REKLAMA

Wszystkie grzechy Bolta. Kierowca opowiada nam, dlaczego on i jego koledzy wolą Ubera

Po wywiadzie z szefem Bolta na Polskę zaczęli się do naszej redakcji zgłaszać rozbawieni kierowcy. Alex Kartsel zapowiada, że jeszcze w pierwszej połowie tego roku dawne Taxify wyprzedzi Ubera pod względem udziału na rynku. Zdaniem osób, które pracują dla jednej i drugiej aplikacji – to wyłącznie myślenie życzeniowe. Jeden z nich, Łukasz, opowiada dlaczego jego zdaniem Bolt nie jest w stanie konkurować ze swoim amerykańskim kolegą.

Wszystkie grzechy Bolta: dlaczego kierowcy wolą Ubera?
REKLAMA
REKLAMA

Ekspansja w kilkunastu polskich miastach – to pomysł Bolta na zdetronizowanie Ubera na polskim rynku. Estoński startup chwali się, że rozwija swoją usługę, wprowadza nowe kategorie i obsługuje już 13 dużych miast w Polsce.

Ambitne plany polskiej centrali może popsuć jednak jeden fakt – wśród kierowców aplikacji rośnie niezadowolenie. A to w kontekście ambitnych zapowiedzi o rozszerzaniu działalności stanowi fatalną wiadomość.

Mocny start Bolta

O ówczesnym Taxify głośno zrobiło się tak naprawdę w wakacje ubiegłego roku. Startup zarzucił swoich klientów zniżkami sięgającymi 50 proc. Nagle okazało się, że z jednego końca miast na drugi można przejechać za dosłownie 10 zł. Klientom się to spodobało. Osoby, które miały zainstalowane na smartfonach obie aplikacje deklarowały, że 80 proc. kursów robią za pośrednictwem Taxify, odstawiając chwilowo Ubera na boczny tor.

Jednocześnie kierowcy, jako partnerzy, nic nie tracili, bo Taxify wypłacał na koniec pełną należność za kurs. Promocje były więc „zmartwieniem” Estończyków i ich inwestorów.

Sielanka szybko jednak minęła. Taxify stał się nieco bardziej rozpoznawalny na rynku, zdobył nieco kierowców i zaczął ograniczać skalę obniżek.

Z jego perspektywy były to jednak wyjątkowo płonne nadzieje. Jeszcze do niedawna Bolt miał swoją siedzibę przy ul. Stawki w Warszawie. Zdarzało się, że dochodziło tam do spotkań, na których niezadowoleni kierowcy przekazywali swoje uwagi „górze”.

Od marca Bolt przeniósł się do nowej siedziby – jednego z prestiżowych biurowców w centrum Warszawy.

Łukasz mówi, że o nowej lokalizacji nic nie słyszał, platforma nic o niej nie wspominała. Ale to jeszcze nic, bo problemy występują nawet w przypadku prostego zwrócenia się do suportu poprzez aplikację lub Facebooka.

A jego zdaniem jest się na co skarżyć.

O co dokładnie chodzi? Łukasz mówi, że Bolt notorycznie zaniża wartość kursów. Można by to uznać za zwykły błąd aplikacji, gdyby nie to, że podobno zdarza się to w 8 na 10 przypadków.

Bolt zablokował więc naliczanie w momencie, w którym jego kierowca powinien zarobić najwięcej. Po przekroczeniu 20 km stawka wzrasta bowiem do 3 zł za km. Wydaje się jednak, że te kilkanaście złotych nie jest jeszcze jakąś wielką tragedią. Ale – podkreśla mój rozmówca – skala tych działań powoduje, że regularnie jeżdżący kierowcy tracą nawet 300-400 zł tygodniowo.

Nagle okazuje się też, że cennik wygląda zupełnie inaczej niż przedstawia to estoński startup. Teoretycznie klient płaci 4 zł za „trzaśnięcie drzwiami”, 1,3 zł za km i 0,25 zł za minutę jazdy. - W praktyce za kilometr bierzemy może złotówkę – przelicza Łukasz.

Z tego względu jazda Uberem ma być bardziej opłacalna dla kierowców, pomimo tego, że Amerykanie od każdego kursu biorą 25 proc. prowizji, a Bolt – „zaledwie” 20 proc.

Kierowcy mieli jednak znaleźć na to swoje sposoby.

Mój rozmówca dorzuca też, że w trakcie spotkań z przedstawicielami Bolta poruszany był problem weryfikacji kierowców. Ta podobno, w porównaniu z Uberem, mocno kuleje.

Na koniec dodaje jednak, że niezależnie czy korzysta z Ubera, czy Bolta, trudno dzisiaj mówić o dobrych zarobkach.

Z prośba o ustosunkowanie się do tych zarzutów skierowaliśmy się do Bolta. Biuro prasowe odpowiedziało nam, że:

a) Firma przestała przyjmować kierowców jeszcze w trakcie urzędowania przy ul. Stawki i postawiła na kontakt drogą elektroniczną, która „jest bardziej efektywna i pozwala na szybszą reakcję”.

b) System naliczania opłat został zmieniony z wspomnianych w tekście widełek na „cenę znaną z góry”. - W momencie wprowadzania zmian, mogły występować pojedyncze przypadki nieprawidłowości - algorytm, który estymuje ceny przejazdów musiał się dostosować tak żeby działał bardziej precyzyjnie – pisze Bolt.

c) Platforma przyznaje, że przez pewien czas (ze względu na intensywny rozwój) czas przyjmowania i rozpatrywania reklamacji był dłuższy, obecnie średni czas odpowiedzi kierowcy ma się zamykać w 18 godzinach.

REKLAMA

d) Firma zna przypadki zmieniania przez kierowców adresów docelowych. - Jest to niedopuszczalne bez wiedzy i zgody pasażera. Jeżeli kierowcy notorycznie zmieniają miejsce docelowe, nasze zabezpieczenia automatycznie blokują konto takiego kierowcy, a my sprawdzamy, czy nie doszło do nieprawidłowości – czytamy w odpowiedzi.

e) Bolt potwierdza, że zmiana partnera pociąga za sobą konieczność stworzenia nowego konta kierowcy, choć pracuje nad nowym systemem, który wyeliminuje taką konieczność. Jednocześnie każde nowe konto ma wyjściowo najwyższą ocenę - to ustawienie systemowe. - Jednak dopiero ocena wystawiona przez pasażera jest oceną wliczaną do średniej ocen dla kierowcy - zastrzega platforma.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA