Czy mniejszy Note to gorszy Note? Miałem trzy tygodnie, by się o tym przekonać. Samsung Galaxy Note 10 - recenzja
Miałem ponad 3 tygodnie, by odpowiedzieć na pytanie, czy warto kupić Samsunga Galaxy Note 10. Spoiler: warto.
Podczas gdy większość uwagi po premierze skupiona była na większym Nocie 10 Plus, ja od razu poprosiłem o egzemplarz testowy małego Note’a 10. Bo umówmy się – wiadomo było od początku, że duży Note będzie świetny, wszystkomający i tak dalej.
Mnie ciekawiło natomiast, na jakie kompromisy musiał pójść Samsung, by zaoferować możliwości dużego Note’a w małym opakowaniu. I czy to w ogóle ma sens?
Samsung Galaxy Note 10 Plus jest za duży
Tymczasem Samsung Galaxy Note 10 ma rozmiar idealny. Przy 6,3-calowym wyświetlaczu wciąż może wydawać się za wielki dla większości użytkowników, ale w praktyce, dzięki niemal nieistniejącym ramkom i smukłej konstrukcji jest mniejszy (!) od konkurencyjnych smartfonów z 6-calowymi wyświetlaczami.
Note 10 idealnie leży w dłoni. Lepiej nawet od Samsunga Galaxy S10 Plus, co zawdzięcza w głównej mierze kanciastym krawędziom u góry i na dole. Strzałem w dziesiątkę było też przeniesienie przycisków na lewą stronę obudowy, gdzie łatwo je wyczuć. No i oklaski za usunięcie przycisku Bixby – wszystkie 3 osoby, które kiedykolwiek skorzystały z asystenta głosowego Samsunga, mogą go wybudzić dłuższym przytrzymaniem przycisku uruchamiania. Reszta świata może tę funkcję po prostu wyłączyć i zapomnieć, że Bixby kiedykolwiek istniał.
W codziennym użytkowaniu gabaryty małego Note’a 10 nie sprawiały żadnych problemów, w przeciwieństwie do dużego Note’a 10 Plus, który z ledwością mieści się w większości kieszeni męskich spodni, damskich torebek i uchwytów samochodowych. Note 10 jest o wiele bardziej przystępny w obsłudze, także jedną ręką.
„Więc chodź, pomaluj mój świat...”
Tę piosenkę podśpiewywali sobie inżynierowie Samsunga, projektując warianty kolorystyczne nowego Note’a (a przynajmniej tak słyszałem). Otóż obok klasycznej czerni i bieli, oraz nieco mniej klasycznego różu, do wyboru mamy też wariant Aura Glow. Na pytanie „jaki to kolor?” mogę co najwyżej odpowiedzieć „tak”.
Przez większość czasu Note 10 Aura Glow wygląda jak niepozorny, srebrny kawałek aluminium i szkła.
Wystarczy jednak, że padnie na niego światło i nagle na pleckach pojawia się cała paleta barw. Od tęczowych pasów, przez pomarańczowy zafarb, aż po fioletowo-niebiesko-różowe połączenia. Wszystko zależy od tego, jakie światło i pod jakim kątem pada na obudowę. Wrażenie jest dość… psychodeliczne, ale na pewno nie można odmówić mu uroku i wyjątkowości.
Minusem błyszczącej, srebrnej powierzchni, obecnym zresztą w większości nowych smartfonów, jest okrutna podatność na palcowanie i zabrudzenia. Note 10 wygląda pięknie przez jakieś 30 sekund po wyjęciu z pudełka. Potem przez większość czasu wygląda... tak:
Ekran Note’a 10 to ósmy cud technologicznego świata
Byłem pierwszy do rzucenia kamieniem w Samsunga za to, że ekran małego Note’a 10 ma rozdzielczość „tylko” 2280 x 1080 px, podczas gdy duży Note 10 Plus ma tych pikseli aż 3040 x 1440.
Myliłem się. Decyzja o zmniejszeniu rozdzielczości wyświetlacza nie wpłynęła ani odrobinę na doświadczenie z użytkowania, podobnie jak nie zmniejszyła ogólnego „efektu wow”, jaki ów wyświetlacz wywołuje.
