Jeżeli narzekasz na ZUS w Polsce, spójrz jak politycy potrafią rozrabiać za granicą
Polscy przedsiębiorcy uwielbiają narzekać na warunki prowadzenia biznesu nad Wisłą. W myśl powiedzenia, że po drugiej stronie trawa jest zawsze bardziej zielona, ich wizje tego, co dzieje się za granicą, są często mocno podkoloryzowane.
Urzędnicy przychodzący do domów, by wypełnić nam dokumenty. Pani, która uśmiecha się do nas z drugiej strony okienka i życzliwie tłumaczy, że nie musimy wypełniać stosu dokumentów. Opowieści o tym, jak świetnie robi się biznes poza granicami Polski jest bez liku.
Od czasu do czasu atmosferę podgrzewają zresztą anegdotyczne historie. Choćby ta, w której szef Pixel Legend, Jan Filipowiak, zjawił się w skarbówce, żeby wyjaśnić niejasności VAT-u przy sprzedaży usług IT do UK. Gdy okazało się, że skończy się na korekcie faktury mężczyzna rzucił do niego: „Nie ciesz się tak, nie ciesz. Miałeś farta”.
Anegdoty mają dużą siłę oddziaływania, pokazują nam jednak tylko wyrywkową prawdę na temat prowadzenia biznesu w Polsce. Pamiętacie, jak media zachwyciły się warunkami zakładania firm w Czechach? Doradcy podatkowi mieli mieć pełne ręce roboty. Tymczasem niskie i przejrzyste podatki i szczątkowe procedury nie oddają do końca warunków robienia biznesu nad Wełtawą.
Eksperci szybko ostudzili zapał polskich pracodawców, wskazując, że rynek pracownika w naszym kraju to nic w porównaniu z tym, co zastaną po drugiej stronie południowej granicy. Ba, utrapieniem stanie się też znienawidzony ZUS, który w Czechach jest uzależniony od zysków i może sięgać nawet 5 tys. zł miesięcznie (u nas 1320 zł). Ale nie tylko Czechy są takim „papierowy rajem”.
Mocno przeceniamy też warunki do prowadzenia biznesu w Niemczech, Rumunii czy Wielkiej Brytanii.
Szerszą analizę na ten temat przeprowadziła firma SMEO, która pod lupę, poza wyżej wymienionymi, wzięła jeszcze Norwegię i Cypr. Skąd takie zestawienie? Te kraje po prostu najczęściej przewijają się w kontekście dobrych warunków do zarabiania pieniędzy.
Rzut oka na poniższą grafikę pozwala zrozumieć, gdzie popełniamy błąd. Poza rubryką: „czas potrzebny na załatwienie formalności” Polska nie wyróżnia się in plus ani in minus w żadnym z porównań.
W ubiegłym roku wszyscy zachwycali się możliwościami, jakie przed pracodawcami otwiera Rumunia.
Nasłuchałem się wtedy, że PKB idzie w górę, jak szalone, bo politycy przestali nękać obywateli podatkami.
VAT spadł z 24 do 20 proc., a mikroprzedsiębiorstwa (no może nie takie znowu mikro - do 2,2 mln zł dochodu) dostały preferencyjną, bo 3-procentową, stawkę CIT. Większe firmy mają już jednak 16 proc., a składki ubezpieczeniowe pochłaniają 30 proc. dochodu. I już przestaje być tak różowo.
Podobnie jest z zachwytami nad dobrowolnym ZUS-em w Niemczech (można korzystać z prywatnych ubezpieczeń). Abstrahując już od faktu, że ten system jest kontestowany i nie wiadomo jak długo się utrzyma, warto zwrócić uwagę na wysokość CIT-u. A ten po doliczeniu podatku solidarnościowego czy handlowego robi się skandalicznie wysoki i sięga nawet 33 proc.