Szczyt Klimatyczny w Polsce, czyli dwa tygodnie absurdu. Oczywiście z węglem w tle
Szczyt klimatyczny w Katowicach to jak zjazd wegetarian w rzeźni. To tylko jedna z wielu tego typu opinii o odbywającym się właśnie w stolicy województwa śląskiego COP24. I naprawdę, siląc się na maksymalny obiektywizm, bardzo trudno pod tym się nie podpisywać.
Po pierwsze nie będzie o polityce. Nie interesują mnie łupy rozdzierane między dwa obozy. Za dużo tego się naoglądałem. Za często widziałem dwóch polityków skaczących sobie do gardeł na wizji, żeby po programie iść na wódkę. Interesuje mnie za to życie moich dzieci. Chcę, żeby było jak najdłuższe i jak najszczęśliwsze.
Po drugie nie będzie przeciwko górnikom. Jestem z Górnego Śląska, wychowałem się wśród sklepów G (młodsi niech zapytają rodziców). Jako dziennikarz miałem okazję zjechać na dół, niewiele, ale jednak. Wreszcie nigdy nie zapomnę relacjonowania dla Dziennika Zachodniego katastrofy górniczej w rudzkiej kopalni Halemba (listopad 2006 r., wybuch metanu, zginęło 23 górników). Dlatego zawsze będę szanował trud tej niewiarygodnie ciężkiej pracy.
Nie ma co udawać, czas zrzucić klapki z oczu.
Ale nie lubię mieć klapek na oczach, w żadnej sprawie. Tej dotyczącej węgla i górnictwa też nie. Świat zmienia się w postępie geometrycznym. Dla wszystkich (prawie) oczywistością staje się konieczność pożegnania z paliwami kopalnianymi. A biorąc pod uwagę emisję gazów cieplarnianych - z węglem w pierwszej kolejności.
Pamiętam przy tej okazji, że prawie co drugi górnik pracujący w Europie to ten z polskich kopalń. To ogromna rzesza ludzi - ok. 80 tys. Jeśli pomyślimy o tych wszystkich okołokopalnianych firmach, dla których górnictwo to nie tylko największy, ale w wielu przypadkach jedyny żywiciel, to ta liczba sporo wzrasta. Tutaj nikt nie przyjdzie z różdżką Harry'ego Pottera i przy pomocy magi sprawi, że wszyscy będą zadowoleni.
Ale musimy pamiętać, że węgla z naszej rzeczywistości nie chce wygonić taka a nie inna koniunktura albo dziwna moda. To raczej kwestia odpowiedzialności i antycypowania tego, co może być nie jutro, ale za 20, a może nawet 30 i więcej lat.
Problem nie dotyczy tylko Polski.
Nie jest wcale tak, że to Polska, której gospodarka jest w ok. 80 proc. zależna od węgla, wyrasta na największego truciciela. Inni nie są też bez winy. W Unii Europejskiej ok. 80 proc. emisji gazów cieplarnianych pochodzi z emisji CO2. Polska odpowiada za 9,2 proc. całkowitej emisji UE, podczas gdy Niemcy za 22,9 proc., Wielka Brytania – 11,7 proc., a Francja – 9,8 proc. (dane z 2016 r.).
Nieprzypadkowo jesteśmy świadkami reformy europejskiego systemu handlu emisjami. Efektem jest mniejsza ilość dostępnych w aukcjach uprawnień CO2. Tym samym cena pozwolenia urosła z 6 do 25 euro. I właśnie to tak naprawdę - nasze uzależnienie od węgla - jest główna przyczyną podwyżek cena prądu, które zaczynają z impetem walić w nasze drzwi.
Strategia klimatyczna pilnie poszukiwana.
Ostatnio pisałem, że bardzo trudno dzisiaj określić polską strategię klimatyczną - przy okazji planów Komisji Europejskiej związanych z ogłoszeniem w 2050 r. neutralności klimatycznej. Mielibyśmy ją na Starym Kontynencie osiągnąć dzięki źródłom odnawialnym. To z nich ma wtedy pochodzić ponad 80 proc. energii elektrycznej.
A Polska z jednej strony otwiera nowy blok węglowy w Ostrołęce, obraża się na energię wiatrową i znowu planuje polski atom. Pisząc tę ocenę, gdzieś w głębi liczyłem, że za chwilę to się zmieni. Już za moment wszyscy usłyszymy mniej lub bardziej precyzyjną taktykę Polski na najbliższe lata. Z myślą o kolejnych pokoleniach. Skąd taki pomysł? Bo przecież tegoroczny Szczyt Klimatyczny ONZ COP24 organizowany jest właśnie w Polsce. Gdzie, jak nie tam, mówić na głos o swoich planach klimatycznych?
Gesty różnie oceniane.
Ale już po pierwszym dniu COP24 czułem, że coś nie gra. Rozmawialiśmy w gronie śląskich dziennikarzy. Zdania były podzielone. Dla jednych witanie gości przybyłych na Szczyt Klimatyczny, który ma za zadanie tak naprawdę przyspieszyć wprowadzanie w życie Porozumień Paryskich (a więc m.in. stopniową dekarbonizację) orkiestrą górniczą to bardzo kiepski żart. I raczej powód do wstydu, a nie śmiechu. Inni pukają się w głowę i mówią, że przecież nie o to chodzi. Że chcemy pokazać całemu światu naszą tradycję, nasze przemysłowe korzenie. A Szczyt Klimatyczny to najlepsza ku temu okazja.
Stąd w halach wystawienniczych zobaczymy różne instalacje węglowe. Polskie stoisko jest też barwy „czarnego złota”, jakby w kontraście do kolorystyki całego świata.
Warto jednak dopowiedzieć, że chyba od początku węgiel miał być centralnym punktem polskiej prezentacji na COP24, bez względu na tradycję. Nie mogło być inaczej, skoro partnerami Ministerstwa Środowiska przy organizacji Szczytu Klimatycznego jest Jastrzębska Spółka Węglowa i Polska Grupa Górnicza. Ale mnie i wielu innych to nie przekonuje. Owszem, węglowa tradycja jest ważna. Co jednak w ogóle nie przeszkadza pokazać całemu światu nie-węglowego spojrzenia w przyszłość. O ile się je ma.
O braku strategii najlepiej świadczą słowa.
Nie, nie uważam, że brak obecnie jasnej i konkretnej strategii klimatycznej to wina wyłącznie teraz rządzących. Patrząc obiektywnie, wyobraźni brakowało pod tym względem też wielu ich poprzednikom. Tylko tu nie chodzi o to, czy ta frakcja, czy tamta ma rację. Gra toczy się o nasze życie i życie naszych potomków. Przesadzam? Niestety, takie są fakty. Dane Narodowego Funduszu Zdrowia nie pozostawiają złudzeń. Szacuje się, że 12 proc. wszystkich zgonów w Polsce stanowią te wywołane niską jakością powietrza.
Tymczasem, wsłuchując się w słowa polskich decydentów podczas Szczytu Klimatycznego, włos jeży się na głowie. Najpierw z ust prezydenta Andrzeja Dudy dowiedzieliśmy się, że Polska ma zapasy węgla na 200 lat i póki on jest prezydentem, to naszemu górnictwu włos z głowy nie spadnie. Dla mnie jest jasny kontekst tych słów. To nie Szczyt Klimatyczny. To Barbórka, a za chwilę wybory do europarlamentu, potem do Sejmu i Senatu. Zapasy na 200 lat, czy jak sugerują naukowcy na góra 35–40 - co za różnica? Tylko prezydent Duda to nie jest Kaziu spod budki z piwem. Jego słowa wychwytują największe agencje prasowe i przekazując je na cały świat, kreślą przy okazji polski wizerunek. Czy kampania wyborcza zawsze warta jest takiego ryzyka?
Ale chyba jeszcze gorszy od takich deklaracji jest dwugłos, kiedy władza pokazuje wszem i wobec, że nie ma mowy o jakiejkolwiek strategii, a nawet myśleniu w jednym kierunku. I niestety z tym też mamy do czynienia w Katowicach, podczas Szczytu Klimatycznego ONZ. Najpierw premier Morawiecki, chcąc nieco stonować nastroje po takich a nie innych słowach prezydenta Dudy, stwierdził, że polska zależność od węgla maleje i dalej będzie maleć. Szef rządu jednocześnie zapewniał o skręcie w kierunku m.in. fotowoltaiki czy energii jądrowej, co miało się wpisywać w tegoroczny Szczyt Klimatyczny. Ale już Beata Szydło, wicepremier polskiego rządu, tego samego dnia w Brzeszczach mówi coś zupełnie innego:
Polski dwugłos co najmniej szokuje.