Panel Note’a 10 jest przepiękny. Niemal doskonały. Kąty widzenia i kolory są perfekcyjne, wyświetlacz robi się zarówno należycie jasny za dnia, jak i należycie ciemny w nocy. Nawet dziura na przedni aparat nie przeszkadza, bo zajmuje na tyle niewiele miejsca, że łatwo ją ignorować.
Tym, czego zabrakło mi do pełni satysfakcji, jest wyższa częstotliwość odświeżania ekranu. Wyświetlacz Note’a 10 pracuje ze standardową częstotliwością 60 Hz, a aż chciałoby się, by wynosiła ona 90 lub 120 Hz. Fakt bolesny o tyle, iż Samsung ma w posiadaniu technologię, którą wykorzystuje OnePlus 7 Pro w swoim ekranie 90 Hz. Szkoda, że nie udało się jej zaimplementować w Nocie 10.
To jednak drobiazg. Jeśli nie zależy nam na wyższej częstotliwości odświeżania, ekran Note’a 10 jest po prostu rewelacyjny, co przekłada się nie tylko na doskonałe doznania w codziennym użyciu, ale też na wspaniałe doznania multimedialne, potęgowane dodatkowo przez kapitalne głośniki stereo.
Łyżką dziegciu w tej beczce miodu dla wielu osób będzie pewnie brak złącza słuchawkowego, które byłoby kolejnym plusem do doświadczeń multimedialnych, ale nie oszukujmy się – kupując telefon tego kalibru, w 2019 r., raczej na pewno będziemy do niego podłączać porządne słuchawki Bluetooth, a nie jakieś przewodowe pchełki za 200 zł.
Trudno natomiast przeboleć zaokrąglone ramki wyświetlacza, które nieco utrudniają trzymanie telefonu w pozycji horyzontalnej – bardzo łatwo jest przypadkiem przewinąć odtwarzane wideo, bo ekran zarejestruje dotyk na samej krawędzi. Trzeba mieć to na uwadze i z czasem się przyzwyczaić. Jeszcze trudniej zaś przeboleć czytnik linii papilarnych ukryty pod ekranem. Ten czytnik działa po prostu źle - jest powolny, niedokładny, trudno w niego trafić i jest jedynym elementem Note'a 10, który regularnie frustrował mnie w czasie testów. Wierzę jednak, że - podobnie jak przy Galaxy S10 - jego dokładność wzrośnie wraz z aktualizacjami oprogramowania i regularnym użytkowaniem.
Mocy nie zabraknie nikomu
Samsung Galaxy Note 10, podobnie jak Note 10 Plus, to potężna bestia. W stosunku do większego brata ma trochę mniej RAM-u i nie jest dostępny w wersji z 512 GB miejsca na dane, ale i tak nie sądzę, by komukolwiek czegokolwiek zabrakło.
Mamy tu procesor Exynos 9825, jeden z najbardziej wydajnych układów na rynku. Mamy 8 GB RAM-u, które radzą sobie z utrzymaniem w pamięci podręcznej kilkunastu aplikacji na raz. Mamy 256 GB pamięci na dane, które – tak sądzę – wystarczą każdemu do wszystkiego. Skoro 256 GB wystarcza nam w komputerach do pracy, to w smartfonach tym bardziej.
Przez ponad 3 tygodnie nie zdarzyło się, by Samsung Galaxy Note 10 się przyciął, zawiesił czy sprawiał jakiekolwiek problemy mające związek z wydajnością i płynnością pracy. Rzecz o tyle imponująca, że pod obciążeniem Note 10 ma tendencję do nagrzewania się w okolicach modułu aparatu – nie powoduje to jednak zauważalnego spadku mocy.
Nie udało mi się niestety przetestować trybu DEX, bo z sobie tylko znanego powodu mój laptop odmówił połączenia się z telefonem przez kabel i zainicjowania w nim trybu stacjonarnego. Będzie jeszcze jednak ku temu okazja, a też nie sądzę, by dla kogokolwiek tryb DEX był na tyle istotny, by stanowić o decyzji zakupowej.
Zabraknąć może za to energii
W tym miejscu dochodzimy do największej wady małego Samsunga Galaxy Note 10 – czasu pracy na jednym ładowaniu.
O ile duży Note 10 Plus ma pokaźny akumulator o pojemności 4300 mAh, tak Note 10 ma ogniwa o pojemności tylko 3500 mAh. I jest to stanowczo zbyt niska wartość jak na smartfon o takich możliwościach.
W niezbyt intensywne dni Galaxy Note 10 dawał radę wytrzymać z dala od gniazdka przez około 18 godzin, kończąc z wynikiem około 15-20 proc. naładowania. Wystarczyło jednak, że dzień był odrobinę bardziej intensywny, a nie obywało się bez doładowywania telefonu w okolicy 15:00/17:00.
Niezależnie od obciążenia nie udało mi się też ani razu przekroczyć wartości 3,5h przed ekranem.
Dla jasności – czas pracy Samsunga Galaxy Note 10 nie jest jakiś dramatycznie zły i przez większość czasu można z nim żyć. Mogło jednak być dużo lepiej.
Pomówmy o aparacie
Czy może raczej – o aparatach, których Note 10 ma aż cztery.
Z przodu znajduje się jeden z nich, 10-megapikselowy sensor do selfie. Z tyłu zaś mamy sensory o rozdzielczości 12/16/12 Mpix, z obiektywami tele, szerokokątnym i ultraszerokokątnym. To w zasadzie ten sam układ, co w Samsungu Galaxy S10.
Jakie produkuje rezultaty? Cóż, również podobne do Galaxy S10, czyli świetne, ale nie wybitne.
Za dnia trudno cokolwiek Note’owi 10 zarzucić w kwestii jakości fotografii, szybkości autofocusu czy ogólnej przyjemności obsługi aparatu. Zdjęcia wychodzą piękne, z odpowiednio nasyconymi (ale nie przesyconymi) kolorami. Może odrobinę brakuje im kontrastu, ale to już kwestia osobistych preferencji.
Samsung chwali się też nową funkcją audio zoom przy nagraniach wideo. Polega ona w dużym skrócie na zwiększaniu natężenia audio w miarę przybliżania obrazu do obiektu. Działa to zaskakująco dobrze i faktycznie słychać ogromną różnicę w głośności między trzema obiektywami aparatu.
Nie mniejsze wrażenie zrobiła na mnie jakość trybu portretowego. Z reguły jestem mocno przeciwny takiemu „fałszywemu bokehowi”, bo większość smartfonów nie radzi sobie z odcięciem obiektu od tła w naturalny sposób. Tutaj jest inaczej. Jeśli tylko pozostawimy rozmycie na minimalnym poziomie, Galaxy Note 10 zaskakująco dobrze radzi sobie z wykrywaniem krawędzi i rozmywaniem ich.
O dziwo równie dobrze sprawa wygląda przy przednim aparacie, zarówno w trybie standardowym, jak i trybie „szerokim. Tak wyglądają selfie bez rozmycia:
A tak z rozmyciem.
Galaxy Note 10 poradził sobie nawet z moją sterczącą na wszystkie strony czupryną, imponujące!
Nie imponuje za to rozmywanie tła w wideo. Po prawdzie… jest ono tak złe, że Samsung lepiej by zrobił, gdyby po prostu tę funkcję tymczasowo zaorał.
Niestety najlepiej nie jest też po zmroku. Zdjęcia w gorszych warunkach oświetleniowych wypadają po prostu słabo na tle Pixela czy topowych Huaweiów. Zarówno jeśli chodzi o główne aparaty…
…jak i aparat przedni, który po zmroku przełącza się w tryb kartofla.
To powiedziawszy, Samsung napracował się przy trybie nocnym. Co prawda zrobienie w nim zdjęcia zajmuje kilka sekund i nie da się go wykorzystać przy ruchomych obiektach, ale efekty są więcej niż satysfakcjonujące.
Tak wyglądają ujęcia po zmroku bez trybu nocnego:
A tak z włączonym trybem nocnym:
Szkoda trochę, że Samsung nie wykorzystał Note’a 10 do przeprowadzenia fotograficznej rewolucji, która podobno szykuje się przy okazji Galaxy S11. Aparaty nowego Note’a są jednak na tyle dobre, że nikt nie powinien na nie narzekać.
