Wordle kupione przez New York Times. Jeszcze w listopadzie o tej grze wiedziała garstka osób
Potężny koncern stał się właścicielem viralowej przeglądarkowej gierki po tym, jak wykupił ją za niesprecyzowaną 7-cyfrową kwotę. To historia jak z dawnych czasów, kiedy zdolny twórca mógł podbić cały świat bez wielkiego budżetu, ale z intrygującym pomysłem. A wszystko zaczęło się z miłości.
Wordle to wariacja na temat krzyżówki lub telewizyjnego Koła Fortuny. Zasady są proste: trzeba odgadnąć pięcioliterowe hasło. W odróżnieniu od wymienionych klasycznych gier, nie znamy żadnej kategorii. Za to mamy sześć prób.
Po prostu trzeba wpisywać litery, licząc na to, że trafimy, a odgadnięte okienko do czegoś nas doprowadzi. Litera wpisana w odpowiednim miejscu będzie zielona, zaś na żółto wyświetli się, jeśli występuje w wyrazie, ale nie w tej kolejności.
Cały pic polega na tym, że dziennie odgadnąć można tylko jeden wyraz. Wprawdzie podobno znaleźli się śmiałkowie, którzy celowo cofali datę w komputerze, żeby odkrywać poprzednie hasła, ale podstawową zasadą Wordle jest krótka dostępność.
I być może to klucz do sukcesu. Pewnie gdyby można było grać w nieskończoność, Wordle szybko by się znudziło. A tak do gry przyciąga to, że jest tylko przez chwilę. W czasach, gdzie wszystko jest na żądanie, od razu i od ręki, to naprawdę wyjątkowe. I intrygujące.
New York Times obiecuje, że Wordle dalej będzie darmowe
Same dalsze losy gry są nieznane. Pole do rozwoju teoretycznie jest. Wordle swoją sławę zdobyło tak naprawdę dzięki mediom społecznościowym. Na Twitterze zaczęły nagle pojawiać się dziwne kwadraciki: czarne, żółte i zielone. Symbolizowały, po ilu próbach ktoś odgadł hasło. Widząc ich więcej i więcej, trudno nie pęknąć i nie stwierdzić: to ja też spróbuję!
Wszystko zaczęło się od prezentu dla partnerki, która lubiła gry słowne. Josh Wardle, twórca – już wiecie, skąd nazwa – zobaczył, że jego bliscy też wkręcili się w odgadywanie haseł, więc postanowił udostępnić grę światu. 1 listopada w Wordle grało 90 osób. Dwa miesiące 300 tys. Dziś dziennie bawią się miliony na całym świecie. Wordle doczekało się nawet odpowiedników na konkretne rynki – w Polsce mamy np. literalnie.fun.
Wordle nie ma żadnego społecznościowego trybu, listy znajomych, gdzie można porównywać swoje wyniki z innymi. Tę funkcję spełniają media społecznościowe. Choć mówiąc szczerze, nie patrzę i nie analizuję, jak grają inni. Fajnie byłoby widzieć tablicę, ale z drugiej strony w Wordle wcale nie chodzi o rywalizację.
Mam wrażenie, że sekret Wordle tkwi w jego... niedzisiejszości
Przecież to gra przeglądarkowa, prosta, niczym Kalambury na Kurniku czy inne nieskomplikowane tytuły kojarzone z pierwszymi chwilami spędzonymi w internecie. Wchodzi się, odgaduje, wychodzi, zajmuje życiem. Ale ten moment, chwila przerwy na kombinowanie, czas dla siebie – na to się czeka.
Wordle jest unikalne, ale nie dlatego, że tylko jedna osoba może być właścicielem, wydając wcześniej kupę forsy – jak w przypadku NFT. Po prostu nie można grać w nieskończoność, trzeba swoje odczekać, aby pojawiło się kolejne hasło.
Celowo zestawiam Wordle z NFT. To dwa różne światy, tak odległe, że bardziej się chyba nie da. Wordle pokazuje jednak, że można podbić współczesny internet innymi metodami. Nie chęcią zysku, nie sztuczną elitarnością, nie na plecach celebrytów, którzy zgodzą się promować wszystko, jeśli wyczują w tym możliwość zarobku.
Co więcej, Wordle pokazuje, że nadal można wbić kij w szprychy popularnych aplikacji. Odpalić nie aplikację, a przeglądarkę, odciąć się od wszystkiego. Od naszej bystrości zależy, na jak długo, ale te minuty w ciągu dnia są bardzo cenne.
Z drugiej strony nie mam pojęcia, czy Wordle wejdzie mi w krew na tyle, że za dwa miesiące nadal będzie to mój codzienny rytuał
Gra zaś, wbrew moim być może naiwnym dywagacjom, nie stanie się dowodem na odmienność internetu, a raczej na jego przewidywalność. Bo oto wielki koncern wykupi hit, żeby inny go nie podkupił. Wordle zaś stanie się jeszcze jedną grą w portfolio, w którą wprawdzie dalej będą grać miliony – bo New York Times chwali się, że ich tytuły jak np. Sudoku czy inne łamigłówki odpalono 500 mln razy w zeszłym roku - ale bez poczucia, że mają do czynienia z czymś wyjątkowym.
Na razie jednak chwilo trwaj. Wordle to powiew świeżego powietrza i dowód na to, że przynajmniej w świecie rozrywki inny internet jest jeszcze możliwy. Bez NFT, bez hazardu, za to z klasycznym podejściem do łamigłówek.