Rosyjska broń atomowa w Polsce. Głowice i bomby trzymano obok przedszkola i ogródków
Sowiecka Armia Czerwona przechowywała w Polsce w czasach Zimnej Wojny broń atomową. Dzisiaj wiemy już, że była ona przeznaczona także dla polskiej armii. W czasie konfliktu z NATO miały przenosić ją nasze rakiety i samoloty. Dzięki historykom znamy niezwykłe szczegóły nie tylko tego, jak wyglądały te bazy, ale nawet jak wyglądało w nich życie codzienne.
O ich istnieniu w czasach PRL wiedziało zaledwie kilkanaście osób. Obiekty były zamaskowane, a teren - patrolowany. Głowice i bomby miały zapewnić atomowe wsparcie dla Armii Czerwonej i Wojska Polskiego w ataku na państwa NATO. Zadaniem obsługi było wydanie amunicji jądrowej po rozpoczęciu operacji wojskowej.
Czy przez Ustkę da się przerzucić bombę atomową?
Do dokumentów wyjaśniających przebieg procesu decyzyjnego, który zadecydował o rozlokowaniu w Polsce sowieckiej broni atomowej, dotarł dr Robert Dziemba, pracownik Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu, popularyzator historii, autor licznych publikacji.
Rosjanie, decydując się umieścić w Polsce magazyny z głowicami i bombami atomowymi, dobrze wiedzieli, co robią. Skrupulatnie sprawdzili, że w przypadku wojny, gdy Układ Warszawski pójdzie z NATO na noże, przerzucenie taktycznej broni atomowej na bliskie zaplecze frontu będzie trwało zbyt długo. Jeśli w ogóle będzie możliwe.
Armia Czerwona przeprowadziła w 1965 r. tajne ćwiczenia związane z dostarczeniem polskiej armii głowic atomowych do rakiet i bomb atomowych w warunkach maksymalnie zbliżonych do stanu wojny.
Brano pod uwagę nie tylko czas transportu, ale także zagrożenia, jakie mogą wystąpić w jego trakcie, w tym ataki grup sabotażowych, lotnictwa i marynarki wojennej przeciwnika.
Scenariusz gry wojennej przygotowanej przez Rosjan zakładały cztery możliwe drogi transportu. Do portu wojennego w Ustce wysłano statek z głowicami, które następnie przewieziono na poligon drawski i lotnisko w Redzikowie koło Słupska. Przy okazji warto tu wspomnieć, że samo lotnisko już nie istnieje, a w tym miejscu znajduje się amerykańska baza tarczy antyrakietowej.
Z Brześcia do Bornego Sulinowa wyruszył z głowicami specjalny pociąg. Natomiast na lotnisku w Debrznie wylądowały cztery myśliwce bombardujące Su-7B, a transport drogowy poprowadzono z Obwodu Kaliningradzkiego.
Ćwiczenia wykazały, że w czasie wojny transport głowic na Front Polski zajmie zbyt dużo czasu, a w skrajnych warunkach będzie niewykonalny. Armia Czerwona podjęła więc decyzję, że broń atomowa będzie przechowana na terenie PRL.
Trzy tajne obiekty
Program otrzymał oznaczenie "Wisła" i rozpoczął się w 1966 r. W jego ramach strona polska zbudowała na podstawie sowieckich planów trzy składy broni jądrowej. Były one zlokalizowane w okolicach Podborska koło Białogardu (skład kryptonim 3001), Brzeźnicy-Kolonii koło Jastrowia (3002) i Templewa koło Trzemeszna Lubuskiego (3003).
W Instytucie Pamięci Narodowej zachowały się teczki z dokumentacją programu, dzięki czemu wiemy, w jaki sposób powstawały kompleksy, w których przechowywano amunicję jądrową w Polsce. Do dokumentów w IPN dotarł dr Robert Dziemba.
Jak wynika z ustaleń naukowca, 31 października 1966 roku zatwierdzono plan rekonesansu uczestników zadania specjalnego pod kryptonimem „Wisła”, zarówno oficerów i inżynierów polskich, jak i rosyjskich. Miel oni za zadanie znaleźć najlepsze miejsce, w którym przechowywać można broń atomową.
