Kiedy wy przesiedliście się na rowery, miliarderzy latali prywatnymi odrzutowcami jak głupi
Oczywiście świadomość ekologiczna zwykłych Kowalskich jest bardzo ważna, ale najwięcej mogą zrobić ci, od których faktycznie coś zależy. Tyle że nie robią. Miliarderzy korzystają z przywilejów i trują jak oszalali. Wiele wskazuje na to, że pandemia niczego nie nauczyła.
Z raportu grupy Transport & Environment wynika, że emisje CO2 z prywatnych odrzutowców w Europie wzrosły w latach 2005–2019 o prawie jedną trzecią. To szybciej niż poziom emisji z lotnictwa komercyjnego.
Prywatne odrzutowce są średnio 10-krotnie bardziej emisyjne niż samoloty pasażerskie i zanieczyszczają powietrze 50 razy bardziej niż pociągi.
Czterogodzinny lot bogacza truje tyle, co ty przez… rok.
Raport kończy się na 2019 roku. Tymczasem śmiało możemy założyć, że w dobie koronawirusa nie przyszło opamiętanie. Co więcej, pandemia sprawiła, że zainteresowanie prywatnymi odrzutowcami wzrosło. No bo jak to tak – mieszać się z tłumem, kiedy panuje zaraza? Ryzykowne!
Nie mówiąc już o tym, że samoloty były uziemione. A bogaci mający dostęp do prywatnych jednostek wykorzystali fakt, że mogą sobie pozwolić na więcej. Raport pokazuje, że już w lecie 2020 roku loty wróciły do poziomu sprzed pandemii.
Największym trucicielem już od dłuższego czasu jest Bill Gates. Osoba, która co rusz podaje recepty na poradzenie sobie z kryzysem klimatycznym, sama jest za niego w znaczący sposób odpowiedzialna. Szwedzcy naukowcy, opierając się tylko na wpisach z mediów społecznościowych zdradzających liczne podróże, spróbowali obliczyć ślad węglowy generowany przez sławy.
Gates w swoim Bombardierze BD-700 w samym 2017 roku odbył prawie 60 lotów, odpowiedzialnych za co najmniej 1600 ton dwutlenku węgla
Jasne, ktoś powie, że Gates latał po to, aby walczyć ze skutkami katastrofy klimatycznej i szukając sposobów na jej powstrzymanie. Sęk w tym, że ślad węglowy już został, a jego innowacje niekoniecznie muszą wypalić, więc takie tłumaczenie jest bardzo kruche.
Nie ma co zrzucać winy na samego Gatesa, skoro „7 z 10 tras prywatnych samolotów w Europie, na których odnotowuje się najwyższe zanieczyszczenie, przebiega na linii Wielka Brytania-Francja-Szwajcaria-Włochy”. Czy ma to związek z licznymi kurortami i miejscami ociekającymi luksusem?
Co zrobić z prywatnymi lotami? Opodatkować. A potem zakazać
Pieniądze z podatków można byłoby przeznaczyć na rozwój technologii zeroemisyjnej – przekonują autorzy raportu.
- Europejscy decydenci powinni jak najszybciej opodatkować prywatne odrzutowce wykorzystujące paliwa kopalne, a następnie zakazać ich użytkowania do roku 2030. Środki pozyskane w ten sposób od superbogaczy należałoby zainwestować w bardziej zielone technologie, które sprawią, że latanie stanie się przyjaźniejsze środowisku – radzi Andrew Murphy.
Do pewnych zmian powoli dochodzi. We Francji już zakazano lotów pasażerskich na krótkich trasach, które równie dobrze można pokonać pociągiem i to w tym samym czasie. Branża kolejowa chce, aby podobne przepisy obowiązywały w całej Unii. Dotyczyłoby to połączeń pomiędzy miastami, do których dotarcie zajmuje pociągiem 4 godziny.
Niewiele wskazuje na to, by pandemia coś zmieniła
Na początku pandemii dużo mówiło się o tym, że przyszło opamiętanie i świat będzie wyglądał inaczej. Pod wieloma względami na pewno tak będzie, ale lotnictwo szykuje się do powrotu do starych, dobrych czasów. Oczywiście dobrych dla linii lotniczych.
Szef Airbusa spodziewa się, że ludzie robiący interesy dalej będą chcieli latać. Co oznacza, że choć liczba biletów sprzedanych w klasie biznesowej może być trochę mniejsza, to załamania nie będzie. Mówimy tutaj niby o innym rodzaju lotów – bo chodzi o samoloty pasażerskie – ale skoro Airbus nie spodziewa się rezygnacji z luksusu, jakim jednak jest miejsce w klasie biznes, to tym bardziej trudno liczyć na porzucenie prywatnych, dużo mniejszych jednostek.
Chyba że Unia Europejska powie „dość” i władze faktycznie wezmą się za taką formę transportu.