Bardziej sport niż smart. Recenzja Garmina Vivoactive 4 okiem nie-biegacza
Zegarek to bardziej sportowy niż inteligentny, choć zdaniem producenta powinno być na odwrót. Spędziłem trzy tygodnie z Garminem Vivoactive 4 i mówię, jak jest.
W moim umyśle, podobnie zresztą jak w umysłach większości konsumentów (tak sądzę) Garmin = zegarek dla biegaczy. Każdy Garmin, wyjąwszy może modele Instinct, wygląda na wprost stworzony dla ludzi, którzy biegają, pływają, jeżdżą na rowerze lub przemierzają górskie szlaki w weekendy i nie tylko.
Cóż, ja do biegaczy nie należę. Bardziej od biegania na długie dystanse nudzi mnie tylko oglądanie wyścigów Formuły 1, toteż ani jednego ani drugiego nie robię.
Jeśli chcecie poznać opinię o Garminie Vivoactive 4 okiem biegacza, zajrzyjcie do spisanej przez Piotrka Baryckiego recenzji Garmina Venu – to z grubsza te same zegarki, tyle że Venu ma ładniejszy ekran i jest nieco droższy. „Bebechy” i funkcje mają identyczne:
Ja natomiast chciałem przetestować Garmina Vivoactive 4 dlatego, że szukałem przede wszystkim smartwatcha z funkcjami sportowymi, a Garmin zapewnia, że VA4 właśnie taki jest.
Po trzech tygodniach muszę stwierdzić, że Garmin się myli. W Vivoactivie 4 zdecydowanie więcej jest sportu niż inteligencji.
Garmin Vivoactive 4 to nadal przede wszystkim zegarek dla aktywnych.
Zacznijmy więc od jego możliwości sportowych. Biegać nie biegam, ale to nie znaczy, że się lenię. Kilka razy w tygodniu trenuję na siłowni, codziennie pokonuję szybkim marszem kilkanaście kilometrów z psem, a sporą część weekendów z reguły spędzam z czworonogiem w lesie lub na plaży.
I lubię wiedzieć, ile kilometrów dziennie przeszedłem, czy jak bardzo zmęczyła mnie praca z psem tropiącym w lesie, nawet jeśli nie używam do tego dodatkowych czujników mocy, kadencji, czy co tam jeszcze się mierzy, żeby zaimponować znajomym.
Muszę przyznać, że do takich „lajtowych” pomiarów zegarek Garmina to – że tak rzucę z angielska – overkill. GPS działa znakomicie i to bardzo cenię, ale nie da się też ukryć, że liczba pomiarów gromadzonych przez zegarek jest po prostu absurdalna. Wybaczcie bezpośredniość, ale znakomita większość z nich nie jest potrzebna nawet domorosłym biegaczom, no chyba że ktoś ma pomysł, jak wykorzystać informację o częstotliwości oddechów w ciągu dnia lub utracie płynów w trakcie ćwiczeń. Ja nie mam.
Piotrek Barycki porównał dokładność GPS-u z topowym Forerunnerem 945 i Venu/VA4 wypadają w tym porównaniu bardzo dobrze. Mnie natomiast uwiera nieco czas, jakiego potrzebuje zegarek, by połączyć się z satelitą. Mieszkam w bloku, do tego tuż pod lasem. Wychodząc w teren VA4 czasem potrzebował nawet 5 minut, by złapać sygnał GPS. Kiedy jednak już go złapał, nie odpuszczał.
O wiele bardziej od mierzenia spacerów z psem interesowały mnie natomiast możliwości Garmina Vivoactive 4 w treningu siłowym.
Jeśli chodzi o ćwiczenie na siłowni, ten zegarek jest fatalny i cudowny zarazem. Już tłumaczę.
Fatalny: bo jeśli pozostawimy zegarek samemu sobie i tylko włączymy odpowiedni tryb będąc już w trakcie treningu, zegarek gubi się niemiłosiernie. Rozpoznaje średnio 1/8 ćwiczeń, więc musimy potem żmudnie uzupełniać dane po treningu. Myli się w zliczaniu powtórzeń, więc za każdym razem trzeba je poprawiać ręcznie.
