Serwisów wideo jest tak dużo, że piractwo znowu kusi. Ja i Elon Musk mamy już dość
Liczba serwisów wideo na żądanie z roku na rok rośnie i lada moment osiągniemy punkt krytyczny. Nie zdziwię się, jeśli piractwo wróci do łask, skoro za te podstawowe serwisy VOD zaraz trzeba będzie płacić więcej niż kiedykolwiek płaciliśmy za kablówkę albo satelitę.
Dekadę temu mogliśmy tylko pomarzyć o dostępie do Netfliksa i innych usług zapewniających legalny dostęp do treści wideo. W tych zamierzchłych mrocznych czasach Polacy, którzy chcieli być na bieżąco z popkulturą, piracili niejako z konieczności. Trudno mieć społeczeństwu za złe te cedeki ze stadionu, torrenty i *małe gryzonie*, to to był jedyny sposób na to, by śledzić razem z całym światem najnowsze filmy i seriale. Na przestrzeni ostatnich lat to się zmieniło.
Dzisiaj mamy klęskę urodzaju. Telewizja i kino naprodukowały tyle godzin filmów i seriali, że nie sposób nadrobić wszystkiego - ba, życia nie starczy, by nadrobić klasykę! Zresztą problemem jest nawet bycie na bieżąco z nowościami i śledzenie tych najważniejszych i najgłośniejszych premier. Nie jest to wcale ani takie łatwe (o nasz czas i uwagę walczą z treściami wideo m.in. książki, social media i gry wideo), ani... tanie (Liczba graczy na rynku VOD ciągle rośnie).
Netflix to tylko wierzchołek góry lodowej serwisów VOD.
Sam na smartfonach, tabletach i przystawce do telewizora mam już pół tuzina aplikacji wideo na żądanie, a wszystkie prócz YouTube'a za dostęp do treści pobierają opłatę abonamentową. Oprócz wspomnianego wcześniej Netfliksa są to HBO GO, Prime Video od Amazonu, Canal+ Online i Apple TV. Moja druga połówka dorzuca do tego Playera i Cyfrowy Polsat GO (czyli starą Iplę), mamy dostęp do UPC TV GO, a lada moment pojawi się HBO Max i dojdzie do tego Disney+.
Co miesiąc słyszymy zresztą o tym, że ta czy inna firma planuje zawojować ten rynek lada moment - czy to w formie streamingu, czy to PPV (Pay Per View). Do naszych polskich uszu co rusz docierają takie nazwy jak Hulu, Paramount Plus i Peacock, a swoje własne usługi VOD (tudzież kanały u partnerów takich jak Apple) mają takie amerykańskie stacje telewizyjne jak Showtime, Starz czy CW. Wcale jednak mi już na tym etapie już nie zależy, by weszły one do Polski.
Już teraz liczba serwisów VOD, których ofertę śledzę, jest większa, niż bym tego oczekiwał.
Oczywiście wcale nie marzy mi się teraz jeden serwis, by wszystkimi rządzić. Konkurencja jest zdrowa, ale obecnie jesteśmy na etapie, gdy na tort rzuciło się zbyt wiele podmiotów. Jako użytkownik chciałbym, aby ten rynek się skonsolidował i cieszę się, gdy słyszę o wykupieniu licencji na dane treści. Niestety obecnie często dzieje się coś wręcz odwrotnego, czego przykładem są takie seriale jak Szpital New Amsterdam i Star Trek: Discovery.
Właściciele praw autorskich idą w takie rozdrobnienie rynku, że klienci lata moment zwariują. Tyle dobrego, że są takie usługi jak Just Watch, które pozwalają sprawdzić, w którym serwisie VOD znajdziemy dany serial czy film, ale do tego dochodzą przecież opłaty. Tak jak kilka lat temu zachłysnęliśmy się Netfliksem, który kosztował ułamek tego, co kablówka, tak dzisiaj opłata za subskrypcję kilku serwisów VOD daje znacznie większą kwotę.
Elon Musk właśnie celnie podsumował współczesny rynek VOD memem z The Pirate Bay i Netfliksem.
Ta mutacja modelu o nazwie a la carte, o którym tyle marzyliśmy, bo stał w kontrze do tej znienawidzonej i drogiej klasycznej telewizji linearnej, zaraz wyjdzie nam bokiem. Otwartym pozostaje pytanie, czy odbiorcy zaczną zamykać się teraz w bańkach i zrezygnują ze świetnych filmów i seriali tylko dlatego, że na myśl o instalacji kolejnej aplikacji VOD na telewizorze zrobi im się słabo, czy też historia zatoczy koło i ludzkość wróci do piractwa.
Jak na razie renesansu piractwa nie widać, ale otwartym pozostaje pytanie, czy ten stan rzeczy się utrzyma. Nie zdziwię się, jeśli torrenty i nielegalne streamingu wrócą do łask - czy to z powodu geoblokad, które cały czas nas dotykają (i to nie tylko w świecie wideo na żądanie, czy też z powodu cen. Już teraz użytkownicy kombinują i współdzielą konta, byle tylko trochę zaoszczędzić, a platformy wideo na żądanie przymykają na to oko, bo nie mają innego wyboru.
Z perspektywy VOD-ów już lepiej, żeby grupa znajomych zrzucała się na konto, niż by sobie uświadomiła, że pirackie treści są dostępne na jedno kliknięcie.
Popcorn Time może i umarł, ale tak naprawdę ściągnięcie nowego odcinka serialu albo filmu 4K HDR na komputer możliwe jest już po kilku godzinach od premiery, a przesłanie go na telewizor albo urządzenie to kwestia kilku kliknięć. Do tego dochodzą nielegalne streamingi - są one co prawda zawalone reklamami, co dla wielu osób może być mniejszą niedogodnością niż konieczność korzystania z kilku (czy też kilkunastu w przypadku Amerykanów) osobno płatnych usług.
Marzy mi się rynek wideo na żądanie, który przypominałby rynek muzyczny, w którym kilku graczy oferuje miliony tych samych utworów z relatywnie niewielką liczbą albumów na wyłączność. Podobnie zresztą wygląda to w przypadku gier wideo - mamy tu cztery główne platformy sprzętowe (PlayStation, Xbox, Nintendo Switch oraz PC ze sklepami takimi jak Steam i Epic), ale oprócz kilku exclusive'ów do sprzedaży trafia mnóstwo gier multiplatformowych.
Scenariusz, w którym małych i lokalnych graczy wchłoną giganci pokroju Netfliksa, HBO, Disneya, Amazona i Apple'a, jest przy tym całkiem możliwy i możliwe, że wyszedłby nam na dobre, a przy okazji skłonił dostawców usług do inwestowania w jakość, a nie ilość. Budżet odbiorców (zarówno finansowy, jak i czasowy) nie jest przecież z gumy, a tym samym tortu nie da się w nieskończoność pompować. A im mniej gęb do wykarmienia, tym będą one bardziej syte…