Od 3 do 11 listopada 1966 roku rozpoznaniu poddano następujące rejony: Podborsko koło Tychowa, okolice Wałcza, okolice Wędrzyna, okolice Bolesławic (ta ostatnia odpadła). Wybrane lokalizacje były skupione w Polsce północno-zachodniej, blisko garnizonów radzieckich, obok Podborska-Dobrowa, wybrano Brzeźnicę Kolonię koło Jastrowia i Templewo koło Międzyrzecza.
Dr Robert Dziemba podkreśla, że z dokumentów wynika, że o treści zadania specjalnego "Wisła" wiedziało zaledwie 12 osób w Polsce. Byli to m.in.: gen. Jerzy Bordziłowski, gen. Wojciech Jaruzelski, gen. Ignacy Szczęsnowicz i gen. Tadeusz Białek. W drugiej połowie lat 80. lista osób powiększyła się o kolejnych pięciu generałów.
25 lutego 1967 roku w Moskwie podpisano "Porozumienie między Rządem PRL a Rządem ZSRR o środkach podjętych w zakresie podwyższenia gotowości bojowej wojsk". Uzgodniono, że trzy obiekty zostaną zbudowane do 1 listopada 1969 roku.
Wskazano, że kompleksy stanowią własność PRL, jednakże od momentu złożenia w obiektach specjalnych amunicji jądrowej, obiekty te znajdować się miały w wyłącznym zarządzaniu i użytkowaniu ZSRR.
Bomby i głowice atomowe przeznaczone były także dla polskiego wojska
Ustalono, że rozmieszczone w obiektach wojska ZSRR będą podlegały dowództwu ZSRR. Z dokumentu dowiadujemy się też, że Wojsko Polskie było gotowe do użycia broni atomowej.
Czytamy w nim, że "Strona Polska bierze na siebie obowiązek dostarczenia amunicji jądrowej od składów specjalnych do polowych technicznych baz rakietowych Wojska Polskiego, w związku z czym utrzymuje ona w pododdziałach dowozu rakiet niezbędną ilość samochodów specjalnie do tego celu przeznaczonych". Polska posiadała już wtedy rakiety R-11M oznaczone w kodzie NATO jako Scud-A oraz 2K6 Łuna. Do przenoszenia broni jądrowej przystosowanych było także 12 z dostarczonych Polsce samolotów MiG-21PFM.
Porozumienie podpisał w imieniu rządu PRL minister obrony narodowej Marian Spychalski, a w imieniu rządu radzieckiego zastępca ministra obrony ZSRR Andriej Grieczko.
Jak się okazuje, do budowy baz Polska potrzebowała większości elementów zaawansowanej technologii, której w naszym kraju nie produkowano. Zapotrzebowanie obejmowało m.in. suwnice, sprężarki, pompy próżniowe, drzwi i włazy hermetyczne, instalacje elektryczne, łączności, sygnalizacji i ogrodzenie specjalne typu „Sosna”, urządzenia i aparaturę automatyki, a nawet materiały budowlane i stal zbrojeniową.
Jako oficjalną informację dotyczącą inwestycji zalecano podawać budowę „koszar dla samodzielnych batalionów łączności wojsk radzieckich”. Po stronie polskiej całość zadań związanych z obiektem 3001 zakończyła się formalnie 30 kwietnia 1970 roku.
Ile bomb atomowych znajdowało się w Polsce?
W obiekcie 3001 obydwa budynki techniczne (występujące również w nomenklaturze jako obiekt typu T-7 lub schron Monolit) miały powierzchnię 986 m2 każdy i wytrzymałość naprężenia 8 kg/cm2 w czole fali uderzeniowej.
W latach 70. wzniesiono dodatkowo schron typu "Granit" o powierzchni 157 m2. W każdym schronie znajdowała się hala załadunkowa, która była połączona z czterema magazynami amunicji jądrowej.
Każde pomieszczenie mogło pomieścić 20 głowic jądrowych. Każdy schron posiadał zapasowy system zasilania, instalację wentylacyjną oraz klimatyzacyjną, która z jednej strony utrzymywała stałą temperaturę, z drugiej chłodziła magazyny z amunicją.
Według ujawnionych danych, w połowie lat 80. w trzech sowieckich składach znajdowało się 14 głowic o mocy 500 kT, 83 głowice o mocy 10 kT, dwie bomby o mocy 200 kT, 24 bomby o mocy 15 kT i 10 bomb o mocy 0,5 kT.
Dr Robert Dziemba zauważa, że w literaturze przedmiotu pojawiają się informacje o tym, że w schronach przechowywano także broń chemiczną, a nawet biologiczną. Nie znajduje to potwierdzenia w źródłach, jednakże tych informacji nigdy nie poznamy, także i z tego powodu, że formalnie była to broń pozatraktatowa, której poszczególne państwa oficjalnie nie posiadały.
Poza bronią jądrową przeznaczoną dla Wojska Polskiego na terenie Polski znajdował się szereg składów broni jądrowej przeznaczonej dla Północnej Grupy Wojsk Radzieckich.
Był to skład w pobliżu Szprotawy, tzw. typ Monolit (około 40 bomb jądrowych 244N, a później 8U46, 8U47, RN-28, RN-40, a także głowic dla lotniczych pocisków rakietowych), obiekty typu Granit znajdujące się na lotniskach w Chojnie i Bagiczu (składy pogotowia mieszczące 10-20 bomb przeznaczonych dla sowieckiej 239 Dywizji Lotnictwa Myśliwskiego), oraz Kluczewie (dzielnica Stargardu).
Siatki, zasieki, patrole
Obiekt 3001 był otoczony lasem o powierzchni dochodzącej do 300 hektarów (kompleks łącznie zajmował 328 hektarów). Garnizon składał się z 120 żołnierzy i 30 oficerów. Składy mogły pomieścić 192–288 ładunków jądrowych.
Okoliczny teren był regularnie patrolowany, a napotkanych przypadkowych grzybiarzy kontrolowano, sprawdzano i zawracano.
Pierwszą strefę ochronną stanowił płot z betonowych słupów i gęsto przeplatanego drutu kolczastego. Gdy wymieniano zardzewiały drut, rzucano go przed ogrodzenie, co stanowiło kolejne utrudnienie.
Dodatkowo przy ogrodzeniu układano w ściółce specjalną siatkę, która reagowała na nacisk. Nawet jeżeli ktoś już dotarłby do tej strefy ochrony, automatycznie zameldowałby żołnierzom swoją obecność.
Następnie do sforsowania był betonowy prefabrykowany płot o wysokości 2,5 metra, a za nim ogrodzenie typu "Sosna" z siatką wysoką na 3 metry. Na każdym etapie ochrony znajdowały się stanowiska ochrony i strażnice z uzbrojonymi żołnierzami.
Na tym nie poprzestano. Wykonano zamaskowane stanowiska wyrzutni rakiet ziemia-powietrze S-75 "Dźwina". Radziecki rakietowy system przeciwlotniczy stanowił doskonałą gwarancję bezpieczeństwa obiektu 3001 przed potencjalnym desantem z powietrza, gdyby z jakiegoś powodu wrogie samoloty nadleciałyby w strefę nadbałtycką i nie zdążyły zareagować myśliwce z radzieckiej bazy lotniczej w Bagiczu, gdzie stacjonował 871 "Pomerański" Pułk Lotnictwa Myśliwskiego (871 IAP).
W bazie było kino i sklep
Dr Grzegorz Kiarszys z Katedry Archeologii Uniwersytetu Szczecińskiego, jest uznanym badaczem i autorem licznych, popularnych publikacji. W książce "Atomowi żołnierze wolności. Archeologia magazynów broni jądrowej w Polsce" rzuca nowe światło na funkcjonowanie baz.
W książce jest wiele niepublikowanych nigdy wcześniej fotografii i map, a wątki historyczne i indywidualne wspomnienia świadków przenikają się z rezultatami nieinwazyjnych badań archeologicznych, analizami szpiegowskich zobrazowań satelitarnych, lotniczego skanowania laserowego, odtajnionych dokumentów sporządzonych przez CIA i NATO oraz służby Układu Warszawskiego.
