REKLAMA

Małe potrafi być piękne. Gdybym dzisiaj kupował smartfon z Androidem, pewnie padłoby na Galaxy S10e

Szybko przyzwyczaiłem się do wielkiego telefonu z ogromnym ekranem. Szybko też zapomniałem, co to znaczy móc wygodnie korzystać z telefonu. Przynajmniej do momentu, kiedy na jakiś czas trafił do mnie najmniejszy przedstawiciel linii Galaxy – Samsung Galaxy S10e. 

Gdybym dzisiaj kupował smartfon z Androidem, padłoby na Galaxy S10e
REKLAMA
REKLAMA

Ale jak to? Wybrać niewielki telefon, kiedy tuż obok niego stoi wersja standardowa i powiększona? Tak. I już tłumaczę, o co mi chodzi.

TEN ROZMIAR.

Taka była właściwie moja pierwsza reakcja po wyjęciu Galaxy S10e z pudełka. Tuż za nią poszła kolejna myśl – chcę to. Dawno już nie miałem w rękach telefonu tak wygodnego w obsłudze, tak dobrze wyważonego, tak świetnie sprawdzającego się w codziennym użyciu i jednocześnie… wcale nie tak małego.

Galaxy S10e w swojej obudowie kryje bowiem wyświetlacz o przekątnej aż 5,8″. Jeszcze kilka lat temu prawdopodobnie uznany byłby za phablet. Dziś jednak – dzięki wyeliminowaniu prawie w całości ramek na froncie – tak duży ekran da się zamknąć we wcale nie tak wielkiej obudowie. Bez trudu mogę go obsługiwać jedną ręką, bez większych kombinacji dotykam kciukiem każdej części ekranu. A to coś, czego dawno już nie doświadczyłem.

Nie będę próbował nikogo przekonywać, że to rozmiar idealny dla każdego, ale w moim przypadku akurat tak właśnie było. Próbowałem ostatnio przygody z faktycznie małymi telefonami i… były dla mnie zdecydowanie zbyt małe. Miały za małe wyświetlacze, na których nie dało się wygodnie czytać i pisać, ginęły gdzieś w czeluściach toreb i kieszeni, i wcale nie trzymało się ich tak wygodnie.

Do tego w większości były albo stare, albo pełne kompromisów. A Galaxy S10e? No właśnie.

Mała obudowa bez żadnych kompromisów.

W niemal żadnym momencie użytkowania Galaxy S10e nie dawał mi odczuć, że jest najtańszym przedstawicielem linii S10. Jakość wykonania? Fantastyczna. Cała obudowa jest nie tylko odpowiednio spasowana, ale też czuć na co dzień, że to telefon z najwyższej półki cenowej. Niektórzy producenci wiedzą, z jakich materiałów powinien być wykonany smartfon, ale jakoś nie wychodzi im składanie tych klocków w całość. Firmie Samsung udało się to wyśmienicie.

Ba, jestem w stanie do upadłego bronić tezy, że Galaxy S10e jest… najładniejszym sprzętem z rodziny Galaxy S10. Jest trochę mniej prostokątny, ma trochę bardziej zaokrąglone narożniki, a do tego ma pojedyncze – zamiast, jak w Galaxy S10+, podwójne – wcięcie w ekranie. Mniejszy, a przy okazji i ładniejszy, jest też zestaw aparatów umieszczony na tylnej części Galaxy S10e. Wizualnie najwyraźniej czasem też mniej oznacza więcej. 

Wyświetlacz? Pomijając nieco grubszą dolną ramkę – trudno się do czegokolwiek przyczepić. Oczko aparatu umieszczonego w ekranie jest wprawdzie widoczne, ale zawsze to lepiej niż monstrualnych rozmiarów notch. Zagęszczenie pikseli na poziomie 435 PPI, fantastyczne kąty widzenia i cudowna czerń oraz nasycenie kolorów – tak jak to bywa w przypadku Dynamic AMOLED. Z tego ekranu po prostu chce się korzystać. To nie jest mały, tani panel, użyty tylko po to, żeby obniżyć cenę mniejszego wariantu Galaxy S10. To jest ekran z urządzenia z najwyższej półki.

Do tego 5,8″ to wystarczająco dużo, żeby robić na smartfonie wszystko, co mamy w planach. Korzystając z Galaxy S10e zacząłem sobie zadawać pytanie, po co właściwie zdecydowałem się kilka miesięcy temu na telefon z ekranem o przekątnej 6,5″…

Aparat

Mały telefon musi mieć gorszy aparat? A skąd. Jasne, nie ma tu trzech aparatów, a zamiast tego mamy dwa, ale zauważyłem, że w 90 proc. przypadków i tak robię zdjęcia tym podstawowym, co oznacza, że układ np. z Galaxy S10 czy S10+ byłby w moich rękach całkowicie zbędny.

