Składanie zmienia wszystko. Spędziłem miesiąc z Motorolą Razr 5G i Galaxy Z Flipem
Myślałem, że składane smartfony to tylko fajny bajer. Po miesiącu z Motorolą Razr 5G i Samsungiem Galaxy Z Flip zmieniam zdanie - to przyszłość.
Od miesiąca testuję Motorolę Razr 5G, a kilka tygodni temu dołączył do niej również Samsung Galaxy Z Flip. Niestety nie w nowej wersji 5G, bo ta akurat nie była dostępna, ale różnią się one w stopniu tak niewielkim, że nie ma to większego znaczenia dla tego materiału.
Używałem obydwu urządzeń z równą intensywnością. Korzystałem z nich w (prawie) wszystkich sytuacjach (dlaczego „prawie”, o tym za moment). Używałem tak, jak używałbym każdego innego smartfona. I wiecie co? Było cudownie.
Tak się składa, że składanie zmienia wszystko.
Pozornie niewielka zmiana względem „normalnych” smartfonów wystarczyła, by doświadczenie z użytkowania zmieniło się diametralnie.
Co najważniejsze, Motorola Razr 5G i Galaxy Z Flip zajmują w kieszeni tak mało miejsca, że można zapomnieć, że naprawdę tam są. Zdarzało mi się, że spanikowany oklepywałem kieszenie jeansów, bo nie czułem zwykłego ucisku przy nodze, gdzie zazwyczaj trzymam smartfony o długości 15-16 cm.
„Składaki” po złożeniu są o połowę krótsze, zaś po rozłożeniu oferują dokładnie taką samą przekątną, jak „normalne” smartfony - w przypadku Motoroli jest to ekran 6,2”, zaś w Galaxy Z Flipie 6,7”.
Galaxy Z Flip jest w tej materii naprawdę urzekający. Zwykle smartfony z ekranami o tej przekątnej są już nieco powyżej progu mojej tolerancji, zajmując za dużo miejsca w kieszeniach, schowkach czy uchwytach samochodowych. Z Flip w ogóle nie nastręczał mi problemu rozmiarem ekranu, bo był wielki tylko wtedy, gdy tego potrzebowałem. Gdy zrobiłem, co miałem do zrobienia, składany Samsung zmieniał się w smartfona-miniaturkę. Do tego szalenie przydatny okazała się możliwość zgięcia wyświetlacza do połowy i wykorzystania konstrukcji jako statywu do zdjęć albo po prostu wbudowanej podpórki. Korzystałem z Samsunga w tym trybie o wiele częściej niż się spodziewałem.
Motorola Razr 5G urzekła mnie z kolei użytecznością zewnętrznego wyświetlacza. Znakomita większość mojego korzystania z telefonu to komunikacja, szczególnie na Messengerze. Mając w kieszeni Motorolę w ogóle nie musiałem jej otwierać, bo na wiadomości mogłem odpisać z poziomu małego ekranu, używając do tego jednej ręki. Na małym ekranie mogłem zrobić też inne często wykonywane czynności, chociażby odnaleźć na szybko playlistę na Spotify do uruchomienia w aucie, albo sprawdzić notatkę w Google Keep.
Składanie sprawiło, że korzystałem ze smartfona o wiele bardziej intencjonalnie.
Każdorazowa dłuższa interakcja ze składanym smartfonem wymaga rozłożenia wyświetlacza. Ktoś nazwie to wadą, bo to o jeden krok więcej niż w przypadku normalnego urządzenia, ale z perspektywy miesiąca okazało się to dla mnie ogromną zaletą.
Gdy otwierałem telefon, za każdym razem robiłem to po coś. Nie zerkałem bezmyślnie na ekran blokady w poszukiwaniu powiadomień, które dopiero co odczytałem, nie odblokowywałem machinalnie telefonu, co mogłoby się skończyć wpadnięciem w wir socialmediowego scrollowania. Każde otworzenie ekranu w Motoroli czy Samsungu było intencjonalne. Czysto geekowsko muszę też dodać, że takie rozkładanie i zamykanie smartfona jest niezwykle satysfakcjonujące - zwłaszcza zamykanie.
Chociaż ok, skłamałbym mówiąc, że otwieranie takiego telefonu również nie sprawia satysfakcji. Dla młodszego pokolenia, które nie pamięta pierwszych składanych smartfonów, może się to wydawać dziwaczne. Jednak dla kogoś z rocznika 91’ i starszego, kto dorastał z pierwszymi Razr-ami, każde otworzenie telefonu jedną ręką skutkuje potężnym powiewem nostalgii.
