Koszt 1 sekundy spóźnienia - 250 zł. Tak ZTM kasuje pasażerów
Według Zarządu Transportu Miejskiego albo mam najszybszy telefon świata podłączony do najszybszej na świecie sieci, albo podróżuję w czasie. Sami wybierzcie tę bardziej wiarygodną wersję.
27 grudnia 2019 roku, Warszawa, popołudnie. Z Miłością Mojego Życia udajemy się drogą lądową w kierunku centrum, za środek transportu ma nam służyć piękna czerwono-żółta limuzyna marki Solaris. Jej kierowca o czasie podjeżdża na przystanek. Wsiadamy, kupujemy bilety. 10 minut później jesteśmy dłużni ZTM 500 zł, a ja przeklinam moją niewyparzoną gębę.
Najszybszy telefon świata z najszybszym internetem świata.
ZTM uważa więc, że jechałam na gapę, a gdy zauważyłam, że rozpoczęła się kontrola, kupiłam bilet w sekundę. Czy to możliwe? Nie. Czy fakt, że to niemożliwe ZTM obchodzi? Też nie.
Wiem, wiem, czym się trapicie, czemu do ciężkiej Anielki jadąc cały jeden przystanek, nie kupiłam biletu?
Odpowiedź jest wręcz rozczarowująco banalna. Odległość między przystankiem, na którym wsiadaliśmy i przystankiem na żądanie, na którym wsiadali kontrolerzy, wynosi 350 metrów. Według Google'a na przejechanie tej odległości autobus potrzebuje ok. 15 sekund. W ten piękny i słoneczny dzień razem z całym otwieraniem i zamykaniem drzwi, zwalnianiem i ruszaniem pewnie nie zajęło mu to wiele więcej czasu.
Z monitoringu, który ZTM pozyskał z Miejskich Zakładów Autobusowych, z pewnością można zresztą ten czas wyciągnąć, ZTM nie raczył jednak tego zrobić, sprawdził za to, czy siedziałam (kupować bilety ZTM można tylko na baczność, zdradził anonimowy pracownik ZTM. Inaczej jest to oznaka braku szacunku do Szacownej Instytucji). Cóż, siedziałam, choć muszę wyznać, że to było tylko jedno z moich przewinień....
Wezwanie za pyskowanie. Mój bilet został skontrolowany dwa razy. Za pierwszym razem nie było z nim żadnych problemów, więc trzeba było je znaleźć.
Pierwszą kontrolę biletową przeszłam pomyślnie. Kontroler zeskanował QR kod w aplikacji, podziękował, uśmiechnęliśmy się do siebie i odwróciliśmy do jego kolegi i mojego MMŻeta, którzy właśnie przechodzili tę samą procedurę. MMŻetowi bilet zakwestionowano.
Argumentowano, że kupił go za późno – gdy kasowniki zostały już wyłączone, a kontrola rozpoczęta (pełna szczerość –kupował go kilka sekund dłużej niż ja, częściej korzystająca z aplikacji i mająca szybszy telefon). MMŻet jako osoba obdarzona przez naturę spokojem i mało buntowniczym charakterem po prostu podał swój dokument tożsamości kontrolerowi. Na niewiele to się mu jednak zdało. MMŻet został bowiem obdarzony także przez los hojnymi dary, w tym nader wybuchową partnerką, szybko więc z oazy spokoju zmienił się w epicentrum gorącej dysputy na temat zasadności nakładanej kary.
Dysputą, która skończyła się z naszej strony fiaskiem i to podwójnym. Kontroler, który już przecież sprawdził mój bilet, poprosił jeszcze raz o pokazanie go na smartfonie. Mój bilet także został zakwestionowany – dowód? Nieszczęsna sekunda. Podważanie, niepodważalnego autorytetu kontrolera, tudzież pospolite bronienie własnych racji. Koszt: 250 zł. Kara MMŻeta kolejne 250 zł.
Dlaczego pokazałam smartfona drugi raz? Byłam przekonana, że kupiłam bilet jeszcze przed pojawieniem się kontrolerów w autobusie. Do całej sprawy dochodzi bowiem jeszcze jeden problem, mianowicie rozejście się między czasem w kasownikach (to z nich brany jest czas przy kontroli) a czasem na bilecie. Dla sportu, gdy jechałam ostatnimi czasy autobusem, sprawdzam, czy są między nimi odchyły. Jest nieźle. Czas smartfona i kasownika różnił się co najwyżej tylko kilkoma sekundami. Tylko że właśnie o „tylko sekundy” tu chodzi.
ZTM nie może karać ludzi za to, że kupują bilety w aplikacji.
Nasza historia nie jest odosobniona, o tym, jak ZTM nie radzi sobie z biletami elektronicznymi, krążą liczne opowieści. Winni są zwykle dwa – zła wola i brak wiedzy u kontrolerów. Nasi próbowali nam wmówić, że jeśli korzystamy z aplikacji, musimy mieć skasowany bilet jeszcze przed wejściem do autobusu. A to bzdura i to dwupoziomowa.
