REKLAMA

Szef iFixit oskarża producentów: „specjalnie robicie jednorazówki”. Odpowiadam: byle Ziut nie może grzebać w sprzęcie

Szef iFixit się w tańcu nie certoli i wprost oskarża producentów o celowe utrudnianie naprawy sprzętu. Czy ma rację i czy naprawdę prawo do naprawy jest tak ważne?

iFixit
REKLAMA

Debata o „prawie do naprawy” (ang. right to repair) trwa od lat, a sama idea ma tylu zwolenników, co przeciwników. Z jednej strony mamy argumenty o tym, iż konsument powinien móc samodzielnie naprawić lub zlecić naprawę sprzętu, który nabył na własność. Z drugiej — współczesna elektronika jest zbyt skomplikowana, by mogły ją naprawiać nieprzeszkolone ku temu osoby, zaś utrzymanie obiegu elektroniki w obrębie łańcucha jej wytwórców pozwoli na efektywny recykling części i zmniejszenie ilości elektrośmieci.

REKLAMA

9 lipca 2021 r. zwolennicy prawa do naprawy odnieśli wielkie zwycięstwo, gdy Joe Biden podpisał dekret prezydencki, obejmujący 72 inicjatywy mające umocnić konkurencję na amerykańskim rynku. Wśród nich znalazły się zapisy m.in. o walce z praktykami monopolistycznymi, które uniemożliwiają konsumentom naprawę nabytych urządzeń. Joe Biden w szczególności uderzył w Big Techy, które – parafrazując – celowo utrudniają lub uniemożliwiają samodzielne naprawy, utrudniając dostęp do części i narzędzi diagnostycznych.

Wykorzystując sprzyjające wiatry, szef iFixit Kyle Wiens podczas przesłuchania przed komisją ds. prawa do naprawy zaatakował Big Techy wprost, przywołując konkretne przypadki, w których giganci celowo uniemożliwili naprawę swoich produktów.

Szef iFixit atakuje Microsoft, Apple’a i Samsunga

Kyle Wiens przytoczył w swojej przemowie trzy przykłady, uderzające w największych wytwórców sprzętu i oprogramowania na planecie. Microsoftowi oberwało się za Surface Laptop, który w rankingu iFixit otrzymał wynik 0 na 10 w skali „naprawialności”. Oznacza to, że laptop Microsoftu jest kompletnie nienaprawialny, bo Microsoft zaprojektował go tak, iż akumulator jest sklejony z resztą podzespołów. Aby się do nich dostać, trzeba dosłownie zniszczyć urządzenie, a wtedy dalsza naprawa jest niemożliwa.

 class="wp-image-884077"
Surface Laptop

Samsung oberwał za kontrakt na wyłączność z firmą Varta produkującą akumulatory. Według Kyle’a Wiensa Samsung ma podpisany z Vartą kontrakt na wyłączne dostarczanie akumulatorów do słuchawek Galaxy Buds, który uniemożliwia zamówienie części zamiennej komukolwiek innemu.

W podobnym tonie oberwał Apple, który notorycznie stosuje taktykę zamawiania zmodyfikowanych chipów i blokowania dostępu do nich innym serwisom niż te oficjalnie autoryzowane. Oskarżył też giganta z Cupertino o zakontraktowanie firmy w Kalifornii, która poddawała recyclingowi nowe, niezużyte części mogące być wykorzystane do serwisowania istniejących urządzeń.

Szef iFixit między słowami nazywa współczesną elektronikę „jednorazówkami”, których nie da się samodzielnie naprawić tylko i wyłącznie dlatego, że zabrania tego ich producent. I ma całkowitą rację, a jednocześnie nie ma jej wcale. Już tłumaczę.

Prawo do naprawy nie powinno oznaczać prawa do grzebania w smartfonie w garażu.

Kyle Wiens ma całkowitą rację, mówiąc, iż producenci celowo utrudniają dostęp do części i uniemożliwiają naprawę swoich urządzeń. Oni robią to od lat, nie tylko w drobnej elektronice, ale także w świecie motoryzacji czy AGD. „Planowe postarzanie produktu” jest od dekad nieodłącznym elementem kręcącej się gospodarki. I tu definitywnie potrzeba regulacji; komisja ds. prawa do naprawy rozważa np. wprowadzenie w USA specjalnych etykiet, które informowałyby konsumenta o stopniu „naprawialności” urządzenia przed jego zakupem. I to jest super pomysł, temu mogę przyklasnąć.

Nie mogę jednak przyklasnąć rozumieniu right to repair jako prawu do naprawy nowoczesnej elektroniki młotkiem i śrubokrętem we własnym garażu.

 class="wp-image-1581629"
Samsung Galaxy Buds Pro

Po pierwsze, współczesna elektronika jest zbyt skomplikowana, by znakomita większość konsumentów była w stanie cokolwiek z nią zrobić. Przepraszam, drodzy domorośli majsterkowicze, ale to już nie te czasy, gdy byle Ziut mógł rozłożyć na części odkurzacz, skręcić go z powrotem i czuć się jak wielki panicz elektromonter. Naprawa współczesnego sprzętu elektronicznego wymaga zwykle dostępu do specjalistycznych narzędzi, wiedzy i certyfikowanych części zamiennych.

Po drugie, tak rozumiane prawo do naprawy nie tylko nie pomaga środowisku, ale mu najzwyczajniej w świecie szkodzi. „Ekologia” jest jednym z koronnych argumentów zwolenników prawa do naprawy, tymczasem badania jasno mówią, że samodzielna naprawa sprzętu wcale nie jest ekologiczna, bo raz, że generuje większy ślad węglowy na niepotrzebnej logistyce części, a dwa, że nie gwarantuje właściwej utylizacji starych/zużytych sprzętów. Samodzielna naprawa w warsztacie czy serwis GSM Janusz-Techpol nie ma nic wspólnego z dbaniem o środowisko.

Szef iFixit słusznie jednak zauważa, że producenci nie powinni ograniczać dostępu do części zamiennych autoryzowanym serwisom i to tutaj powinny się skupiać wysiłki bojowników o prawo do naprawy. W idealnym świecie znakomity kompromis wyglądałby tak: producenci udostępniają części zamienne autoryzowanym serwisom, gdzie konsumenci mogą dokonywać napraw swoich urządzeń w rozsądnych cenach. Na chwilę obecną niestety rzeczywistość wygląda tak, że aby uzyskać autoryzację, serwisy muszą spełniać absurdalne kryteria (zwłaszcza w przypadku serwisów Apple’a), a wykonywane w nich naprawy są kuriozalnie drogie i nijak się mają do cenników w serwisach niezależnych. Nie mówiąc o tym, iż producenci nierzadko nie dbają o dostępność części zamiennych – nieco mnie przytkało, oglądając wideo Michaela Fishera, w którym wychodzi na jaw, że Motorola raptem rok po premierze swojej topowej RAZR 5G przestała oferować do niej części zamienne. To się musi zmienić.

Prawo do naprawy to spór, w którym obie strony mają rację.

O ile przez większość czasu zgadzam się z szefem iFixit, tak muszę na moment przywdziać garnitur i zmienić się w adwokata diabła, bo producenci smartfonów też mają w tym sporze rację. Ograniczanie dostępu do części może i jest paskudną, monopolistyczną praktyką, ale z drugiej strony chroni ona producentów przed potencjalnymi problemami wynikającymi z nieudanych napraw i wadliwych urządzeń, które były serwisowane poza oficjalnymi kanałami. Ograniczając obieg serwisowy, paradoksalnie mogą też wydłużyć cykl życia produktów, oferując urządzenia odnowione dzięki częściom pozyskanym drogą recyclingu.

REKLAMA

Trzeba też pamiętać, że tak jak producenci mają swój interes w tym, żeby prawo do naprawy nigdy nie weszło w życie, tak… iFixit i jemu podobne instytucje mają swój interes w tym, aby to prawo powstało. W końcu jeśli nie będziemy mogli samodzielnie naprawiać swoich urządzeń, to niezależne serwisy przestaną być potrzebne, splajtują i znikną. Nic dziwnego, że właściciele tych przybytków tak agitują za prawem do naprawy – dla nich to po prostu walka o przetrwanie.

W którąkolwiek stronę by nie poszły regulacje, ktoś będzie niezadowolony. Brak prawa do naprawy tylko umocni monopol producentów i potencjalnie może doprowadzić do jeszcze większych ograniczeń. Wprowadzenie do naprawy może z kolei znacząco wpłynąć na ceny urządzeń, które będą musiały wzrosnąć, jeśli producent nie zachowa nad nimi całkowitej kontroli, a do tego w kwestii elektrośmieci nadal będzie panować wolna amerykanka. Najbliższe lata pokażą, gdzie i na ile uda się wypracować kompromis, ale prawdę mówiąc — ta historia nie może się skończyć happy endem.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA