscu odważyłem się na fotografowanie Samsungiem, który natychmiast był cały mokry, ale liczyłem na to, że certyfikat wodoodporności IP68 sprawdzi się w praktyce. Aparat niestety takiego certyfikatu nie ma. Tym sposobem przez cały pierwszy dzień nie wyciągnąłem aparatu z plecaka. W kolejne dni poszedłem za ciosem i fotografowałem tylko przy użyciu Galaxy S22 Ultra, zostawiając aparat w hotelu. Wszystkie zdjęcia w tekście pochodzą właśnie z Galaxy S22 Ultra.
Część islandzkich plenerów była zaskakująco znajoma.
I nic w tym dziwnego, bo Islandia staje się mekką operatorów Hollywood. To właśnie tutaj kręcono mnóstwo ujęć do Gry o Tron, Interstellar, Lary Croft, Gwiezdnych wojen, Star Treka, Batmana, czy Prometeusza. Lista filmów jest naprawdę długa, ale trudno się temu dziwić, bo różnorodność i potęga islandzkich plenerów są uderzające.
Mamy tu cały przekrój kolorów i struktur. Od czarnych plaży Reynisfjara, poprzez biel lodowców, po nasyconą zieleń kanionu Fjadrargljufur i błękit jaskiń lodowych nieopodal wulkanu Katla przykrytego lodowcem Myrdalsjokull. Na to wszystko nakłada się absolutnie nieprzewidywalna pogoda. W ciągu jednego dnia można tu natknąć się dosłownie na cztery pory roku. Rano wita nas Słońce i piękna zieleń gór pokrytych mchami, by za dwie godziny wjechać w potężną śnieżycę o zerowej widoczności. Tego samego dnia można wjechać w mroczny, mglisty krajobraz rodem z Silent Hill, a dzień zakończyć przepięknym zachodem Słońca na bezchmurnym niebie.
Islandczycy to prawdziwi potomkowie wikingów.
Dominującą mniejszością na Islandii są Polacy. Język polski słychać dosłownie wszędzie, zwłaszcza w restauracjach i hotelach, gdzie można odnieść wrażenie, że obsługa składa się wyłącznie z Polaków. Polakiem był też nasz kierowca, dlatego kiedy przesiadaliśmy się do vana Mercedesa przerobionego na monster trucka, nic nie zapowiadało, że tym razem będzie inaczej.
Tymczasem przywitał nas Ari, który wyglądał jak połączenie Kurta Cobaina i Alexandra Skarsgarda, co - delikatnie mówiąc - nie umknęło uwadze żeńskiej cześć naszej grupy. Ari nie przejmował się tematem pasów bezpieczeństwa. Zamiast tego odpalił na cały regulator "Immigrant Song" zespołu Led Zeppelin (dopiero wtedy dotarło do mnie, że jest to utwór o Islandii) i nie przejmował się wytyczonym szlakiem. Każdy pagórek był okazją do sprawdzenia zawieszenia monster trucka, a każdy stromy zjazd był okazją do śmiechu z pasażerów, którzy nie zapięli pasów i niemalże latali bezwładnie po wnętrzu auta.
Po kilkunastu minutach jazdy absolutnym pustkowiem w kierunku jaskini lodowej Katla Ari wskazał na mały pojedynczy domek ulokowany tuż u podnóża góry. "Tu mieszkam, właśnie odmalowałem elewację" - rzucił mimochodem. Do dziś nie wiem, czy to żart, ale nie zdziwiłbym się, gdyby długowłosy Islandczyk w wełnianym swetrze naprawdę mieszkał na kompletnym odludziu i jeździł do cywilizacji swoim monster truckiem. Tak musi wyglądać prawdziwa wolność.
Najbardziej spektakularnym przecięciem z dziką naturą był dla mnie lodowiec Vatnajokull.
Vatnajokull to największy lodowiec w Islandii i w całej Europie. Wspinaczka na jęzor lodowcowy w rakach, z czekanem w dłoni, była czymś, co zapamiętam na zawsze. Bezkres lodu wydaje się nie mieć końca, choć koniec tej struktury jest niestety znany. Przechodząc do jęzora mijaliśmy staw, który jeszcze w 2010 r. był częścią lodowca. Dziś jest tam tylko woda, która nie jest już częścią wiecznej zmarzliny. Przez 12 lat lodowiec skurczył się o kilkaset metrów, ale nie to jest najgorsze.
Według słów naszego przewodnika, jeśli tempo topnienia utrzyma się na obecnym poziomie, już za 200 lat na Islandii nie będzie wiecznego lodu. Latem wyspa będzie zupełnie pozbawiona lodu, a to oznacza, że być może jesteśmy jednym z ostatnich pokoleń, które mają szansę zobaczyć na własne oczy ten cud natury.
Dzień zakończyliśmy jednak pozytywnym akcentem. Jezioro Jokulsarlon mieszczące się pod samym lodowcem było jednym z najpiękniejszych miejsc, jakie widziałem w życiu. Tym bardziej że miałem szczęście oglądać je w promieniach chylącego się ku zachodowi Słońca.
Reykjavik to stolica jak żadna inna.
Reykjavik zaskoczył mnie niską zabudową i "swojskością" całego miasteczka. Stolica Islandii liczy zaledwie 131 tys. mieszkańców, a całe państwo ma całkowitą liczbę ludności szacowaną na ok., 360 tys. Reykjavik zachwyca czystością, pięknym położeniem i malowniczymi widokami na ocean i góry.
Nad miastem góruje bardzo charakterystyczna bryła kościoła Hallgrimskirkja, widoczna z niemal każdego punktu w mieście. Fasada nawiązuje do formacji skalnych, które znajdziemy w wielu miejscach Islandii. Wokół kościoła znajdują się główne ulice pełne restauracji, placów i sklepów, ale w samym kościele raczej panują pustki. Islandczycy nie są przesadnie religijnym narodem, choć podobno bardzo wiele osób wierzy w nordyckich bogów, np. Thora.
Inni stawiają na kontakt z naturą. To właśnie monumentalne pomniki natury dla wielu Islandczyków przyjmują sakralny wymiar. Mieszkańcom zdarza się prosić wodospad np. o zdrowie i szczęście dla siebie i swojej rodziny. Podobno te prośby często się spełniają.
Islandia to wymarzone miejsce do fotografowania i filmowania.
Mam poczucie, że w niespełna sześć dni zaledwie liznąłem potęgi Islandii. Z pewnością jest tam jeszcze wiele do zobaczenia, co mówiła również nasza przewodniczka - oczywiście Polka - która nawet po sześciu latach mieszkania na wyspie nie widziała jeszcze wszystkiego, co Islandia ma do zaoferowania.
Zawsze myślałem, że będę fotografował na Islandii aparatem, ale smartfon sprawdził się wyśmienicie, co - mam nadzieję - widać po zdjęciach. A o tym, jak fotografowałem, wybierałem i edytowałem zdjęcia, dowiecie się z kolejnego tekstu.