Czy mogłoby być lepiej? Oczywiście, że tak. Czy aparat jest na tyle dobry, by poradzić sobie w niemal każdej sytuacji? Zdecydowanie. Dopóki powstrzymamy się od robienia zdjęć w zupełnej ciemności, możemy liczyć na naprawdę piękne ujęcia i ogromną uniwersalność za sprawą trzech obiektywów.
Gdzie w tym wszystkim miejsce dla rysika?
No właśnie, S-Pen. Celowo odłożyłem ten aspekt Note’a na sam koniec tekstu, bo prawdę mówiąc mam wrażenie, że do małego Note’a 10 to on niezbyt pasuje.
Nie zrozummy się źle – Note w przeszłości miał mniejszy ekran i S-Pen spisywał się w nim doskonale. Tutaj jednak połączenie wąskiej obudowy i przesadnie zakrzywionych krawędzi sprawia, że przestrzeni do pisania piórkiem jest bardzo, bardzo niewiele. Pisze się też niewygodnie, bo trzymając telefon w pionie trudno jest stabilnie poruszać rysikiem.
Szkoda też, że Samsung w tym roku poszedł w kierunku „innowacji dla innowacji” i zamiast czegoś naprawdę użytecznego, dodał do S-Pena szereg zbytecznych gestów. Piórkiem Note’a możemy teraz machać jak czarodziejską różdżką, zmieniając głośność multimediów czy przesuwając zawartość ekranu. Wszystko fajnie, tylko że te gesty działają bardzo losowo, a człowiek machając S-Penem wygląda dość… ekscentrycznie. Osobiście użyłem gestów tylko kilka razy na początku, w celu testów, a potem zapomniałem o ich istnieniu.
Nie dyskredytuję S-Pena. Przydał mi się on podczas testów wielokrotnie, chociażby w sytuacjach, gdy trzeba było podpisać umowę wypożyczenia sprzętu na testy – zamiast drukować i skanować umowy, mogłem po prostu podpisać je szybko na smartfonie i odesłać do firmy. Ale czy jest on na tyle poważnym argumentem w małym Nocie 10, by rozważać jego zakup zamiast tańszego, potrafiącego dokładnie tyle samo Samsunga Galaxy S10 Plus, który w dodatku ma o wiele lepszy akumulator?
Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam.
Moja odpowiedź brzmi: warto
Pomimo mniejszego akumulatora z Samsunga Galaxy Note 10 korzystało mi się o niebo lepiej niż z Galaxy S10 Plus. Głównie za sprawą poprawionej ergonomii, tak naprawdę, bo S10 Plus irytował mnie niemiłosiernie obłością krawędzi z każdej strony. Note 10 ma przynajmniej kanciasty dół i górę, więc można go wygodnie chwycić w dłoń i nie martwić się o potencjalny upadek na każdym kroku.
Note 10 jest też po ludzku ładniejszy. Pionowy układ aparatów na pleckach prezentuje się znacznie bardziej elegancko od poziomego układu w Galaxy S10, a pojedyncze wcięcie na przedni aparat i symetryczne ramki góra-dół są o wiele milsze dla oka, niż podłużne wcięcie w S10 Plus.
Czy jednak warto kupić małego Note’a 10 zamiast dużego Note’a 10 Plus? Tutaj mam mieszane uczucia. Pomimo tego, że mały Note 10 naprawdę niewiele traci względem dużego wariantu, to są to różnice na tyle istotne, by poważnie rozważyć kupno większego urządzenia. Tym bardziej, że dopłata do Note’a 10 Plus jest relatywnie niewielka.
Powiedziałbym więc, że jeśli ktoś chce kupić Note’a, niech bierze Note’a przez wielkie „N”. Tego dużego. Trzymającego się tradycji Note’ów najlepszych, wszystkomających i wszystkomogących.
Note 10 zaś powinien poważnie zainteresować tych, którzy do tej pory patrzyli w kierunku Galaxy S10 Plus, albo dla których gargantuiczne rozmiary Note’a 10 Plus są po prostu nie do przeskoczenia.
To naprawdę kapitalny telefon, nawet jeśli trzeba go ładować odrobinę częściej, niż byśmy sobie tego życzyli.