W Garminie Vivoactive 4 wprowadzono wbudowane programy treningowe (choć w samym zegarku są ich raptem 3) z teoretycznie pomocnymi wizualizacjami ćwiczeń. W praktyce wbudowane programy są naprawdę o kant rzyci rozbić, zaś wizualizacje robią więcej złego niż dobrego – połowa z nich pokazuje ćwiczenia w złej formie, przez co amator wybierający się na siłownię z zegarkiem może sobie zrobić krzywdę.
Cudowny: bo jeśli przed pójściem na trening zaprogramujemy sobie ćwiczenia w Garmin Connect, Garmin Vivoactive 4 staje się najlepszym kompanem treningowym, z jakim kiedykolwiek miałem do czynienia.
Cały proces jest bardzo prosty i można go obsłużyć z poziomu aplikacji lub strony internetowej. Osobiście polecam to drugie rozwiązanie, przede wszystkim ze względu na liczbę ćwiczeń, które możemy wybierać. Lista jest niesamowicie długa, są tu dziesiątki wariacji różnych ćwiczeń (np. 22 odmiany planka!), które możemy dowolnie układać.
Nie ma nawet problemu, by zaprogramować tu dropsety czy superserie – wystarczy dodać nowe powtórzenie i nie dodawać odpoczynku między ćwiczeniami.
Po zaprogramowaniu treningu i zaplanowaniu go w kalendarzu, plan ćwiczeń pojawia się danego dnia w naszym zegarku. Na siłowni wystarczy tylko podążać za wskazaniami zegarka, który może nie zlicza idealnie powtórzeń, ale pozwala łatwo zapamiętać, co mamy robić w jakiej kolejności. Ułatwia też mierzenie odstępów między seriami.
Nie jest to oczywiście rozwiązanie idealne. Spośród bazyliona ćwiczeń do dziś nie potrafię w języku polskim odnaleźć prostego dipa i renegade row (choć obydwa ćwiczenia są dostępne w anglojęzycznym interfejsie, pewnie po prostu ich nazwa jest dziwacznie przetłumaczona). Dlatego np. na powyższym zrzucie ekranu widnieje pozycja „pompki w staniu na rękach na poręczach z obciążeniem"...
Sporym problemem jest fakt, że synchronizacja Garmin Connect z zegarkiem trwa stanowczo za długo. Przesłanie zaprogramowanego treningu do zegarka zajęło ponad godzinę, zaś niejednokrotnie mijało ponad 5 (sic!) godzin od zakończenia treningu, nim był on gotowy do wyświetlenia w aplikacji (jedno i drugie jest prawdopodobnie winą problemów z iOS 13 - dop. red.).
Widać również, że mimo wszystko Garmin nie został zaprojektowany z myślą o treningu siłowym. Nie ma tu inteligentnego rozplanowywania treningów, sugestii jak się poprawić, etc. Niczego, co Garmin daje biegaczom, którzy śmiało mogą zegarek taki jak VA4 traktować jak swojego osobistego trenera.
Nie zmienia to jednak faktu, że z Vivoactive’em 4 da się efektywnie ćwiczyć na siłowni. Wymaga to tylko odpowiedniego przygotowania przed faktem i odpowiedniej dozy cierpliwości po fakcie.
Muszę też pochwalić Garmina za nowe tryby, dostępne w Vivoactive 4 i Venu: Yoga, Pilates i Breathwork.
Tutaj obrazki na zegarku są o wiele bliższe właściwym pozycjom niż w treningu siłowym, choć wykonując niektóre pozycje trudno jest spojrzeć na zegarek…
Osobiście bardzo polubiłem za to Breathwork. Ćwiczenia oddechowe to popularna metoda opanowywania stresu, czy nawet medytacji – te dostępne w Garminie Vivoactive 4 i Venu różnią się zależnie od tego, jaki cel chcemy osiągnąć. Zegarek przeprowadza nas kroczek po kroczku przez serię wdechów i wydechów, a wpływ takiego treningu na nasz organizm jest odczuwalny natychmiastowo.
Kończąc sekcję sportową muszę powiedzieć, że ogromną zaletą względem np. Fenixa czy Forerunnerów jest ekran dotykowy. Interfejs treningu siłowego w VA4 i Venu jest nieco inny od tego w zegarkach, które obsługujemy tylko przyciskami – dzięki temu wprowadzenie liczby powtórzeń czy ciężaru jest naprawdę proste i szybkie; w zegarkach z przyciskami trwa to zdecydowanie za długo.
Vivoactive’a 4 niestety nie można obsłużyć w pełni przy użyciu tylko dwóch przycisków, ale złapałem się na tym, że… więcej nie potrzebuję. Podczas spaceru z psem w rękawiczkach mogę bez problemu odrzucić powiadomienie czy przejść do menu. Szkoda że nie mogę w ten sposób np. zapauzować muzyki, żeby nie dotykać ubrudzoną rękawicą ekranu, no ale przez większość czasu kombinacja dwóch przycisków i ekranu dotykowego w mojej ocenie przebija kombinację pięciu przycisków na obudowie.
Trzeba też dodać, że przyciski zostały zaprojektowane idealnie. Mają wyczuwalny skok i łatwo je wcisnąć na 45-milimetrowej obudowie, ale też nie na tyle łatwo, by mając zegarek na lewym nadgarstku przypadkowo naciskać przełączniki wykonując ćwiczenie. Jest to spory problem np. w Apple Watchu, gdzie bardzo łatwo wcisnąć dłonią koronę podczas pompek, wyciskania, czy przysiadów ze sztangą. W VA4 takie problemy nie występują.
Z tym „smart” to bym nie przesadzał
Garmin Vivoactive 4 ma być przede wszystkim smartwatchem. Tyle że jak na smartwatch, jest on wyjątkowo… głupi.
Powracającym dowcipem wśród użytkowników Garmina jest już komunikat „rusz się”. Zegarek każe nam się ruszyć, kiedy np. jedziemy samochodem. Nie jest to jednak cecha wyłącznie tańszych Garminów – Piotrkowi Baryckiemu Forerunner 945 kazał się ruszyć tuż po przebiegnięciu ultramaratonu…
Jak na smartwatch Garmin VA4 nie potrafi też zbyt wiele. Odbiera powiadomienia i… to tyle. Możemy powiadomienie odrzucić, na Androidzie nawet wysłać predefiniowaną odpowiedź. Nic więcej.
Nie ma także co liczyć na mnogość aplikacji. Te zaś, które są na Garminach dostępne, wyglądają biednie i są ubogie w funkcje. Nawet Spotify, który umożliwia słuchanie muzyki bez połączenia z telefonem, działa i zachowuje się o wiele gorzej niż np. na zegarkach z Wear OS.
Vivoactive’em 4 możemy też płacić w sklepie, jeśli tylko nasz bank obsługuje Garmin Pay. Jednak dostęp do menu płatności wymaga o co najmniej jednego kroku za dużo, a z kolei przypisanie go do ekranu szybkiego dostępu (na lewo od ekranu głównego) skutkuje wieloma przypadkowymi wybudzeniami usługi.
O takich funkcjach jak rozmawianie przez zegarek czy wysyłanie z niego SMS-ów można zapomnieć – Garmin VA4 po prostu tego nie potrafi.
Muszę też przestrzec kupujących, że na ten moment Garmin Vivoactive 4 ma spore problemy z łącznością z iPhone’ami i iOS 13.
Sam proces parowania z moim iPhone’em 11 potrwał kilka godzin, bo dopiero po czwartym restarcie telefon łaskawie umożliwił parowanie. Potem wcale nie było lepiej – Garmin Connect synchronizuje się bardzo wolno albo wcale. Przez bite trzy tygodnie nie udało mi się na przykład uzyskać informacji o pogodzie na zegarku – zegarek cały czas pokazywał komunikat o braku połączenia z aplikacją.
Nie doświadczyłem podobnych problemów testując VA4 z Androidem 10 w OnePlusie 7T.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze kwestia Move IQ, czyli funkcja automatycznego rozpoznawania aktywności. Co tu dużo mówić – jest fatalna. Do tego stopnia fatalna, że po dwóch tygodniach ją wyłączyłem.
Move IQ teoretycznie ma samodzielnie rozpoznawać pomniejsze aktywności i zapisywać je w kalendarzu wewnątrz aplikacji Garmina. Teoretycznie idealne rozwiązanie, jak komuś zależy na orientacyjnym śledzeniu takich błahostek jak spacer z psem. Tyle że Move IQ nawet tego nie potrafi.
Vivoactive 4 zazwyczaj nie rozpoznawał spacerów w ogóle. I dla jasności – to nie są przechadzki z Yorkiem po parku, tylko szybkie, intensywne marsze, podczas których miewam tętno bliskie 130 BPM. Przy tętnie spoczynkowym rzędu 60 BPM Garmin powinien wiedzieć, że jeśli nagle skoczyło mi ono do 130, a do tego się poruszam, to wykonuję aktywność. Niestety, nie wie.
Jeśli już uda mu się rozpoznać ten typ aktywności, to albo zapisuje go jako kilka spacerów o długości minuty, albo jako… trening na maszynie eliptycznej.
Jest to o tyle żenujące, że w zegarku sportowym takiego kalibru tego typu aktywności powinny być rozpoznawane bez problemu i albo zapisywane w tle, albo jak w Apple Watchu – po rozpoznaniu zegarek powinien sugerować uruchomienie odpowiedniego trybu treningowego. Szkoda.
Dużo sportu, mało inteligencji. Jak spisuje się Garmin Vivoactive 4 na co dzień?
O dziwo - pomimo rozlicznych wad i wtop, jakie opisałem powyżej – kapitalnie.
Zacznijmy od największego plusa tego zegarka: czasu pracy na jednym ładowaniu. Nawet wykorzystując Garmina Vivoactive 4 do codziennych treningów, z GPS-em włączonym 3x dziennie na 30-45 minut, nie udało mi się go zabić szybciej niż w 3 dni.
Z reguły uzyskiwałem 4-5 dni, gdy nie używałem GPS-u podczas spacerów, ale ćwiczyłem kilka razy w tygodniu na siłowni. Kiedy zaś z powodu kontuzji musiałem zrobić sobie kilka dni przerwy i od spacerów, i od ćwiczeń, Vivoactive 4 rzeczywiście wytrzymał deklarowane przez producenta 8 dni.
Łyżką dziegciu w tej beczce miodu jest niestety port ładowania Garmina VA4 – żadnej fikuśnej stacji dokującej ładującej bezprzewodowo tu nie uświadczymy. Zamiast tego mamy króciutki kabel zakończony własnościowym złączem, które bezceremonialnie wtykamy w gniazdo przy pulsometrze zegarka. Zerowy poziom elegancji i praktyczność, ale znowuż… raz na tydzień można przeboleć.
Trudno natomiast przeboleć ekran.
I tak, wiem – jak biegniesz, to nie obchodzi cię, czy ekran ma rozdzielczość kalkulatora Casio z 1990 roku, czy Apple Watcha. Jednak nawet najbardziej zagorzali biegacze przez większość czasu NIE BIEGAJĄ, a patrzenie na ekran Garmina Vivoactive 4 w tym układzie bywa bolesne.
W przeciwieństwie do Venu, dysponującego ekranem AMOLED, VA4 ma transreflektywny ekran MIP o przekątnej 1,3” i rozdzielczości 260 x 260 px. I tak, ta rozdzielczość wygląda tak źle, jak brzmi.
Dopóki jesteśmy na zewnątrz, wyświetlacz prezentuje się całkiem ok. Jest przede wszystkim bardzo czytelny w pełnym słońcu, jak na Garmina przystało, i w takim scenariuszu nawet da się na niego patrzeć. No, zerkać przez chwilę.
Kiedy jednak wchodzimy do domu, a tym bardziej kiedy robi się ciemno i trzeba włączyć ohydne, niebieskawe podświetlenie, VA4 oferuje najbrzydszy ekran, jaki kiedykolwiek widziałem w zegarku. Na tle Apple Watcha czy nawet taniutkiego Fitbita Versa, Garmin wygląda po prostu źle. Bardzo źle.
Jeśli ktoś szuka smartwatcha, który nie tylko będzie działał, ale którego ekran będzie do tego wyglądał, trzeba sięgnąć po Venu.
Uczciwie powiem jednak, że po trzech tygodniach brzydota tego ekranu powszednieje. Z odpowiednio dobraną tarczą nawet da się z nim żyć. Coś jak z Fiatem Multiplą – wypala oczy na podjeździe, ale rekompensuje ohydę wygodą i funkcjonalnością.
A skoro o wygodzie mowa, to Garmin zbiera wszystkie możliwe punkty za komfort noszenia Vivoactive’a 4 na nadgarstku. 45-militerowa obudowa o masie 50,5 g po prostu znika na średniej wielkości męskim nadgarstku. Do tego stopnia, że czasem podczas spacerów zastanawiałem się, czy aby nie zgubiłem zegarka! VA4 ma też ledwie 12,8 mm grubości, więc bez trudu niknie pod mankietem marynarki czy sportowej kurtki.
Niska masa przypadnie też do gustu ćwiczącym – żadnych siniaków podczas biegania czy uciążliwego obcierania podczas treningu siłowego.
Na pochwałę zasługuje też silikonowy pasek. To bez dwóch zdań najbardziej przyjemny silikonowy pasek, z jakim miałem do czynienia. Jest miękki, wygodny i sprawia też wrażenie bardzo wytrzymałego.
Pozostając przy wytrzymałości, tego aspektu Garmina VA4 obawiałem się najbardziej, bo cóż… zbyt delikatny dla moich zegarków nie jestem. Cyfrowy Timex, który od kilku miesięcy służy mi w terenie, zaliczył już niejedną kąpiel błotną, niejedno uderzenie w pień drzewa, niejedno przysypanie piachem i nawet kilka ugryzień psich szczęk. Nadal wygląda jak nowy.
Vivoactive 4 nie miał ze mną aż tak trudnego życia przez te trzy tygodnie, bo przyszła jesień, więc przez 90 proc. czasu w terenie zegarek był skryty bezpiecznie pod kurtką. Tym niemniej udało mi się delikatnie zarysować pierścień ze stali nierdzewnej, ale na szczęście pokryty szkłem Gorilla Glass ekran pozostał nietknięty. Zegarek oferuje też wodoszczelność do 5 ATM i odporność na wstrząsy, więc przypadkowy upadek lub użytkowanie w ulewie nie są mu straszne.
Nie miałem co prawda okazji wybrać się na basen z VA4, ale regularnie brałem prysznice bez zdejmowania zegarka. Woda ani odrobinę mu nie zaszkodziła.
Dla kogo jest Garmin Vivoactive 4?
Mogę powiedzieć z całą stanowczością, dla kogo nie jest. Nie jest to zegarek dla kogoś, kto szuka przede wszystkim smartwatcha, a dopiero w drugiej kolejności zegarka sportowego. Garmin starał się jak mógł, ale – jak mawia hodowca mojego psa – przed genami nie uciekniesz. Vivoactive 4 to nieomylnie Garmin, z całym jego sportowym DNA. Dostajemy tu o wiele więcej danych, niż jest potrzebne przeciętnemu człowiekowi i o wiele dokładniejsze sensory, niż jest to potrzebne komukolwiek, kto regularnie nie trenuje.
I bardzo dobrze, bo dzięki temu mogę napisać, dla kogo VA4 z całą stanowczością jest – dla sportowców, którzy nie mogą sobie pozwolić na kupno Fenixa czy najdroższych Forerunnerów. Prawdą jest jednak, że Garmin VA4 i Venu zbierają o wiele mniej danych niż topowe zegarki Garmina. Tak wygląda ekran statystyk z Garmina Venu (czyli VA4 z ekranem AMOLED):
A tak z Garmina Forerunner 945:
Sam kupujący musi ocenić, na czym mu bardziej zależy: czy na rozbudowanych statystykach, czy na zaoszczędzonym tysiącu złotówek.
Vivoactive’a 4 kupimy w dwóch rozmiarach i różnych cenach, zależnie od koloru:
- Vivoactive 4 (45 mm) szary za 1329 zł
- Vivoactive 4 (45 mm) czarny za 1459 zł
- Vivoactive 4s (40 mm) szary za 1249 zł
- Vivoactive 4s (40 mm) czarny za 1329 zł
- Vivoactive 4s (40 mm) różowy za 1329 zł
W tym pułapie cenowym Garmin Vivoactive 4 to prawdopodobnie najlepiej wyceniony zegarek sportowy, jaki można kupić (chyba że głównie biegamy - wtedy jest Forerunner 245). Jest o wiele tańszy od nowego Apple Watcha, a wytrzymuje od niego osiem razy dłużej na jednym ładowaniu. Ma też o niebo więcej funkcji treningowych, pozostając – mimo wszystko – relatywnie przyzwoitym narzędziem do odbierania powiadomień i sterowania multimediami.
Absolutnie nie poleciłbym go komuś, kto w ogóle nie uprawia sportu, albo komuś, kto dopiero przygodę ze sportem zaczyna – na to jakikolwiek Garmin to po prostu za dużo.
Jeśli jednak potrzebujesz kompana w zrzucaniu wagi, biegasz kilka razy w tygodniu, czy ćwiczysz regularnie w jakikolwiek inny sposób – Vivoactive 4 to świetny wybór.