Ten odkurzacz zmienił moją codzienność i nawyki. Dyson V15 Detect – recenzja
Nie jest smart, nie łączy się z aplikacją w telefonie, to kolejny odkurzacz bezprzewodowy. Chciałoby się napisać jakich wiele, ale byłoby to krzywdzące dla tego modelu. Dyson V15 Detect to mój ulubiony gadżet tego sezonu. I świetny, choć drogi odkurzacz.
Są tacy producenci, którzy wręcz bezpośrednio kojarzą się z danym rodzajem produktu. iPhone to jedno z pierwszych skojarzeń na słowo smartfon. Roomba nieodłącznie kojarzy się z robotem sprzątającym. A Nintendo to niemal synonim przenośnej konsoli do gier. W przypadku odkurzaczy bezprzewodowych taką firmą zdaje się być Dyson.
Jego produkty od długiego czasu cieszą się uznaniem recenzentów i klientów, a i prywatnie mam z nimi bardzo dobre doświadczenia. Mimo tego Dyson nie próżnuje i cały czas odświeża swoją linię produktową. Odkurzacz to jednak nie iPhone. Nie jest to urządzenie osobiste, wielofunkcyjne i codziennego użytku. Producentowi telefonu dużo łatwiej namówić klienta na wymianę świetnego modelu na jeszcze lepszy. A czym kusi Dyson?
Dyson V15 Detect to kawał maszyny. Jest wygodny, choć osoby drobnej budowy mogą mieć z nim problem.
Od razu po wyjęciu z pudełka widać, że to sztandarowy produkt znanej marki. Świadczy o tym chociażby bogactwo dołączonego do odkurzacza dodatkowego wyposażenia (wrócimy do tego za chwilę), jak i przy pierwszym kontakcie z samym urządzeniem. Konstrukcja, spasowanie i wyważenie dają do zrozumienia użytkownikowi, że prawdopodobnie obcuje z urządzeniem wysokiej klasy.
Po doczepieniu podstawowego zestawu czyszczącego do odkurzacza, mierzy on ok. 1,25 m x 0,26 m x 0,24 m i waży ok. 3 kg. Jestem mężczyzną dość przeciętnej budowy czy kondycji i trzymało mi się go bardzo wygodnie (a podczas sprzątania nie odczuwałem zmęczenia). Czułem jednak, że gdybym był drobniejszą i słabszą fizycznie osobą, V15 Detect mógłby wówczas być dla mnie nieporęczny. Głównie z uwagi na swoją masę.
Prawdopodobnie największy udział w tej masie ma jeszcze lepszy silnik, który – według specyfikacji technicznej – zapewnia ssanie z mocą 230 W i pięciostopniową filtrację powietrza, która wyłapuje drobiny nawet tak małe, jak te o średnicy 0,3 mikrona. Nie miałem możliwości sprawdzenia tej deklaracji, pozostaje wierzyć na słowo.
Wspomniane wcześniej wyposażenie dodatkowe jest w istocie bardzo bogate. Końcówka z laserem (wyjaśnię za chwilę) do twardych podłóg, do dużych zabrudzeń, do miejsc z dużą ilością włosów i sierści, do wąskich szczelin, do odkurzania mebli, 0,65-metrowy kij, przelotka ułatwiająca dotarcie w trudne miejsca, stojak do wieszania odkurzacza, drugi akumulator i dwie ładowarki. V15 Detect jest też zgodny z akcesoriami z modeli V8, V10 i V11.
Zacznijmy od rzeczy najmniej ważnych, ale od najfajniejszych. Dyson V15 Detect – bajery.
Tych jest dwa. Jeden jest bardzo użyteczny, drugi zaś doceni wąska grupa użytkowników, głównie alergików. Zacznijmy od pierwszego, a więc od podświetlenia laserowego w szczotkach do płaskich podłóg. Brzmi banalnie i trudno to nazwać przełomowym rozwiązaniem technicznym. Czasem jednak bywa tak, że te najbardziej oczywiste pomysły pojawiają się w głowie najpóźniej.
Prosta dioda laserowa bardzo, ale to bardzo ułatwia sprzątanie. Dzięki niej od razu widać zabrudzenia na podłodze, których nie widać gołym okiem. Jest to przy tym komponent niemal z całą pewnością dość tani i Dyson nie wykazał się przy nim jakimś szczególnym zaawansowaniem technologicznym. Ot, prosta dioda. A tyle zmienia.
Drugą techniczną nowinką jest czujnik analizujący pochłaniane przez odkurzacz drobiny. Podczas sprzątania wyświetla wykres i dane liczbowe dotyczące rozmiaru zbieranych cząstek. Użytkownik może więc na bieżąco podglądać czy wciągane drobiny są większych, czy mniejszych rozmiarów. Dyson twierdzi, że dzięki temu użytkownik wie, że wszystko odkurzone. Podejrzewam jednak, że obecność takiego czujnika docenią alergicy, bo dzięki niemu łatwiej będą mogli rozpoznać źródło swojego złego samopoczucia.
Dyson V15 Detect – skuteczność odkurzania i czas pracy na akumulatorze.
Odkurzacz operuje w trzech trybach: automatycznym, ekonomicznym i Boost. Ten ostatni na stałe włącza najsilniejszą moc ssania, dzięki czemu dużo łatwiej usunąć trudne zabrudzenia. Zużywa jednak dużo więcej energii. Tryb Eco zmniejsza to zużycie do raptem 26 W, dzięki czemu można dłużej odkurzać bez konieczności doładowania bądź wymiany akumulatora. Ten tryb może jednak nie poradzić sobie z niektórymi nieczystościami.
Najczęściej używanym trybem prawdopodobnie będzie automat. W ramach niego odkurzacz sam dobiera moc ssania do rodzaju odkurzanej powierzchni. Typowo zużywa około 47 W, zwiększając ssanie nawet do 230 W, gdy jest to wymagane. Automat nie działa ze wszystkimi szczotkami – wówczas cały czas pracuje z mocą 47 W.
Akumulator ładuje się od zera do pełna w 4,5 godz. Za to czas pracy w trybie Medium oceniam na 40 minut stałego ciągu. Test był przy tym dość irytujący, bo jedno co mi w V15 Detect się nie spodobało, to brak możliwości włączenia ciągłego ssania. V15 czyści tylko po naciśnięciu przycisku spustu. Jest on wygodny i nie wymaga użycia siły (palec nie drętwieje), ale wolałbym mieć możliwość włączenia odkurzacza bez ciągłego przytrzymywania wciśniętego przycisku.
40 minut nie brzmi jak dużo (akumulator na zapasowy łatwo wymienić, co dwukrotnie wydłuża czas na odkurzanie), tym niemniej wygoda i moc V15 sprawiają, że sprzątanie mija zaskakująco szybko. Moje niewielkie 40-metrowe mieszkanie z niewielką ilością mebli i dużą liczbą szpar nowym Dysonem odkurzałem około 20-30 minut. Starannie pilnując czy czujnik pokazuje jeszcze jakieś drobiny – więc i sprzątałem dokładnie.
V15 jest bowiem bajecznie wygodny (choć raz jeszcze polecam osobom drobnej postury przymiarkę w sklepie przed zakupem). Ściągam go z wieszaka – w pełni naładowanego, bo ów wieszak ułatwia poprowadzenie do niego ładowarki – i od razu mogę sprzątać. Bez kabli, bez targania podłączonego do ssawki rurą silnika na kółkach. To oczywiście zaleta wszystkich bezprzewodowych odkurzaczy cleaning stick, ale V15 jest przy tym doskonale wyważony i świetnie leży w dłoni. Jest też dość cichy, a wymiana końcówki na inną to formalność.
Równie często co do czyszczenia podłóg używałem go do sprzątania mebli. Nie trzeba przecież podłączać kija, szczotka pasuje bezpośrednio do uchwytu przy silniku. Poręczne, wygodne – raz dwa trzy i już półki odkurzone.
We wspomnianej wygodzie pomaga skuteczność. Dyson V15 nie wymaga kilkukrotnych przejazdów szczotką po powierzchni. Momentalnie wysysa wszelkie zabrudzenia, również z gęstych dywanów. Przez co sprzątanie trwa dużo krócej. Banalnie proste jest też opróżnianie zbiornika – wręcz za proste. Wciśnięcie jednego prztyczka otwiera zbiornik i wysypuje nieczystości. Przycisk jest dobrze ukryty i trudno go wcisnąć przez przypadek. Działa jednak tak lekko, że będąc przekonanym że będzie to nieco trudniejsze za pierwszym razem rozsypałem całą odkurzoną zawartość na nowo na podłogę. Żeby była jasność: to zaleta.
Dyson V15 Detect jest świetny. Z jego ceną mam pewien drobny problem.
Najlepszą rekomendacją tego odkurzacza niech będzie fakt, że zamierzam go kupić. Właściwie jedyne, do czego się mogę doczepić, to wspomniany brak funkcji stałego ssania. Obawiam się też, że właściciele większych domów mogą musieć wymieniać akumulator podczas sprzątania. No i samo urządzenie nie należy do najlżejszych, choć typowy użytkownik raczej stwierdzi, że jest wygodny i dobrze wyważony.
Jest jednak bardzo skuteczny. Bardzo dokładnie usuwa wszelkie zabrudzenia, w czym pomaga duży wybór szczotek i akcesoriów. Wyposażenie dodatkowe to również atut Dysona V15 Detect, w zasadzie nie ma tu sensu dokupowanie czegokolwiek. A pomysł z laserem? Tak prosty, a tak dobry. Super.
Tyle że Dyson V15 Detect kosztuje na polskim rynku 3700 zł. Zestawiając tę cenę z konkurencją, nie jest źle. V15 Detect pozycjonowany jest jako markowy i topowy produkt, cena została wybrana odpowiednio w kontekście oferty innych producentów.
Dyson V15 Detect zmienił wręcz moją codzienność. Jak widzę zabrudzenie, nie zwlekam ze sprzątaniem – sięgnąć po niego to sprawa na kilkanaście sekund i gotowe. Uważam, że jest wart swojej ceny, to prawdopodobnie najlepsze urządzenie tego rodzaju na rynku. Przypomniałem sobie jednak ile kosztuje mój prymitywny, klasyczny electrolux na kółeczkach – mniej o jakieś 3200 zł. To w ogóle zupełnie inna klasa skuteczności i wygody, dużo gorsza. Ta klasa jednak swoje musi kosztować. Niestety.