Co więcej, w regulaminie ZTM napisane jest, że przed rozpoczęciem kontroli trzeba dać pasażerom szansę na skasowanie biletu. Nie ma w niej ani nadmienione, że nie dotyczy to osób kupujących bilet elektroniczny, ani nawet że podróżujący, bezczelnie siadając na fotelach, zrzekają się tego przywileju. I jasne, sprawa jest dużo prostsza w wypadku fizycznego kasowania biletów – kontroler widzi, że ktoś kręci się przy kasowniku z biletem z potencjalnym zamiarem skasowania go i może się nieco powstrzymać, ale fakt, że znacznie trudniej jest mu rozpoznać, że ktoś w ciszy swojej komórki właśnie dokonuje transakcji, nie zwalnia go z obowiązku dania mu szansy tego zrobić.
No, chyba że ZTM uważa, że powinniśmy być w stanie kupić bilet w sekundę. Tymczasem w ciągu sekundy nie da się nawet w otwartej i przygotowanej do zakupu biletu aplikacji wpisać PIN-u (jeśli za długo trzyma się okno z otwartym PIN-em w Jakdojade, aplikacja automatycznie cofa nas o krok) nie wspominając o kupnie biletu i ZTM naprawdę powinien o tym wiedzieć.
Jak szybko można kupić bilet w Jakdojade?
Zrobiłam mały test.
Podłączyłam się do szybkiego domowego wifi, wyłączyłam z tła wszystkie możliwe aplikacje, włączyłam Jakdojade. Rozgrzałam kciuki, byłam gotowa na morderczy wyścig z czasem. Ustawiłam losową trasę, wybrałam przejazd i uruchomiłam nagrywanie ekranu. W pełnej gotowości, zagrzewając się do walki bojowymi okrzykami, pokonywałam kolejne kroki, tak szybko, że kciuki me rozmywały się niemal w oczach – zakładkę bilety, bilet 20-minutowy, przycisk „kup i skasuj bilet”, półmetek, sprawne wprowadzenie PIN-u i już to mam, teraz wszystko zależy szybkości pędzących na łeb na szyję danych, bo aplikacja musi zamówić, a potem zweryfikować bilet. Misja wykonana, bilet kupiony, wszystko poszło płynnie.
20 sekund.
Nawet jeśli założymy (a jak podejrzewam, zakłada tak ZTM), że wsiadając do autobusu, powinnam być już na zakładce umożliwiającej mi kupienie 20-minutowego biletu, to oszczędzam na tym najwyżej kilka sekund. Resztę pewnie można skrócić, klikając jeszcze szybciej, mając więcej wprawy, ale jednego obejść się nie da – aplikacja potrzebuje czasu na przetworzenie żądania i to zajmuje jej najdłużej.
Nawet w nierealnych realiach to jakieś 15 sekund klikania. A przecież czekając na autobus, siedzimy w aplikacji nie na biletach, ale na trasach, sprawdzając, czy jeśli przyjedzie jednak inny numer, to tamtym nie będzie szybciej i czy nasz kierowca nie wpadł w jakiś korek. Czasami nawet chcemy po wejściu do autobusu przyjąć z góry upatrzoną pozycję, żeby z jednej strony nie stać w drzwiach, a z drugiej nie wejść w kogoś, trzymając nos w telefonie. Czasami, o zgrozo chcemy usiąść. Choć to, jak już wiem pouczona odpowiednio przez ZTM, jest to działanie absolutnie karygodne.
Odwoływanie się kosztuje, niestety nie tylko nerwy.
Napisaliśmy oczywiście odwołanie od wezwania, choć ZTM na każdym kroku skutecznie do tego zniechęca systemem zniżek za szybkie zapłacenie kary i naliczaniem odsetek od każdego dnia zwłoki (fakt odwoływania się niczego nie zmienia). Czekając na to, aż będziemy mogli iść ze sprawą do sądu, ryzykujemy znacznie wyższą karę, niż gdybyśmy położyli uszy po sobie i zapłacili od razu. Ot, taka drobna nagroda za bycie grzecznym obywatelem.
Do tej pory wydawało mi się, że kontrola biletowa ma wyłapać osoby, które jeżdżą na gapę, ale być może ja w swojej całej naiwności źle do sprawy podchodzę. Może to naprawdę chodzi o to, żeby wbiec, wyłączyć kasowniki i dorwać wszystkich, którzy byli dopiero w trakcie kasowania lub kupowania biletów. Taki wyścig jest nie tylko niewątpliwie bardziej ekscytujący niż zwykłe nudne sprawdzanie tekturowych kartoników czy skanowanie kodów, jest też zdecydowanie bardziej dochodowy.
I może właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
Ps. Najszybszy telefon świata to OnePlus 6 (może być czarny, ale wtedy trzeba go włożyć w czerwoną obudowę. Wiadomo, z telefonami jak z samochodami czerwone są najszybsze).