Muszę tutaj nadmienić, że z tej dwójki o wiele łatwiej jest otworzyć jedną ręką Galaxy Z Flipa, ze względu na jego pozbawioną podbródka konstrukcję. Motorola stawia o wiele większy opór i trudniej jest wbić palec w szczelinę, chociaż zmienia się to po założeniu opcjonalnego etui - ochrona przycisku power została specjalnie zaprojektowana w ten sposób, by ułatwić energiczne otwieranie telefonu jedną ręką.
Motorola za to wygrywa pod względem użyteczności, ponownie - za sprawą zewnętrznego wyświetlacza. Ilość wyświetlanych informacji i możliwość interakcji z powiadomieniami sprawiała, że naprawdę w ponad połowie przypadków nie było po co otwierać telefonu. Galaxy Z Flip z kolei pozwala co najwyżej podejrzeć godzinę na mini-wyświetlaczu 1,1” na obudowie i zobaczyć ikony powiadomień, bez możliwości jakiejkolwiek interakcji. Powiem szczerze: gdyby nie to, że noszę smartwatch, prawdopodobnie bardzo irytowałaby mnie konieczność każdorazowego otwierania Samsunga po otrzymaniu powiadomienia. Chcąc wygodnie korzystać z Z Flipa trzeba mieć na ręku zegarek, który przekaże nam powiadomienia. W Motoroli taki problem nie istnieje.
Akumulator - o dziwo - nie okazał się problemem.
Zaczynając testy „składaków” sądziłem, że odczuję ich nietypowy format w postaci kiepskich czasów pracy na jednym ładowaniu. Tak się nie stało. Zarówno 3300 mAh w Samsungu jak i 2800 mAh w Motoroli okazały się w zupełności wystarczające, by wytrzymać typowy dzień z dala od gniazdka. Trzeba jednak powiedzieć, że obydwa urządzenia osiągają ten wynik w nieco inny sposób.
Samsung Galaxy Z Flip bez dwóch zdań osiąga lepszy czas z włączonym ekranem. Podczas podróży autem celowo nie podłączyłem telefonu do ładowania, by się przekonać, ile jest w stanie wytrzymać nawigując i strumieniując muzykę przez Bluetooth jednocześnie. Wsiadłem do auta mając 100 proc. naładowania. Podróż trwała 4,5 godziny i po powrocie miałem jeszcze 20 proc. energii. Sumarycznie Galaxy Z Flip wytrzymał nieco ponad 5 godzin SoT i wykazywał też jeden z najlepszych czasów czuwania spośród wszystkich Samsungów, jakie kiedykolwiek testowałem (przypadek? Nie, Snapdragon zamiast Exynosa).
Motorola Razr 5G pozwalała mi średnio na 3,5 godziny pracy z włączonym ekranem, co w normalnych warunkach byłoby bardzo kiepskim wynikiem, tyle że… rzadko kiedy mi to przeszkadzało, bo znakomitą większość codziennych zadań mogłem wykonać na małym, 2,7-calowym wyświetlaczu zewnętrznym. To, w połączeniu z mniej zasobożernym procesorem Snapdragon 765G przekładało się na spokojny cały dzień pracy.
W obydwu przypadkach rozpoczynałem dzień o 6:00, a kończyłem około 22:00, mając jeszcze 15-20 proc. zapasu energii.
Aparat nie jest kompromisem.
Zarówno Motorola Razr 5G jak i Samsung Galaxy Z Flip robią zdjęcia wystarczające znakomitej większości użytkowników. Przyznaję - po sprzętach za ponad 6,5 tys. zł oczekuję najlepszych rezultatów, a żaden z powyższych najlepszy na rynku nie jest. Tym niemniej zdjęcia produkowane przez obydwa „składaki” są więcej niż satysfakcjonujące.
Oczywiście bezpośrednie starcie wygrywa Samsung. Nie tylko ma on lepszy aparat, ale ma też dwa główne sensory - 12 Mpix z obiektywem szerokokątnym i 12 Mpix z obiektywem ultrawide.
Galaxy Z Flip robi lepsze zdjęcia niż 48-megapikselowy aparat Motoroli Razr 5G, niezależnie od warunków. Za dnia ma o wiele szerszą rozpiętość tonalną i nieporównywalnie lepsze przetwarzanie HDR. Nocą ma o wiele bardziej skuteczny tryb nocny, chociaż obydwa po zmroku prezentują raczej średnie rezultaty.
Motorola wygrywa za to w kwestii selfie. Umieszczony nad ekranem sensor 20 Mpix produkuje o wiele ostrzejsze rezultaty niż 10-megapikselowy sensor w Galaxy Z Flip. Obiektyw ma też szersze pole widzenia niż ten w Samsungu. Trzeba tylko oddać, że Galaxy o wiele lepiej radzi sobie z prześwietleniami.
Samsung oferuje do tego dwa tryby fotografowania: zwykły i poszerzony, które… różnią się tak nieznacznie, że nie wiem dlaczego tryb zwykły w ogóle istnieje.
