Telefony znów są fajne i ciekawe. Motorola Razr 5G - recenzja po miesiącu
Tak ciekawego miesiąca z telefonami nie spędziłem od co najmniej 10 lat. W świecie, w którym smartfony dzielą się na nudne i nudniejsze, Motorola Razr 5G jest cudownym powiewem świeżości.
Pisałem już o tym, jak wielkim progresem względem poprzednika jest nowa Motorola Razr 5G. Pisałem również, jak wypada w porównaniu z Samsungiem Galaxy Z Flip. Obydwa teksty znajdziecie na Spider’s Web, klikając w linki poniżej:
Tutaj zaś ocenię Motorolę Razr 5G jako smartfon, z którego korzystałem każdego dnia przez blisko miesiąc, z jej wszystkimi zaletami… i wadami, bo tych również jest kilka.
Mogę już teraz powiedzieć, że w cenie 6500 zł Motorola Razr 5G pozostaje fanaberią najbardziej zamożnych entuzjastów. To podatek od nowości, który będziemy płacić jeszcze przez jakiś czas. Z niecierpliwością wypatruję jednak momentu, w którym telefony z klapką powrócą na rynek w przystępnych cenach, bo składanie naprawdę zmienia wszystko.
Mimo to spróbujmy podejść do recenzji Motoroli Razr 5G jak do testu każdego innego urządzenia. Bo czy to się producentowi podoba, czy nie, pomimo swojego retro-futurystycznego designu ten sprzęt nie istnieje w próżni.
Specyfikacja Motoroli Razr 5G nikogo nie rozczaruje.
Oczywiście, można się zżymać, że procesor Snapdragon 765G w smartfonie za 6500 zł to kpina, zwłaszcza że konkurencyjny Galaxy Z Flip 5G wyposażony jest w Snapdragona 865. Z praktycznego punktu widzenia nie ma jednak powodu do narzekań. O ile w syntetycznych testach model 765G wypada istotnie słabiej od topowego 865, tak w codziennym użytkowaniu szybkość jego działania nie pozostawia nic do życzenia.
Motorola Razr 5G przez cały miesiąc działała z idealną płynnością, bez zawieszek, przycięć czy jakichkolwiek problemów z działaniem.
W parze z procesorem pracuje 8 GB pamięci operacyjnej, a na dane mamy do dyspozycji aż 256 GB. To wystarczająca kombinacja podzespołów, by utrzymać płynną pracę telefonu nie tylko dziś, ale również za kilka lat.
Za płynność pracy w równej mierze odpowiada znakomite oprogramowanie. Android 10 z nakładką My UX spisuje się fenomenalnie - jest czysty, niezaśmiecony, znajdziemy tam tylko aplikację „Moto”, która uczy obsługi dodatkowych funkcji software’owych w telefonie. W Motoroli działają wszystkie typowe gesty Moto, typu potrząśnięcie nadgarstka by uruchomić aparat czy podwójne machnięcie, by uruchomić latarkę. Co istotne - gesty działają zarówno przy zamkniętej, jak i przy rozłożonej klapce.
Nieco gorzej wygląda kwestia akumulatora. Ogniwa mają pojemność tylko 2800 mAh i zwykle wystarczają na cały dzień pracy. Piszę „zwykle”, gdyż wiele zależy od tego, jak często otwieramy telefon i korzystamy z głównego wyświetlacza. W normalne dni Motorola Moto Razr 5G wytrzymywała maksymalnie 3-4 godziny z włączonym ekranem, więc bardziej intensywne wykorzystanie może skończyć się koniecznością ładowania telefonu przed zmrokiem.
Pomówmy o ekranach.
Najpierw słowo o mniejszym z nich, który znajdziemy na zewnątrz. To właśnie on sprawia, że korzystanie z Motoroli Razr 5G nie wymaga sparowania smartwatcha celem odczytania powiadomień, jak np. w Galaxy Z Flipie. Tutaj wszystkie powiadomienia widać na panelu OLED o przekątnej 2,7” i rozdzielczości 800 x 600 px. Na wiele z nich możemy też zareagować i to nawet bez odblokowywania ekranu. Po odblokowaniu możemy zaś odpisać na wiadomości czy wykonać proste interakcje.
