Dzisiejsze sześciolatki będą miały przechlapane. Zobacz, jakie piekło im zgotowaliśmy
Kontrowersyjny tytuł? Być może. Najgorsze jednak jest to, że nie ma w nim ani odrobiny przesady. W ciągu ostatnich trzydziestu lat ludzkość zniszczyła Ziemię na tyle, że dzisiejsze dzieci będą zmagały się z katastrofami naturalnymi nawet pięć razy częściej niż ich dziadkowie. Można im jedynie powiedzieć „sorry, dobrze już było”.
Opracowanie opublikowane w periodyku Science jest pierwszą próbą oszacowania „nierówności międzypokoleniowej” w kontekście zmian klimatycznych. O ile codziennie alarmuje się, że zmiany klimatyczne zachodzą zdecydowanie za szybko, a ludzie robią zdecydowanie za mało, aby je powstrzymać, to dopiero w dłuższej perspektywie widać prawdziwe przyczyny i skutki naszego działania lub zaniechań.
Analiza trendów na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat i prognoza oparta na prawdopodobnych skutkach zmian klimatycznych wykazuje, że dzieci urodzone w drugiej dekadzie XXI wieku będą w ciągu swojego życia zmagały się z katastrofami naturalnymi nawet pięć razy częściej.
Kto jest za to odpowiedzialny? Naukowcy są przekonani, że winnych nie trzeba szukać zbyt daleko. Ponad połowa gazów cieplarnianych obecnych aktualnie w atmosferze została wyemitowana w ciągu ostatnich trzydziestu lat, czyli za naszego życia przez obecnie żyjących ludzi. To właśnie te gazy - w przypadku, gdy nie weźmiemy się za drastyczne hamowanie emisji - będą bezpośrednią przyczyną susz, powodzi, fal upałów, tornad, huraganów i pożarów.
Przez zmiany klimatyczne najmocniej oberwą niewinni
To jest chyba najgorszy aspekt całego problemu. Za decyzje dotyczące emisji potężnych ilości gazów cieplarnianych odpowiadają ludzie, którzy dzisiaj są w piątej, szóstej dekadzie swojego życia. Swoje zrobili; co mieli zarobić, to zarobili, a kiedy w Ziemię uderzą skutki ich działania, ich na Ziemi już nie będzie. Cierpieć będą ci, którzy niczym nie zawinili, bo ich na Ziemi jeszcze nie było. Oni na dzień dobry dostają właśnie potężny kredyt klimatyczny do spłacenia.
Aby jednak kontrast był jeszcze większy, warto zauważyć, że największe problemy z klimatem będą mieli mieszkańcy krajów rozwijających się, często z rejonu okołorównikowego, którzy akurat najmniej przyczynili się do zmian klimatycznych.
Czego można się spodziewać? Naukowcy są zaskakująco konkretni. Dzisiejsze dzieci będą się zmagały z 2 razy większą liczbą pożarów lasów, 1,7 razy więcej huraganów tropikalnych, 3,4 razy więcej powodzi, 2,3 razy więcej susz niż ludzie urodzeni w 1960 roku.
Czy da się coś jeszcze zrobić?
Tak. Drastyczne ograniczenie emisji gazów cieplarnianych może nawet o połowę zmniejszyć obciążenie rodzącego się właśnie pokolenia katastrofami naturalnymi. Problem jednak w tym, że nikt nie robi wystarczająco dużo.
Najnowszy raport ONZ wskazuje, że przy obecnym poziomie aktywności na rzecz mitygowania zmian klimatycznych pod koniec wieku osiągniemy poziom 2,7 stopnia Celsjusza ponad poziom sprzed ery przemysłowej. To tragiczna informacja. Górnym limitem ustalonym w Porozumieniu Paryskim było 2 stopnie Celsjusza. Już teraz osiągnięcie tego poziomu wymagałoby wprost rewolucji przemysłowej. Za kilka lat, nawet rewolucja nie pomoże, bo już będzie za późno na jakiekolwiek działania.
Wyniki badań wyraźnie wskazują, że to nie powinno być podsumowanie stanu rzeczy, a wyraźne wezwanie do implementacji zmian, które choć trochę złagodzą obciążenia, jakimi aktualnie okładamy dzieciaki znajdujące się na porodówkach i beztrosko żrące piasek w piaskownicy. Skoro my mamy w nosie zmiany klimatyczne, to zróbmy chociaż coś dla nich.