Rower, którego nie da się ukraść, ukradziono w 60 sekund. Tak że tego
Producent twierdzi, że stworzył elektryczny rower, którego nie da się ukraść. Ma wbudowaną kartę SIM, blokadę kół i śledzenie przez GPS. Dziennikarze przeprowadzili test, w którym… odkręcili moduł śledzący i ukradli rower. Na rewolucję przyjdzie nam jeszcze poczekać.
Kradzież rowerów jest ogromnym problemem, o czym przekonałem się sam w podstawówce, kiedy z piwnicy zniknął mój własny jednoślad. Było to duże przeżycie i jeszcze większa nauczka. Dziś wszędzie jeżdżę z mocowaniem U-lock, choć mam świadomość, że da się je pokonać. U-lock ma jednak pełnić funkcję zniechęcającą potencjalnego złodzieja.
Są jednak producenci, którzy podchodzą do tematu od strony technologicznej. Firma VanMoof, holenderski (a jakże!) producent rowerów, stworzył elektryczny jednoślad, którego ponoć nie da się ukraść. Sprzęt kosztuje 2800 euro, wygląda jak marzenie i ma w sobie całe morze elektroniki.
Jak działają zabezpieczenia w rowerze, którego nie da się ukraść?
Rower VanMoof Electrified S2 poza napędem elektrycznym, jest wyposażony we własny system operacyjny z możliwością aktualizacji Over-the-air. Rower ma umieszczony w ramie wyświetlacz pokazujący prędkość i poziom akumulatora, ale najciekawiej wyglądają kwestie związane z bezpieczeństwem. Producent zakłada, że roweru nie trzeba nigdzie przypinać, kiedy zostawiamy go w mieście. Zostawiamy go niczym skuter lub motocykl, a wbudowane zabezpieczenia dbają o to, by nikt go nie ukradł.
W praktyce tylne koło jest wyposażone we wbudowaną blokadę, którą aktywujemy przesuwając jeden element w tylnej części ramy. Po zablokowaniu roweru, może on przejechać maksymalnie pół metra, bowiem tyle wynosi bezwładność zabezpieczenia. Użytkownik może zdjąć blokadę elektronicznie, w aplikacji mobilnej, albo wprowadzając specjalny kod poprzez sekwencyjne wciskanie hamulców. Opcjonalnie blokada może być też dezaktywowana automatycznie, kiedy rower wykryje poprzez Bluetooth obecność użytkownika, który ma aplikację połączoną z rowerem.
Według producenta blokady nie da się zdjęć mechanicznie. Przy próbie siłowego usunięcia, włączy się alarm. Jeżeli złodziej nie zaprzestanie prób, alarm zrobi się głośniejszy, a rower uruchomi aktywne śledzenie swojej pozycji poprzez GPS i natychmiast prześle dane do aplikacji mobilnej właściciela. Jest to realizowane dzięki wbudowanej w rower łączności GSM. To oznacza, że nawet po kradzieży dokładnie wiemy, gdzie znajduje się rower. A jeśli ktoś chciałby ukraść rower bez zdejmowania blokad, byłoby to wyjątkowo trudne, bowiem sprzęt waży 19 kg.
A co, jeśli złodziej okaże się osiłkiem, który przeniesie dziewiętnastokilogramowy rower przez miasto? Producent ma na tę ewentualność odpowiedź, którą jest opcjonalna usługa subskrypcyjna Peace of Mind, w ramach której pracownicy firmy sami zajmą się odzyskaniem roweru. Jeśli im się nie uda, klient otrzyma nowy model tego samego roweru lub nowszą wersję. To sprawia, że kradzież przestaje być zmartwieniem użytkownika, a staje się problemem producenta.
Brzmi dobrze, prawda? System da się jednak złamać w minutę.
Dziennikarze DigitalTrends podczas testu roweru postanowili obejść całą elektronikę. Cały mózg roweru można wykręcić z ramy korzystając ze śrubokrętów Torx T–10 i T–30. Najpierw trzeba odkręcić siodełko, a następnie część z komputerem. Tę drugą można wysunąć z wnętrza ramy poprzez otwór na siodełko. Dostajemy w ten sposób dostęp do karty SIM, którą można usunąć, co uniemożliwi śledzenie pojazdu.
Producent oczywiście odpowiedział na te zarzuty, publikując post na swoim blogu. Zarzuca on dziennikarzom szerzenie fake newsów. Według producenta, usunięcie modułu GSM nie odblokowuje tylnego koła, więc jazda rowerem jest niemożliwa.
Dziennikarze odpowiadają, że na swoim filmie faktycznie nie zablokowali tylnego koła przed wyjęciem modułu, ale tylko z uwagi na fakt, żeby w czasie filmu nie był uruchomiony alarm, który zagłuszałby eksperta opowiadającego o tym, co właśnie robi. Dziennikarze twierdzą, że przy innej próbie usuwali moduł po wcześniejszej aktywacji blokady, co skutkowało odblokowaniem koła. Producent twierdzi, że to niemożliwe. Mamy więc słowo przeciwko słowu.
Niestety już sama możliwość odkręcenia całej elektroniki roweru przy pomocy ogólnodostępnych narzędzi wygląda fatalnie.
Szczególnie, w przypadku roweru za 2800 euro, w którym bezpieczeństwo, śledzenie GPS i współpraca z aplikacją jest jedną ze sztandarowych funkcji.
Co w takim razie zrobić? Osobiście pogodziłem się z myślą, że nie ma zabezpieczenia, którego nie dałoby się złamać. Ja stawiam na solidny kawał metalu. Dobry U-lock lub łańcuch nie pozwolą na sto procent uniknąć kradzieży, ale z pewnością spowodują u potencjalnego złodzieja dużą demotywację do działania.