Blizzard stał się chłopcem do bicia branży growej. Czy słusznie? Bawię się w adwokata Diablo
Media związane z grami lubią mieć swojego chłopca do bicia. Firmę, której wszystkie błędy są natychmiast wytykane, a każde posunięcie analizowane pod kątem tego, jak wpływa na kulturę graczy.
Widzieliśmy takich sytuacji wiele. Wśród znienawidzonych marek był już Ubisoft, Electronic Arts oraz Hello Games. Ostatni z przykładów - studio, które wypuściło No Man’s Sky spotkało się z typowym owczym pędem internautów. Na Steam pojawiały się negatywne recenzje gry napisane przez graczy, którzy mieli zarejestrowane 3 minuty na koncie. Stado owiec było nie do zatrzymania, wieśniacy chwycili za pochodnie i widły.
Blizzard był zawsze tą „fajną” firmą, przyjazną graczom, budującą wokół swoich światów odpowiednią społeczność. I choć fanatycy zawsze znajdą punkt zapalny (ot, na przykład zbyt innowacyjna paleta kolorów w Diablo III czy brak przyzwolenia na okradanie z właśności intelektualnej i walka z pirackimi serwerami WoW), to faktycznie społeczność mają świetną.
Oczywiście zdarzały się również wpadki - takie jak prezentacja mobilnego Diablo Immortal podczas Blizzconu 2018. Blizzard zastosował swoją typową praktykę - poprawiać aż będzie można do tematu wrócić lub po cichu odchodzić od źle przyjętego projektu. I co? Słyszeliście coś o mobilnym Diablo od tamtego czasu?
Blizzard i kwestia Hongkongu
Ostatnie wydarzenia związane z zachowaniem Ng Wai Chunga w trakcie turnieju Hearthstone Grandmaster Tournament sprawiły, że Blizzard stał się celem zmasowanego ataku graczy. Przypomnijmy: Chung (grający pod pseudonimem Blitzchung), w trakcie transmisji meczu opowiedział się za ruchem dążącym do uniezależnienia Hongkongu od Chin. Blizzard odpowiedział jego dyskwalifikacją i zakazem uczestnictwa w turniejach przez rok (to decyzja, którą potem zmieniono).
Ogromna liczba protestów, memów, i planowanych bojkotów zawładnęła takimi zbiorowiskami społeczności Blizzarda jak fora Battle.NET czy Reddit.
Zainteresowanie całą aferą było tak duże, że przyniosło nieoczekiwany rezultat w postaci oświadczenia członków amerykańskiego Kongresu. Marco Rubio i Alexandra Ocasio-Cortez podpisujący się pod jednym dokumentem, to nietypowy widok.
Prawdę mówiąc, Blizzard nie obsłużył tej sytuacji z gracją
To, w jaki sposób firma zareagowała na kryzys, woła o pomstę do nieba. Wydała kilka oświadczeń po sobie, częściowo sobie zaprzeczając i odwołując niektóre poprzednie decyzje. Równocześnie czujni dziennikarze (m.in. znany youtuber Yong Yea) wyłapali, że na swojej chińskojęzycznej stronie podawali zupełnie inne, przeznaczone dla chińskiej publiczności wersje oświadczeń. Sformułowano je w tonie przepraszającym i popierającym oburzenie zachowaniem ukaranego gracza. W internecie nic się nie ukryje, a „wielki chiński firewall” działa jedynie w jedną stronę.
Chciałbym teraz pobawić się w adwokata diabła Diablo
Często powtarzanym argumentem przeciwników decyzji Blizzarda jest fakt, że gracze uczestniczący w turniejach na poziomie Grandmaster to zawodowcy. Żyją oni z uprawiania e-sportu, jakim jest Hearthstone. W związku z tym pozbawienie gracza możliwości uczestnictwa w turniejach mocno ogranicza jego możliwości pracy zarobkowej.
Tak, to prawda. Ale każda praca zarobkowa wiąże się z akceptacją regulaminu pracy. Wszystkie umowy o pracę, które widziałem i podpisywałem, miały takie regulaminy. A w nich? Prawie zawsze zakaz dyskutowania własnych przekonań religijnych i politycznych w miejscu pracy. Dodatkowo, Blitzschung użył infrastruktury przeznaczonej przez Blizzarda to transmisji rozgrywki dla swojego przekazu. Bez względu na to, czy był on słuszny, czy też nie (moim zdaniem był), właściciel medium ma prawo je kontrolować.
Istnieje jeszcze kwestia współpracy z Chinami
Nie od dziś wiadomo, że interesów w Chinach na taką skalą, jak robi to Activision-Blizzard, nie da się robić bez kontraktu i porozumienia z tamtejszym rządem. Mimo że J. Allen Brack, prezes Blizzarda, w kolejnym z całej serii oświadczeń, zapewniał, że strona chińska nie miała żadnego wpływu na decyzję firmy, obawiam się, że jednak miała.
W Chinach mieszka nie tylko zły rząd, ale i gracze. Ogromna liczba graczy. Dostępne przybliżenia podają populację jednej tylko gry Blizzarda - World of Warcraft - na 3,2 miliona chińskich graczy. Możemy spokojnie założyć, że wielomilionowa rzesza gra „za chińskim murem”. Załóżmy też, że Blizzard „postawił się” i doprowadził do zerwania umów z Chinami, a co za tym idzie do pozbawienia tej rzeczy graczy możliwości grania w ulubione gry. I również uczestnictwa w turniejach.
Wsparcie dla tej wielomilionowej populacji kosztuje. I wykonywane jest przez sporą grupę pracowników supportu, tłumaczy, programistów, inżynierów i innych. I wiecie co? Firma z Irvine musiałaby zwolnić sporą (niektórzy twierdzą że ok tysiąca) liczbę pracowników.
Wyobrażacie sobie protesty po czymś takim?
Mimo że Blizzard zachował się w reakcji na aferę związaną z Blitzschungiem jak słoń w składzie porcelany, to i tak widzę, że próbował minimalizować straty - nawet kosztem kryzysu wizerunkowego.