Na małym wyświetlaczu możemy zresztą uzyskać dostęp do szeregu aplikacji. Technicznie rzecz biorąc otworzyć można na nim każdy program, ale niewiele z nich skaluje się poprawnie do tak małej przestrzeni roboczej. Osobiście najczęściej korzystałem w ten sposób z Messengera i Spotify, a także okazjonalnej partyjki w prostą mini-grę Astro Odyssey.
To mały wyświetlacz jest powodem, dla którego Motorola Razr 5G jest w stanie wytrzymać cały dzień na jednym ładowaniu pomimo tak małego akumulatora. W co najmniej 7 przypadkach na 10 nie ma potrzeby, by otwierać telefon, tak wiele rzeczy można zrobić z poziomu małego, zewnętrznego wyświetlacza.
Pomówmy teraz o dużym wyświetlaczu. Może najpierw o tym, że nieco trudno się do niego dostać. Przez to, że Motorola Razr 5G ma na dole jednolity podbródek, a ekrany stykają się dopiero powyżej niego, bardzo trudno jest wbić palec w szparę, by otworzyć telefon jedną ręką. Sytuację na szczęście diametralnie poprawia etui, w którym otworzenie telefonu jednorącz staje się bajecznie proste.
Gdy już uda się rozłożyć telefon, naszym oczom ukazuje się wyświetlacz OLED o przekątnej 6,2” i rozdzielczości 2142 x 876 px.
Ekran ma wydłużone proporcje 21:9, ale dzięki temu telefon po rozłożeniu jest dość wąski i łatwo go obsłużyć jedną ręką. Złożona Motorola Razr 5G ma 91,7 mm wysokości, zaś po rozłożeniu sięga ona aż 169,2 mm. Szerokość urządzenia to natomiast 72,6 mm, a jego grubość to 16 mm w stanie złożenia i 7,9 mm po rozłożeniu.
Pomimo „kinowych” proporcji ekranu, nie mogę jednak powiedzieć, by był to idealny multimedialny smartfon; pojedynczy głośnik u dołu obudowy jest stanowczo zbyt cichy i gra zbyt słabo, by zapewnić satysfakcjonujące doznania podczas oglądania filmów czy seriali lub grania w gry.
Trudno mieć za to jakiekolwiek zastrzeżenia do samej jakości wyświetlanego obrazu. Nie jest on tak jasny jak Super AMOLED w Galaxy Z Flip, ale pod pozostałymi względami wcale nie odstaje od ekranu w smartfonie Samsunga, czy w innych topowych telefonach. Częstotliwość odświeżania niestety nadal wynosi 60 Hz, ale można z tym żyć w telefonie o tak nietuzinkowym formacie.
Trudniej żyć z pewnymi… ekhm, właściwościami wyświetlacza, który nie jest wykonany ze szkła, a z tworzywa sztucznego. I to niestety czuć.
Niezależnie od okoliczności przejeżdżając palcem po ekranie czujemy aż trzy wklęśnięcia. Nie są one widoczne przez cały czas, ale wyczuwalne są zawsze.
Podczas jesiennych zmian temperatury zauważyłem również, iż Razr 5G bardzo dziwnie zachowuje się, gdy temperatura otoczenia spada poniżej 5-7 stopni Celsjusza. Nierówności na ekranie uwidaczniają się wtedy, a ekran wygląda jakby był nieco „pomarszczony”. Wszystko wraca do normy po schowaniu telefonu do kieszeni i nie zauważyłem, by miało to jakikolwiek wpływ na działanie urządzenia. Tym niemniej trzeba to odnotować.
Pozostaje jeszcze kwestia szpary między ekranem a zawiasem. Nie jest ona tak wyraźna, jak w poprzednim Razrze, ale nadal występuje. Motorola zrobiła co się dało, by ukryć ekran jak najgłębiej w zawiasie, ale w pozycji połowicznej, między otwarciem a zamknięciem, widać szparę, w którą może się dostać brud i przez którą można nawet podważyć ekran paznokciem. Przez szparę może przeniknąć też woda, pomimo odporności telefonu na zachlapanie. Szkoda, że Motorola nie znalazła sposobu na całkowite schowanie ekranu, jak zrobił to Samsung.
