CryEngine na Switchu wygląda źle, ale Warface to zaskakująco udany darmowy FPS na handheld Nintendo
Crytek opublikował swoją czołową strzelaninę Free2Play na konsoli Nintendo Switch. Warface to pierwszy tytuł na silniku CryEngine, który został zmieszczony do przenośnej konsoli Japończyków.
Warface to darmowa sieciowa strzelanina, w którą od dłuższego czasu można grać na PC, PS4 oraz XONE. FPS jest dedykowany starciom PvP, ale nie brakuje w nim również rozbudowanego modułu kooperacyjnego, a nawet czegoś na kształt drużynowych rajdów. Teraz pierwszoosobowy shooter wylądował na Switchu i… jest nieźle. Naprawdę nieźle. O wiele lepiej niż się spodziewałem.
Nintendo Switch raczej nie ma szczęścia do FPS-ów.
Czołowi przedstawiciele gatunku omijają tę platformę szerokim łukiem. Call of Duty, Apex Legends, Battlefield, Destiny, Red Orchestra - żadna wielka marka nie pojawiła się na Switchu, zapewne z powodu ograniczeń sprzętowych. Chlubnym i odważnym wyjątkiem są strzelaniny Bethesdy. Na konsoli Nintendo zagramy w DOOM-a i Wolfensteina. Jednak co do zasady Switch nie jest platformą marzeń dla miłośników strzelanin.
Nie można mieć deweloperom za złe, że omijają Switcha. Sieciowe FPS-y to wymagający technologicznie gatunek gier. Najlepiej, gdyby działały w 60 klatkach na sekundę. Ważny jest także zasięg widzenia. Areny zazwyczaj są realizowane z dbałością o detale, a wiele strzelanin posiada fotorealistyczną oprawę wizualną. To wszystko wymagania, którym Switch zazwyczaj nie jest w stanie sprostać.
Wciśnięcie CryEngine do Switcha wydało mi się szalonym pomysłem.
Gdy Crytek pochwalił się swoim dokonaniem, w mojej głowie zapaliło się mnóstwo żółtych lampek. Mówimy jednak o produkcji darmowej, toteż błyskawicznie pobrałem Warface na własną kartę microSD i przystąpiłem do pierwszego meczu. Co było do przewidzenia, grafika nie rzuca na kolana. Wręcz przeciwnie - straszy brakiem wygładzania, wyciętymi cieniami oraz usuniętymi zaawansowanymi efektami graficznymi. Mimo tego jakimś cudem gram w Warface już drugi tydzień z rzędu.
Jednocześnie pomimo wielu dni spędzonych z tym tytułem wciąż nie wiem, czym Warface właściwie jest. Z jednej strony mamy otoczkę współczesnych konfliktów zbrojnych, bliskiego wschodu oraz asymetrycznych wojen. Słowem: rasowe Modern Warfare. Z drugiej strony w grze pojawiają się wątki science-fiction. Jedna z dostępnych klas do żywego kojarzy się z terminatorem. Do tego niektóre areny wyglądają bardzo futurystycznie. Na początku bardzo trudno było mi się odnaleźć w tym specyficznym połączeniu dwóch światów.
Można odnieść wrażenie, że nad Warface pracowały jednocześnie dwie oddzielne drużyny. Afganistan miesza się tutaj z wizytą na Marsie, a AK-47 pojawia się obok futurystycznej laserowej giwer. Na to wszystko został nałożony klasyczny system rang i poziomów, a także karnet sezonowy oraz sklep ze skórkami i przedmiotami. Warface to istny potwór Frankensteina. Posklejany, połatany i połączony częściami z różnych światów.
Mimo tego uwielbiam wracać do tej strzelaniny. Warface bardzo wciąga.
Interfejs jest zimny i surowy. Świat to pomieszanie z poplątaniem. Grafika pozostawia wiele do życzenia. Jednak sama rozgrywka, sam mechanizm strzelania - tutaj znajduje się prawdziwe serce gry. Warface po prostu ma to coś pod spustem karabinu maszynowego. Te przyjemne uczucie, którym jest nagradzany gracz po każdym udanym zneutralizowaniu oponenta. Niewiele tytułów może się tym pochwalić.
Warface nie stresuje gracza tak jak podczas intensywnej sesji z Call of Duty ani nie angażuje tak jak godzinna wojna w Battlefieldzie. To wesoła strzelanina na tutaj i teraz, w którą gra się bez poczucia żadnej większej stawki. Jest po prostu przyjemnie. Nie przełomowo. Nie rewolucyjnie. Ale przyjemnie. Jestem pozytywnie zaskoczony ile frajdy dała mi ta strzelanina i jak dobrze się w nią gra przy użyciu kontrolera. No właśnie…
Być może tutaj leży sekret mojego zadowolenia z Warface. W kontrolerze. Podczas gdy wielu graczy nawiguje przy pomocy mało precyzyjnych Joy-Conów, ja rozsiadam się przed telewizorem z bezprzewodowym Pro Controllerem w dłoniach. Widzę więcej. Mam większą precyzję. Dokładniej reaguję. Dzięki temu moje K/D w zasadzie nie spada poniżej dwóch punktów. W darmowym Warface łatwo połechtać własne ego. Zwłaszcza po batach w Alex Legends czy Modern Warfare.
Warface broni się naprawdę pokaźną zawartością. Trybów jest masa.
Misje co-op, wymagające rajdy co-op, drużynowy team deathmatch, każdy na każdego, podkładanie bomby, walka o flagę, walka o sektory, obrona/atak na bazę i wiele, wiele więcej - Warface wręcz ugina się od rozmaitych wariantów rozgrywek. Niestety, wersja dla Switcha została wykastrowana z jednego, ale zasadniczego modułu: trybu battle royale na wielkiej, otwartej arenie. Nie dziwię się takiej decyzji deweloperów. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jak kiepsko działa na konsoli Nintendo popularne Fortnite.
Nie masz ochoty na PvP? Grasz misje kooperacyjne. Chcesz większego wyzwania? Odpalasz taktyczne tryby z brakiem respawnu. Warface zdaje egzamin jako tytuł na kilkanaście i kilkadziesiąt minut, pozwalając zabić czas w zaskakująco przyjemny sposób. Zwłaszcza, że każda potyczka przybliża nas do czegoś: nowej broni, kolejnego poziomu doświadczenia, lepszego pancerza czy dodatkowego gadżetu. Progresja to ważny element Warface.
Oczywiście to wciąż tylko sieciowa strzelanina Free2Play.
Nie po to kupuje się Nintendo Switcha, aby grać na nim w internetowego FPS-a od Cryteka. Handheld ma zbyt wiele świetnych gier na wyłączność, by jego posiadacze w ogóle zauważyli premierę Warface’a. Jeśli jednak chwilowo jesteś bez nowych kartridżów, a Super Mario Odyssey i Breath of the Wild przeszedłeś na sto procent, warto dać shooterowi szansę. To dobra, darmowa i satysfakcjonująca odskocznia między kolejnymi grami Nintendo. Przyda się zwłaszcza teraz, gdy wielu z nas przebywa w domowej izolacji i szuka czegoś nowego.