Zabierzcie mu klawiaturę. Senator PO myśli, że ma Pegasusa, bo nie ogarnia obsługi Windowsa
W parze z wysoką pozycją w społeczeństwie czy nawet z dużymi zasięgami w mediach społecznościowych powinna iść pewna doza odpowiedzialności za słowa. A już na pewno dobrze by było, żeby mając przed sobą tysiące obserwujących nie rozpowiadać bzdur w imię sensacji czy nawet zwykłej niewiedzy. Niezależnie od tego, co kierowało Stanisławem Gawłowskim, jego zachowanie to element znacznie szerszego problemu.
W idealnym świecie politykami zostają ludzie kompetentni, posiadający nie tylko wiedzę specjalistyczną w swojej dziedzinie (i nie mówię tu o politykowaniu), ale też uzbrojeni w szeroką wiedzę ogólną, w tym zwłaszcza podstawy obsługi narzędzi, którymi każdy z nas posługuje się na co dzień.
Niestety nie żyjemy w utopii, a większość polityków wykłada się na twarz w starciu z elementarną logiką i podstawową wiedzą. Tytuł "tytana intelektu" dziś powinien powędrować do senatora Stanisława Gawłowskiego, który w pełnym emocji tweecie pyta: Kto? Dlaczego?
Oczywiście pełen emocji wpis opatrzony jest obowiązkowymi antypisowskimi hashtagami i niedelikatną sugestią, że senatora szpiegują Pegasusem. Oczywiście internauci już zdążyli uświadomić senatora PO, że wykazał się elementarnym brakiem wiedzy, bo oczywiście komunikat systemu dotyczy sytuacji, w której na komputerze istnieje więcej niż jedno konto - Windows ostrzega w nim, że jeśli wyłączymy komputer, postępy prac na drugim koncie mogą zostać utracone.
Uczciwie mówiąc, błądzić jest rzeczą ludzką, a kpiny z Gawłowskiego mogą się wydawać odrobinę nie na miejscu. W końcu, jak mawiał inny prominentny polityk, właściciel skądinąd uroczego rabladora - nie każdy musi być alfą i romeą. Nie każdy musi się znać na wszystkim, nawet jeśli w pewnych kręgach niewiedza nie przystoi. Polityk jednak (podobnie jak zwykły obywatel) w obliczu niewiedzy ma dwa wyjścia - nabyć wiedzę lub... popisać się niewiedzą, jednocześnie próbując nieudolnie nakręcić aferkę.
Jeśli przyjmiemy, że zachowanie senatora spowodowane było nie wyrachowaniem, a prawdziwym brakiem wiedzy, mamy tu do czynienia z bardzo powszechnym i coraz to bardziej istotnym problemem.
Nie umiemy korzystać z Internetu.
Żyjemy w czasach, w których nabycie wiedzy to kwestia kilkunastu sekund spędzonych z telefonem w dłoni. Senator opozycji, widząc na swoim komputerze podejrzany komunikat, mógłby np. poświęcić te kilkanaście sekund wklepując jego treść w wyszukiwarkę internetową. Oszczędziłoby mu to zarówno stresu jak i późniejszego upokorzenia. Nie mówiąc już o tym, że w dobrym tonie byłoby tweet skasować i przeprosić, ale tu na cuda nie liczę - pokora nie idzie w parze z immunitetem.
Stanisław Gawłowski nie jest oczywiście pierwszym politykiem, który przegrał w starciu z zagadnieniami na poziomie podstawówki. Niejednokrotnie na łamach Spider’s Web wyjaśnialiśmy politykom podstawy obsługi komputera i smartfona, czy też zagadnienia ekologiczne. Wyjaśnialiśmy Oldze Semeniuk, że nawet jeśli twierdzi, że nie ma nic do ukrycia, to jednak powinna zadbać o swoją prywatność. Próbowaliśmy wytłumaczyć politykom (i niektórym dziennikarzom), że sam fakt, że jest im zimno, nie zaprzecza istnieniu globalnego ocieplenia. Wychodząc nawet poza polskie poletko - ileż to razy były prezydent Stanów Zjednoczonych wypisywał na swoim Twitterze takie bzdury, że nie wiadomo było, czy śmiać się, czy płakać?
Pozwolę sobie na powtórzenie - w pewnych kręgach niewiedza nie przystoi. A z całą pewnością nie przystoi chwalenie się tą niewiedzą czy wyciąganie pochopnych, sensacyjnych wniosków w sytuacji, w której wystarczyłoby minimum wysiłku, by zdobyć odpowiedź na nurtujące pytanie.
Niestety, pomimo powszechnego dostępu do internetu, gros ludzi nie wykazuje najmniejszej chęci do włożenia minimum wysiłku w pozyskanie wiedzy i nie mówię tu tylko o politykach wszelakich ugrupowań. Ostatnie lata pokazały, że ludzie co do zasady są bardziej skłonni przyjmować do wiadomości sensacyjne doniesienia i teorie spiskowe, oraz kierować się w życiu zaleceniami "akademii chłopskiego rozumu", niż korzystać z narzędzi, do których każdy z nas ma darmowy dostęp z dowolnego miejsca na świecie.
Wystarczy przejrzeć miejsca typu "spotted" na Facebooku czy dowolną grupkę, by dojść do wniosku, że nie chcemy już żyć na tej planecie. W dobie powszechnego dostępu do informacji wcale nie staliśmy się jako społeczeństwo mądrzejsi.
Nasza niechęć do Google’a to pożywka dla trolli i dezinformacji.
Sęk w tym, że o ile Grażynka z Lubowidza czy nastoletni Seba z Łodzi swoją niewiedzą nikomu krzywdy nie robią (z reguły), tak niewiedza i niechęć do pozyskania wiedzy sieje spustoszenie w mediach społecznościowych w rękach polityków, dziennikarzy czy influencerów. I nie chodzi tu tylko o głupotki wypisywane przez senatorów, ale realną dezinformację, podawaną dalej bez mrugnięcia okiem do tysięcy obserwujących, którzy - podobnie jak ludzie, którzy rozprzestrzeniają fałszywe wiadomości - nie zadadzą sobie trudu, by czytaną informację zweryfikować.
W ostatnich miesiącach trolle Putina po wielokroć manipulowały opinią publiczną, stosując właśnie takie tanie zagrywki, podsuwając fake newsy na podatny grunt, bo dobrze wiedzą, że społeczeństwo przestało weryfikować informacje i zdobywać wiedzę samodzielnie. Trolle i hakerzy grają naszą cyfrową ignorancją jak chcą, a u źródła tej gry leży właśnie ten podstawowy problem - nie umiemy korzystać z Google’a. Nie korzystamy z narzędzi, za które jeszcze trzy dekady temu wielu z nas dałoby się pokroić.
Tylko od nas zależy, czy z własnej niewiedzy zrobimy narzędzie wzbudzania sensacji, czy może skorzystamy z tych narzędzi, by wiedzieć o świecie nieco więcej. A prawdziwa wiedza jest dziś na wyciągnięcie ręki. Wystarczy zamiast #aferaPiS wpisać zapytanie na pasku adresu wyszukiwarki.