W obydwu smartfonach możemy też oczywiście skorzystać z głównego aparatu do zrobienia sobie portretu, korzystając z podglądu na dodatkowym wyświetlaczu. I tu ponownie wygrywa Motorola, bo na jej 2,7-calowym ekranie można wygodnie skadrować zdjęcie. Na panoramicznym, mikroskopijnym ekraniku Z Flipa widać tyle, co nic.
Motorola Razr 5G i Samsung Galaxy Z Flip mają ten sam kryptonit.
Jest to jednocześnie jedyny powód, dla którego na ten moment nie mogę żadnego z tych telefonów używać jak własnych i nie mogłem zabierać ich ze sobą w każdej sytuacji - to podatność na uszkodzenie.
I nie mówię tu wcale o uszkodzeniu mechanicznym spowodowanym upadkiem. Tutaj obydwa smartfony są wręcz bardziej odporne od nieskładanych urządzeń, bo ich ekrany są cały czas schowane, a obudowy lepiej dostosowane do ciągłego „znęcania” się - zobaczcie na YouTubie, co ze swoim Galaxy Z Flipem robi Quinn ze SnazzyLabs. Tylko dla ludzi o mocnych nerwach.
Obydwa smartfony może za to błyskawicznie uszkodzić kontakt z piachem i wodą.
Zarówno Motorola Razr 5G jak i Galaxy Z Flip robią co mogą, by jakoś temu zaradzić. Samsung umieścił w swoim zawiasie specjalne szczoteczki, które wymiatają pył z mechanizmu - wystarczy kilkanaście/kilkadziesiąt razy złożyć i rozłożyć urządzenie, by wysypać cały piach, jaki mógł wpaść do zawiasu. Motorola z kolei pokrywa całego Razr-a 5G nano-powłoką odpychającą kropelki wody, więc wyjęcie telefonu w deszczu (teoretycznie) nie stanowi problemu.
W praktyce jednak obydwa urządzenia są tak samo podatne na uszkodzenie. Samsunga Galaxy Z Flip niemal nie zniszczyłem pierwszego dnia, gdy nieopatrznie wsunąłem go do kieszeni spodni, w których poprzedniego dnia byłem na plaży. W środku było trochę piachu, który dostał się do zawiasu i do ekranu. Potrzeba było trzech dni, by zawias przestał „chrupać” przy każdym złożeniu…
Motorola Razr 5G ma z kolei podobny problem, co Motorola Razr z ubiegłego roku - na wysokości zawiasu pojawia się delikatna szpara między ekranem, a obudową. Nie jest ona tak wyraźna jak w pierwszym modelu i na co dzień w ogóle jej nie widać, ale to nie zmienia faktu, że ona tam jest. Wystarczy, że dostanie się do niej trochę brudu lub piachu (np. gdy telefon upadnie nam na trawę jesienią) i mamy receptę na zniszczenie telefonu za 6500 zł.
Po miesiącu z Motorolą Razr 5G i Samsungiem Galaxy Z Flip perspektywa wydania 6500 zł na nieskładany smartfon wydaje się absurdalna.
Obydwa składane smartfony są bardzo drogie - nie da się temu zaprzeczyć. Nie da się jednak zaprzeczyć również temu, że w obydwu przypadkach wydając takie pieniądze dostajemy urządzenia niezwykłe, innowacyjne, cudownie „inne” od wszystkiego, co jest dostępne na rynku.
W chwili pisania tego tekstu mam przed sobą perspektywę spakowania obydwu sprzętów i odesłania ich do producenta, i na samą myśl jest mi przykro. Nie pamiętam, kiedy ostatnio odsyłałem jakiegokolwiek smartfona choćby z nutką żalu, bo one wszystkie - niezależnie od półki cenowej - stały się w ostatnich latach tanie same. Dopracowane, ze świetnymi aparatami, ale nudne i nijakie. Miałeś w ręku jednego, miałeś je wszystkie.
Tymczasem Motorola Razr 5G i Galaxy Z Flip są tak odświeżające, tak urzekające w codziennym użytku, że nagle perspektywa wydania tych samych pieniędzy na jakiegoś iPhone’a czy Note’a 20 Ultra wydaje się po prostu absurdalna.
Oczywiście dla większości użytkowników (w tym niestety dla mnie) to właśnie iPhone czy Note będą tym „praktycznym”, sensownym, lepszym wyborem. Ale jeśli ktoś może sobie pozwolić na życie z tymi kilkoma kompromisami, które pozostały w „składakach”, lepiej wyda pieniądze decydując się właśnie na nie.
Smartfon to najczęściej używany sprzęt w naszym życiu. A skoro tak, to czy nie lepiej, żeby korzystanie z niego wzbudzało choć odrobinę emocji?