A co do jakości tego najważniejszego aparatu, to nie będę nikogo przekonywał, że jest klasą samą w sobie – zrobił to już jakiś czas temu Marcin Połowianiuk i nie słyszałem, żeby planował się z tych deklaracji wycofać. A w kwestii fotografii mobilnej trudno o lepszą rekomendację niż pochodzącą właśnie od niego.

Złącze słuchawkowe

Dla mnie akurat nie ma wielkiej różnicy, czy smartfon ma fizyczne wejście słuchawkowe mini-Jack, czy też go w nim zabrakło – wszystkie moje słuchawki korzystają z połączenia bezprzewodowego. Patrząc jednak na to, jakie kontrowersje wzbudza usuwanie tego złącza w kolejnych telefonach, Samsung zrobił zdecydowanie dobrze, pozostawiając je na swoim miejscu. W końcu każdy lubi mieć wybór, tym bardziej, że w tym przypadku wybór nie wpływa w żaden sposób na odporność na zalania czy pył.

Jeśli ktoś ma więc taką potrzebę, może swobodnie kąpać się z Galaxy S10e, jednocześnie słuchając muzyki przez słuchawki na kablu.

Pod maską - też bez kompromisów.

Tak, Galaxy S10e ma tylko 6 GB RAM, w przeciwieństwie do większych i droższych braci, którzy oferują użytkownikowi 8 GB RAM (albo 12 GB w najbogatszej wersji). Tylko tutaj mogę zadać pytanie, które zadawałem sobie zresztą bardzo często podczas zabawy z Galaxy S10e: czy naprawdę potrzeba więcej?

Ten smartfon może i ma tylko 6 GB RAM, ale działa wyśmienicie. Android z nakładką One UI działa bez zająknięcia, aplikacje uruchamiają się błyskawicznie, a przełączanie się pomiędzy nimi to przyjemność. Czy więc tak naprawdę potrzebne jest do szczęścia to 8 GB?

To samo zresztą w innych przypadkach. Ekran o przekątnej 5,8 cala jest równie dobry jak ekran 6,4-calowy. Galaxy S10e to esencja tego, co ważne i potrzebne w smartfonie klasy premium. Kupując ten smartfon otrzymujemy wszystko, czego moglibyśmy oczekiwać od flagowca.

Ale o co dokładnie chodzi?

Odpowiem na swoim przypadku. Mój prywatny telefon ma 6,5″ i kupowałem go z pełnym przekonaniem, że właśnie czegoś takiego potrzebuję – wielkiego ekranu, na którym wszystko się zmieści. A że sam telefon jest ogromny? Bywa.

Szybko jednak okazało się, że ogromny telefon oznacza ogromne problemy w codziennym użytkowaniu. Przez kilka pierwszych tygodni nie byłem w stanie przyzwyczaić się do tych wymiarów, a smartfon notorycznie wypadał mi z ręki i musiałem go w panice łapać, żeby nie zakończył on swojego życia roztrzaskany na asfalcie. Z czasem przyzwyczaiłem się po prostu, że obsługa jedną ręką jest prawie niemożliwa – w rezultacie np. podczas spacerów z psem odpadało robienie zdjęć, bo już samo wyjęcie telefonu z kieszeni nastręczało masy trudności. Nie wspominając nawet o uruchomieniu aplikacji aparatu i odpowiednim wykadrowaniu zdjęcia. Ostatecznie zwyczajnie darowałem sobie takie zabawy.

REKLAMA

W czasie spędzonym z Galaxy S10e uderzyły mnie przede wszystkim dwie rzeczy. Po pierwsze to, jak przyjemnie jest wrócić do telefonu o sensownych wymiarach, bez konieczności rezygnowania przy tym z jakichkolwiek zalet najlepszych i największych modeli. Jest genialny ekran, jest doskonały aparat, jest świetna jakość wykonania, jest cudowna wydajność. Nie brakuje właściwie niczego – może akumulator mógłby być odrobinę większy, ale w moim użytkowaniu nie traktuję tego jako poważniejszego problemu.

Drugim zaskoczeniem było to, że ekran 5,8″ – uwaga, historyczne odkrycie – wcale nie jest mały. I nie chodzi tu nawet o to, że nie jest mały obiektywnie (to akurat oczywiste), ale o to, że subiektywnie, w porównaniu do ekranu o przekątnej 6,5″, nie zacząłem odczuwać nagle dyskomfortu. Może i minimalnie wolałbym oglądać wideo czy grać na 6,5″, ale – i mówię to po prawie roku użytkowania tak wielkiego smartfonu – niekoniecznie kosztem komfortu w normalnym codziennym korzystaniu z urządzenia. Tym bardziej, że większość aplikacji i niemal cały internet stworzone są tak, że niezależnie od tego, czy mamy ekran 5,8″ czy 6,5″ – widzimy… to samo i tyle samo.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA