Apple pozwolił na reklamy w powiadomieniach. Niby można je wyłączyć, ale niesmak pozostaje
Apple uchylił furtkę i pozwala teraz na reklamy w powiadomieniach. Co prawda obostrzył ich wyświetlanie zgodą użytkownika, ale nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia ze zmianą na gorsze.
Apple zaktualizował swoje wytyczne dotyczące App Store'a. Sprawa przeszłaby pewnie bez echa, gdyby nie punkt 4.5.4 tegoż dokumentu, w którym możemy przeczytać, że Apple pozwala teraz na wykorzystanie powiadomień push w celach reklamowych, co było dotąd zakazane.
Przytoczmy cały paragraf:
Jak widzimy, co do zasady „powiadomień push nie należy używać do promocji ani do celów marketingu bezpośredniego”, ale Apple wspaniałomyślnie pozwala użytkownikowi zdecydować w tej sprawie. W świecie libertariańskich bredni ten wybór mógłby zostać doceniony. W praktyce, ta drobna zmiana to nie tyle furtka dla twórców oprogramowania, co wyrwa w murze, którą ci ostatni powiększą buldożerem.
Apple powala na reklamy w powiadomieniach. To błąd.
Problem można rozpatrywać na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, reklamy na poziomie elementów systemowych, a przede wszystkim te w powiadomieniach, należą do najbardziej inwazyjnych. Poza marketingiem telefonicznym nie istnieje chyba żaden inny mechanizm, który byłby bardziej irytujący niż reklamy w formie powiadomień systemowych.
Co gorsza, użytkownicy zazwyczaj zgadzają się bez zastanowienia na wszystko, co proponuje producent czy twórca oprogramowania. Nie wierzycie? Spójrzcie na powiadomieniowy spam z tysiąca aplikacji w smartfonach waszych znajomych.
Jasne, użytkownik jest sam sobie winny. Nie czyta treści, na które się zgadza, a często nawet nie rozumie, o czym pisze do niego aplikacja. I choćby dlatego zakaz umieszczania reklam w powiadomieniach z aplikacji miał sens.
Po drugie, przychodzi mi do głowy przypadek wspomnianego wyżej marketingu telefonicznego. Średnio kilka razy w tygodniu dzwonią do mnie firmy, przekonujące, że coś wygrałem. Od wielu lat (ponad 10) nie wyrażam zgody na marketing tego typu. Robiąc zakupy, czy podpisując umowy nie zaznaczam odpowiednich kwadracików ze zgodą na marketing. Mimo to, otrzymuję telefony, a zazwyczaj (nie)miły konsultant nagabywacz zazwyczaj kłamie mi w żywe uszy, że mój numer został wylosowany.
Owszem, tajemnicą poliszynela jest, że szemrane infolinie, zapraszające na spotkania promocyjne z atrakcyjnymi prezentami, korzystają z baz danych, które pozyskały w nie do końca zgodny z prawem sposób. Nie zmienia to faktu, że gdzieś kiedyś mogłem popełnić błąd i wyrazić zgodę na marketing telefoniczny. Gdy karuzela ruszy, użytkownik ma przekichane.
Powyższa analogia jest dość gruba, ale pokazuje nieźle, co oznaczać może drobna furtka wyrażona w niewinnym stwierdzeniu: „chyba że klienci wyraźnie zdecydowali się je otrzymywać”.
Apple przesadza też z własnymi reklamami.
Pełnoekranowe reklamy (na przykład Apple Music) już dawno przestały być przyjemne. I choć sam, podobnie jak mój redakcyjny kolega, Piotr Grabiec, nie widuję ich zbyt często, wynika to z tego, że opłacam usługi Apple'a (z iCloud Drive na czele) lub nie korzystam z aplikacji, w których się wyświetlają (np. używam Spotify zamiast aplikacji Muzyka). Rozumiem jednak zirytowanych kolegów, którym te reklamy przeszkadzają. Mają prawo oczekiwać od Apple'a więcej.
Dlaczego od producenta z Cupertino oczekiwać powinniśmy więcej? Być może to naiwne, ale przede wszystkim dlatego że produkuje na tyle drogi sprzęt, że już samo nabycie go, powinno chronić przed reklamami na poziomie systemu operacyjnego (sam się zaśmiałem ze swojej naiwności, czytając po raz kolejny poprzednie zdanie).
Są rzeczy, które trudno obronić, nawet wtedy, gdy jest się oddanym miłośnikiem danej marki. Reklamy „systemowe” z pewnością należą do tej kategorii.