Mamy 2022 r., a autokorekta w iPhonie przyprawia mnie o ból głowy
Mamy 2022 r., Elon Musk chce nas wysłać na marsa, Tim Cook planuje sprzedawać iPhone’y w modelu subskrypcyjnym, a autokorekta domyślnej klawiatury iOS nadal jest tak tragiczna, że nie ma dnia, bym choć raz nie rzucił soczystym przekleństwem w stronę ekranu mojego iPhone’a.
Chciałem napisać wstęp tego tekstu na telefonie, ale trochę mi się nie udało, bo autokorekta tego telefonu ssie okrutnie, chociaż mamy 2022 r. i ajfon powinien potrafić więcej. Takie słowa próbowałem właśnie wystukać na moim iPhonie 13 Pro. Wyszło jak zawsze:
Korzystałem na przestrzeni lat z dziesiątek telefonów i przeróżnych klawiatur systemowych. Żadna nie była tak zła, jak ta domyślna w iOS.
Autokorekta na iPhonie jest fatalna.
Oczywiście mówię o autokorekcie w języku polskim. Autokorekta w języku angielskim też nie jest wybitna, ale przynajmniej działa i przynajmniej mamy tu całkiem sprawnie działające podpowiedzi wyrazów i możliwość pisania „swipe’ując”, czyli przesuwając kciukiem po powierzchni ekranu.
Polacy jednak są dla Apple’a klientami drugiej, a może i trzeciej kategorii. My nie mamy takiego luksusu, jak podpowiedzi wyrazów – co najwyżej gdy popełnimy błąd, Apple na bazie słownika systemowego podpowie nam, jak go poprawić, wyświetlając nad nim czarny dymek (podpowiedź zazwyczaj jest błędna). Pisanie przeciągnięciami palca? O takich wygodach Polak też może zapomnieć. Tworzenie własnego słownika, zmiana motywu, zmiana rozmiaru i rozmieszczenia klawiszy? Paaaanie, to nie Android. W fabrycznej klawiaturze iPhone’a najbardziej jednak doprowadza mnie do szału autokorekta.
Rozpoznawanie i podpowiadanie wyrazów w języku polskim jest tak złe, że nie ma dnia, żebym nie napisał komuś wiadomości z błędem i przeprosinami za autokorektę iOS, która notorycznie podmienia mi nawet poprawnie wpisane, powszechnie stosowane wyrazy na inne. A przecież każdy z nas ma swój specyficzny idiolekt, czyli sposób wysławiania się. I tutaj klawiatura iPhone’a wykłada się za każdym razem, bo nie znajdziemy tu możliwości zapamiętywania i dodawania słów do słownika. Autokorekta w iOS ewidentnie jest też kobietą, bo nie ma dnia, by iPhone notorycznie nie zmieniał mi formy męskiej na żeńską, np. "napisałam" zamiast "napisałem".
Ktoś powie – wystarczy wyłączyć automatyczne poprawianie. Ja powiem – robię to regularnie. Niestety Apple jak to Apple, po każdej jednej aktualizacji systemu włącza mi tę funkcję i znów muszę walczyć z autokorektą. Nie mówiąc już o tym, że wyłączenie autokorekty znacząco spowalnia pisanie, bo mimo wszystko szybkiej jest czasem nacisnąć czarny dymek i podmienić błędnie wpisane słowo na sugerowane poprawne słowo, niż skasować i napisać słowo od nowa.
Apple utrudnia zmianę klawiatury na inną.
Problem z klawiaturą w iOS przestaje istnieć, gdy zastąpimy ją klawiaturą innego producenta, np. Swift Key czy Gboard. Gdy tylko Apple udostępnił tę funkcję kilka lat temu, od razu zacząłem z niej korzystać, lecz szybko okazało się, że to nie ma żadnego sensu.
Na początku nie miało sensu, bo klawiatury dostępne na iOS były funkcjonalnie upośledzone. Dziś co prawda oferują 1:1 te same możliwości, co na Androidzie, ale z kolei Apple zaczął maksymalnie utrudniać ich wykorzystywanie.
Dla przykładu, ze „względów bezpieczeństwa” Apple nie pozwala nam wykorzystać klawiatury innego producenta do wpisania hasła, więc gdy tylko się gdzieś logujemy, podmienia klawiaturę na systemową. I wszystko pięknie, tylko że w co najmniej połowie przypadków po wpisaniu hasła klawiatura nie zostaje na powrót zmieniona i zostajemy z klawiaturą Apple’a.
Zdarzyło mi się to tyle razy, że w końcu machnąłem ręką i uznałem, że nie warto kopać się z Tim Cookiem. To jeden z rozlicznych przykładów, gdzie Apple daje nam pozorną swobodę, tylko po to, by na każdym kroku przekonywać nas, że jednak jedyną słuszną metodą działania jest metoda po timcookowemu.
Widać światełko w tunelu.
To, jak bardzo polskojęzyczna klawiatura w iPhonie odstaje od anglojęzycznej wyraźnie pokazuje, że dotąd nie byliśmy dla Apple’a przesadnie istotnym rynkiem. Celowo jednak piszę „dotąd”, bo wszystko wskazuje na to, że niebawem Polacy zaczną być traktowani nieco lepiej. Od kilku lat słychać pogłoski, że Apple kompletuje ekipę do opracowania polskiej Siri. A co za tym idzie, szuka zespołu specjalistów również od języka, którzy zadbają o to, by ekosystem Apple’a lepiej sobie radził nad Wisłą. Teraz zaś Apple szuka polskiego managera PR, a co za tym idzie, można się spodziewać utworzenia pełnoprawnego polskiego oddziału Apple’a, a nie tylko słupa odpowiedzialnego za prowadzenie sklepu Apple.pl i obsługę techniczną.
Skoro Apple kompletuje załogę do obsługi polskiego rynku, to można mieć nadzieję, że w niedalekiej przyszłości usługi Apple’a również będą polonizowane jak należy, a nie „byle były”, jak ma to miejsce w tej chwili. Póki co jednak pozostaje uzbroić się w cierpliwość. A tej prawdę mówiąc zaczyna mi brakować, gdy po raz setny w tym miesiącu patrzę, jak telefon za ponad 5000 zł podmienia mi poprawnie wpisane "trochę" na „Teochę”. Czym u diabła jest „Teocha”?