Źródła historyczne badane przez archeologa podają, że w chwili przekazania ukończonych składów amunicji atomowej Armii Radzieckiej na początku 1970 roku w ich planie przestrzennym można było wyróżnić trzy podstawowe strefy - administracyjno-gospodarczą, mieszkalną i techniczną.
Kompleks składał się z koszar na 110 ludzi, sztabu z węzłem łączności, kuchni i stołówki na 240 osób, izby chorych na 11 łóżek, sali kinowej na 150 miejsc.
W strefie mieszkalnej, przeznaczonej dla kadry z rodzinami, było pięć budynków mieszkalnych. Jedno z mieszkań było przebudowane na sklep.
Atomowi żołnierze wolności. Jak wyglądało życie w bazach z głowicami?
Do fascynujących szczegółów życia w tajnych obiektach dotarł dr hab. Grzegorz Kiarszys, pracownik Katedry Archeologii Uniwersytetu Szczecińskiego, autor książki "Atomowi żołnierze wolności. Archeologia magazynów broni jądrowej w Polsce".
Zawsze, gdy mówimy o wojsku czy konfliktach zbrojnych, pojawia się pytanie o ludzi, którzy byli żołnierzami. Nie inaczej jest w tym przypadku. Kim byli ludzie, którzy pełnili pieczę nad bronią masowej? Częściowej odpowiedzi na te pytanie przyniosły badania przeprowadzone w terenie i zapomniane sowieckie wysypisko śmieci.
Obok postrzępionych fragmentów mundurów ze znaczkami wojsk rakietowych i artyleryjskich ZSRR, czapek wojskowych, butelek i puszek, leżały zimowe dziecięce buty, fragmenty plastikowych zabawek i damskie obuwie
- opisuje znalezisko historyk.
W jaki sposób te przedmioty się tam znalazły? Dr hab. Grzegorz Kiarszys przyznaje, że zupełnie nie licują one z "potocznym, współczesnym wyobrażeniem o radzieckich bazach atomowych z okresu zimnej wojny, obsługiwanych przez młodych żołnierzy, którzy zostali specjalnie wyselekcjonowani spośród setek innych kandydatów i przeszli morderczy trening, zarówno fizyczny jak i ideologiczny, by ich dowódcy mieli pewność, że nie zawiodą w momencie próby".
Jakiś czas później archeolog spotkał w Podborsku Mieczysława Żuka, który od wielu lat interesuje się przeszłością kompleksu 3001. Pokazał on naukowcowi zdjęcia, które byli żołnierze umieścili w rosyjskich mediach społecznościowych.
Przedstawiony na nich świat różnił się bardzo od tego, co wyobrażałem sobie analizując źródła fotolotnicze i czytając opracowania historyczne oraz akta przedsięwzięcia "Wisła"
- przyznaje naukowiec.
Dr hab. Grzegorz Kiarszys podkreśla, że zespoły zajmujące się obsługą głowic atomowych składały się z wykształconych specjalistów, którzy posiadali unikatową wiedzę i umiejętności. Z tego względu okres ich przebywania w Podborsku był znacznie dłuższy, niż czas trwania zmian żołnierzy służby zasadniczej.
Jego zdaniem niezwykle istotne było to, by osoby, którym powierzono ten obowiązek, nie miały poczucia, że przebywają na odludnym pustkowiu i wykonują nieznaczące i abstrakcyjne zadania. Długotrwała rozłąka z bliskimi z pewnością wpłynęłaby negatywnie na wypełniane przez nich obowiązki, ogólny stan psychiczny i morale.
Jak stwierdza Grzegorz Kiarszys, problem ten rozwiązano właśnie poprzez fakt stworzenia pozorów "normalnego" życia i umieszczenie personelu razem z rodzinami w jednym kompleksie. W ten sposób dowództwo mogło mieć większą pewność, że bronią masowego rażenia zajmują się tylko zrównoważone jednostki.
Z czasem przestrzeń "normalności" w bazie zaczęła się samorzutnie rozszerzać. Powstały ogródki warzywne, niewielkie sady, przed domami sadzono róże i inne kwiaty, a strefę koszarową oddzielono od strefy mieszkalnej wysokim parkanem (w Podborsku drewnianym, w Templewie i Brzeźnicy-Kolonii betonowym). W ten sposób oddzielono także symbolicznie osiedle wojskowe od budynków służbowych.