Na szczęście poza tymi bolączkami wieku dziecięcego nowej technologii, z Motoroli Razr 5G po rozłożeniu korzysta się jak z każdego innego telefonu. Nie ma też problemu z nawigacją przy użyciu gestów Androida 10, bo przerwa między podbródkiem a dolną częścią ekranu ma odpowiednią odległość.
Subiektywnie przeszkadzało mi za to umieszczenie przycisków, zwłaszcza przycisku blokady ekranu. Gdy telefon jest zamknięty, znajduje się on w idealnej pozycji po lewej stronie. Po otwarciu jednak przyciski są stanowczo za wysoko, by do nich wygodnie sięgnąć.
Idealnie umieszczony jest za to czytnik linii papilarnych, w który łatwo trafić zarówno gdy telefon jest otwarty, jak i po jego zamknięciu.
Największą bolączką Motoroli Razr 5G pozostaje aparat.
Jest on znacznie lepszy od tego, co widzieliśmy w poprzedniej Motoroli Razr, ale do czołówki bardzo, bardzo daleko.
Za dnia zdjęcia wychodzą zupełnie ok. Sensor o rozdzielczości 48 Mpix połączony z jasnym obiektywem f/1.7 generuje bardzo ładne zdjęcia, pełne detali i z odpowiednim nasyceniem barw.
Problemy zaczynają się, gdy w kadrze pojawia się jakikolwiek ruch lub gdy zaczyna brakować światła. To nie jest smartfon, którym uchwycimy biegające po placu zabaw dzieci czy pędzącego czworonoga.
Nie jest to też telefon, którym zrobimy dobre zdjęcia nocne, bo te… no cóż, są bardzo kiepskie. Zrobione nocą kadry mają zielonkawe zabarwienie, są kompletnie wyprane ze szczegółowości, a aparat kompletnie nie radzi sobie z opanowaniem prześwietleń. Wyciąganie detali z cieni wygląda z kolei niesamowicie sztucznie, co najlepiej widać na zdjęciach w trybie nocnym, które… wyglądają gorzej niż te zrobione bez trybu nocnego.
Kamerka do selfie robi za to przyzwoitą robotę, jak na sensor 20 Mpix przystało, ale i tak polecam robić sobie autoportrety przy zamkniętej klapie, korzystając z gestu szybkiego wybudzania aparatu i spustu migawki w przycisku głośniości - telefon wykorzystuje wtedy główny sensor, a na małym wyświetlaczu bez trudu wykadrujemy ujęcie.
Od strony fotograficznej Motorola Razr 5G jest przyzwoita (za dnia), ale nie może się równać ze swoim największym rywalem - Galaxy Z Flipem. O konkurencji z najdroższymi foto-smartfonami nawet nie mówię, bo tutaj Razr 5G nie ma najmniejszych szans przy bezpośrednim porównaniu.
Motorola Razr 5G to wspaniały, ciekawy telefon. Tylko ta cena…
Gdyby Motorola Razr 5G kosztowała tyle, ile kosztują inne średniaki o podobnej specyfikacji, polecałbym ją na prawo i lewo. To dopracowany produkt, który wcale nie sprawia wrażenia prototypu czy technologii niegotowej na powszechne wdrożenie. Oczywiście, kilka kwestii można by jeszcze poprawić, ale nawet w obecnej formie codzienne korzystanie z Motoroli Razr 5G to czysta przyjemność.
Sęk w tym, że jest to obecnie przyjemność przeznaczona dla najbardziej zamożnych entuzjastów. Takich, którzy mogą sobie pozwolić na wyłożenie 6500 zł na urządzenie nowatorskie i (jeszcze) niedoskonałe, zamiast zamówić np. Galaxy S20 Ultra czy iPhone’a 12 Pro Max. Dla których fakt, że telefon się składa, jest bardziej pociągający niż lepsze cyferki w specyfikacji i obiektywnie lepsze możliwości smartfona. Cała reszta musi trochę poczekać, aż współczesne telefony z klapką będą dostępne w tak przystępnych cenach, jak ich odpowiednicy sprzed lat i w międzyczasie zadowolić się może lepszymi, ale nudniejszymi smartfonami dla mas.