Apple Watch Series 6 - pierwsze wrażenia okiem posiadacza zegarków Series 5 i Series 4
Apple Watch Series 6 jest już w naszej redakcji. Porównujemy nową wersję inteligentnego zegarka od Apple’a z jego dwoma bezpośrednimi poprzednikami i sprawdzamy, co się zmieniło.
Od zawsze z dostępnością produktów Apple’a na premierę był spory problem, co firmie było oczywiście z marketingowego punktu widzenia na rękę — popyt przewyższający podaż ma świadczyć o tym, iż ludzie rzucili się tłumnie do sklepów po świeżutkie produkty. W tym roku na domiar złego z powodu koronawirusa z dostawami było jeszcze gorzej niż zwykle, a w rezultacie nowy zegarek odebrałem dopiero po ponad tygodniu od premiery i to pomimo natychmiastowego kliknięcia „kup teraz”.
Zdecydowałem się w tym roku na Apple Watch Series 6 w wersji Nike z opaską sportową.
Podobnie jak ostatnio, czyli w przypadku modeli Apple Watch Series 5 oraz Series 4, wybrałem wariant aluminiowy z kopertą o rozmiarze 44 mm w kolorze Space Grey — i już teraz nieco żałuję, że nie szarpnąłem się na wersję stalową w nowym kolorze o nazwie Mocny Grafit. Drugi rok z rzędu wybrałem za to model LTE, bo w ramach taryfy Orange Flex za ESIM-a w zegarku nic nie dopłacam.
Wraz z zegarkiem i dodawaną do zestawu czarną opaską sportową Nike dotarła do mnie przy okazji kupiona osobno bransoleta mediolańska we wspomnianym już nowiutkim kolorze grafitowym. Oba te zapięcia działające na podobnej zasadzie — z tą różnicą, że w jednym używa się rzep, a w drugim magnes — pasują do zegarka kolorem, acz ich uchwyty mają nieco inne odcienie niż koperta.
Sama obudowa Series 6, co trzeba zaś podkreślić, wygląda w zasadzie identycznie jak Series 5 i Series 4.
Na papierze nowy zegarek jest co prawda o zawrotne 0,3 mm cieńszy od swoich poprzedników i mierzy 44 x 38 x 10,4 mm, ale w praktyce ta różnica, tak jak niższa jedynie o nieco ponad gram waga, nie robi żadnej różnicy. Pozostałe parametry też pozostały w zasadzie bez zmian — wartymi uwagi nowościami są procesor Apple S6, moduł Wi-Fi 5 GHz i miernik saturacji krwi.
Inną zmianą, o której warto wspomnieć, jest… brak warstwy wykrywającej nacisk o nazwie Force Touch w ekranie typu LTPO OLED. Pozbycie się jej zapewne pozwoliło zmniejszyć wymiary obudowy i zmieścić większy akumulator, a wyświetlacz ponownie ma zaś 1,78-calową przekątną i rozdzielczość 448 na 368 pikseli (326 ppi). Nie jest to jednak identyczny panel, co ostatnio.
Ekran w nowej wersji Apple Watcha mnie jednak rozczarował, bo spodziewałem się dużo wyższej jasności w trybie always-on.
W normalnym trybie pracy Apple Watch Series 4 oraz Apple Watch Series 5 świecą dla mnie wystarczająco mocno, nawet gdy korzystam z nich na zewnątrz w słoneczny dzień. Do poprzednich modeli miałem natomiast zastrzeżenia w trybie always-on. Bardzo często wyświetlacz z powodu oszczędzania energii był poza domem za ciemny i nie dało się odczytać informacje bez mrużenia oczu.
Jak tylko się dowiedziałem, że tegoroczny zegarek Apple’a pod tym względem ma być wyraźnie lepszy od poprzednika, niezwykle się ucieszyłem. Niestety w praktyce widoczność treści w tym trybie w zegarku Apple Watch Series 6 nadal stoi na podobnie miernym poziomie, co w modelu Series 5, a do tego oprogramowanie nie pozwala rozjaśnić ekranu always-on kosztem czasu pracy.
To wszystko sprawia, że przesiadki z Apple Watch Series 5 na Apple Watch Series 6… w zasadzie nie poczułem.
Na pierwszy rzut oka największą różnicą jest to, że Apple w tym roku nie dorzucił do pudełka z zegarkiem ładowarki i mam tutaj do firmy żal, ale nie o tę kostkę — tylko o to, że nadal do pudła pakuje kabel do ładowania z końcówką USB, a nie USB-C. Jeśli ktoś chciałbym swojego Apple Watcha naładować z np. MacBooka, to będzie musiał się wyposażyć na własną rękę albo w adapter, albo w inny kabel.
Jeśli zastanawiacie się zaś cały czas, czy warto wymienić Apple Watch Series 5 na najnowszy model, to uważam, że nie, nie warto — jest ku temu jeszcze mniej powodów niż rok temu przy zmianie z Series 4 na jego następcę. Jedyny na ten moment plus mojej przesiadki jest taki, że zegarek w wersji Nike oferuje najlepszą tarczę zegarka pod względem widoczności cyfr w trybie always-on.
Powstaje więc pytanie, dlaczego zdecydowałem się na zakup tego zegarka?
Sekret tkwi w systemie watchOS 7, który wprowadził do Apple Watcha między innymi funkcję analizy snu, co przekonało mnie do zmiany nawyków. Do tej pory zegarek zdejmowałem, kładąc się spać i akcesorium lądowało na stacji dokującej. Przy analizie snu w nocy musiałbym pamiętać o ładowaniu zegarka zaraz po obudzeniu się lub tuż przed pójściem spać, a to nie wchodziło w grę.
Zdecydowałem, że po tym, jak Apple Watcha Series 5 oddam bliskiej osobie, odbiorę od niej jeszcze starszy model, a potem będę używał dwa moje Apple Watche na zmianę. Pierwszy, czyli nowy Series 6 (z modułem LTE i bransoletą mediolańską), służy mi teraz do noszenia na co dzień, a drugi, czyli mój dwuletni już Series 4 (bez LTE, z opaską), to akcesorium na sny i koszmary.
Sparowałem z iPhone'em dwa Apple Watche, które teraz dwa razy dziennie zamieniam miejscami na stacji dokującej obok łóżka.
Z jednej strony wiem, że to takie mnożenie bytów na potrzeby, ale z drugiej — to właśnie dzięki temu już nie muszę w ogóle myśleć o ładowaniu żadnego z zegarków. Taki tryb pracy oczywiście nie byłby możliwy, gdyby Apple tego w należyty sposób nie wspierał, ale systemy operacyjne iOS 14 oraz watchOS 7 w locie pozwalają mi przełączyć się z jednego zegarka na drugi.
Nie zapowiada się przy tym na to, bym był zadowolony z samej przesiadki. Dopuszczam oczywiście możliwość, że zmienię zdanie, bo planuję jeszcze sprawdzić, czy do wykorzystam w praktyce pomiary snu i miernik saturacji krwi, a także jak sprawdzi się ekran w pełnym słońcu. Na takie analizy jednak, tak samo, jak i sprawdzenie wydajności akumulatora, potrzeba nieco więcej czasu.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj Spider's Web w Google News.