Muzeum Zimnej Wojny Podborsko 3001
7 września 1990 roku polski rząd wystosował notę do władz ZSRR, dotyczącą rozpoczęcia rokowań w sprawie wycofania wojsk radzieckich z terytorium RP. Umowę w tej sprawie parafowano po wielomiesięcznych dyskusjach w Moskwie, 26 października 1991 roku. Żołnierze radzieccy opuszczali tereny powiatu białogardzkiego, w tym obiekt 3001.
Dziś schrony-magazyny Obiektu 3001 w Podborsku to jedyne relikty po atomowym arsenale w Polsce, które przetrwały próbę czasu. Użytkowane najpierw przez Marynarkę Wojenną, a potem Służbę Więzienną (na terenie poradzieckich koszar funkcjonuje oddział zamiejscowy aresztu w Koszalinie), współcześnie stanowią unikat na skalę ogólnopolską, a nawet europejską.
Muzeum Zimnej Wojny, które jest oddziałem Muzeum Oręża Polskiego, znajduje się w oddalonej około 50 km od Kołobrzegu miejscowości Podborsko. Udostępniony zwiedzającym we wrześniu 2016 r. schron nr 17 stanowił cześć tajnej bazy atomowej wojsk radzieckich.
Przeznaczony pod działalność wystawienniczą, edukacyjną i popularyzatorską obiekt zachował się w niemal nienaruszonym stanie. W jego wnętrzu obejrzeć można komplet instalacji zapewniających możliwości bezpiecznej służby załodze, pomieszczenia magazynowe, halę przeładunkową z nadal sprawnymi urządzeniami służącymi do przemieszczania wózków z głowicami.
Na gości czeka wykwalifikowana kadra, która z nieskrywaną pasją przybliża nie tylko dzieje samej bazy, ale też zimnej wojny na terenie Pomorza Zachodniego i całego kraju.
Oferta Muzeum Zimnej Wojny rozszerzona zostanie także o stałą ekspozycję poświęconą Armii Radzieckiej w północnej Polsce oraz organizowane cyklicznie wydarzenia plenerowe, w tym dynamiczne pokazy sprzętu wojskowego użytkowanego przez obsadę Obiektu 3001. Pierwsze takie imprezy już się odbyły.
Ważnym elementem w misji podborskiego obiektu jest także przypominanie o strategicznym charakterze regionu w kontekście III wojny światowej oraz ryzyku, jakie w czasach funkcjonowania Układu Warszawskiego, zawisło nad Polską.
Do Muzeum Zimnej Wojny Podborsko 3001 można trafić, kierując się do miejscowości Podborsko w gminie Tychowo w powiecie białogardzkim. Współrzędne: N 53 57 52 64 - E 16 07 27 55.
Wizyta w opuszczonej bazie
Miałem okazję zobaczyć jeden taki obiekt z bliska. W 1998 roku, podczas z jednej z rowerowych włóczęg przez były sowiecki poligon koło Bornego Sulinowa, miejscowi pokierowali nas jeszcze dalej na południe, do Brzeźnicy - Kolonii.
Tam znajdować miały się posowieckie magazyny broni atomowej. Potraktowaliśmy to jako plotkę, ale wizyta na miejscu zrobiła na nas ogromne wrażenie. A przecież dopiero co widzieliśmy całkiem puste miasto Kłomino, były garnizon Armii Czerwonej.
Ukryta głęboko w lesie, opuszczona jednostka miała podwójną linię ogrodzenia i ogromne schrony. To, co znajdowało się na zewnątrz, zostało w dużej mierze rozkradzione.
W blokach mieszkalnych wyrwano ze ścian wszystko, co było metalowe. Na cegły zburzono nawet fronty budynków. Na pomnikach pozostały tylko ślady żelaznych napisów.
Największe wrażenie robił oczywiście ziejący pustką schron Monolit, czyli główny magazyn oraz schron typu Granit. Wśród drzew i betonu czuć było wielką historię. Mieliśmy ogromne szczęście, że tej broni nigdy nie użyto.