W czasach, kiedy świat wie, że chcąc ratować klimat, musi odwracać się m.in. od węgla, kiedy KE mówi o neutralności klimatycznej w 2050 r. - słowa o obronie i przywiązaniu do węgla muszą wywoływać co najmniej konsternację.
Oliwy do ognia dodaje były minister środowiska Jan Szyszko, który redukcję emisji dwutlenku węgla chciałby załatwić leśnymi gospodarstwami węglowymi.
Z kolei sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres pytany o komentarz do słów polskiego prezydenta podkreślił, że nie mamy czasu na niekończące się negocjacje. Potrzebujemy za to teraz więcej działania i więcej ambicji.
Szczyt Klimatyczny: Polska ze Skamieliną Dnia.
Skamielina Dnia („Fossil of the Day”) - to antynagroda na Szycie Klimatycznym ONZ. Trafia do rąk tych, którzy podczas konferencji mają zdecydowanie więcej powodów do wstydu niż dumy. I raczej małym zaskoczeniem było to, że - szczególnie po słowach prezydenta Dudy - pierwsza Skamielina Dnia trafiła do Polski. To też już nasza tradycja.
Przecież Skamielinę Dnia dostaliśmy też podczas COP18, COP19, COP20 i COP23. Głównie za stawania w obronie węgla. Tegoroczny Szczyt Klimatyczny tylko potwierdził, że absolutnie nic się w tym względzie nie zmieniło.
Obudź się Polsko, może jeszcze jest czas.
Najbardziej boję się, że dyskusja o klimacie i przyszłości węgla w naszym kraju będzie wrzucana na arenę, gdzie musi dojść do podziału na nich i na nas. A to przecież nie jest polityczny łup - łakomy kąsek dla obu grup złączonych absurdalnym uściskiem. To powietrze, którym każdy z nas oddycha; woda, którą wszyscy pijemy. Pogoda też każdego z nas na równi traktuje. Ich i nas.
Nie ma sensu toczyć sporów o to, czy otwieranie Szczytu Klimatycznego orkiestrą górniczą to zły, czy dobry pomysł. Tak naprawdę to przecież bez znaczenia. Owszem, wedle niektórych stawia nas to w złym świetle. Ale czy to pierwszy raz?
Ważniejszy jest brak jednoznacznych, powtarzanych zgodnie przez wszystkich, deklaracji. Owszem, zmiana proporcji w polskim mikście energetycznym do najłatwiejszych nie należy. Ale z drugiej strony to też żadne mission impossible. Tylko trzeba odwagi. Przede wszystkim, żeby stanąć przed górnikami i twardo powiedzieć, że nie ma sensu dalej uciekać przed zmianami. Opinia publiczna wydaje się już być gotowa. Wedle opublikowanego pod koniec listopada badania CBOS 72 proc. Polaków wyraża poparcie dla odchodzenia od węgla. Tylko 19 proc. respondentów chce, żeby dalej przez następne 20–30 lat wytwarzanie energii opierać na tym „czarnym złocie”.
Jaka alternatywa? Kiepska.
Załóżmy na chwilę, że jednak nic się nie zmienia. Polska jest głównym strażnikiem węgla, który ochrania przed całym światem. Nasz kraj po otrzymaniu Skamieliny Dnia podczas COP26, COP27, COP28 i COP29 otrzymał trofeum na stałe - jak piłkarska Brazylia Puchar Świata. Szczyt Klimatyczny pod tym względem to nasza specjalność, zawsze starujemy z pozycji faworyta.
I co to niby interesuje Kowalskiego, zajętego swoimi sprawami? Stawiam dolary przeciwko orzechom, że jednak go obchodzi. Z dwóch względów. Po pierwsze Kowalski już nie ma znajomych, którzy po wyjściu na dwór przez parę minut wściekle nie kaszlą. Obojętnie, czy mieszkają na południu, czy północy. Przy okazji Kowalski przegrał zakład sprzed lat. O to, czy rzeczywiście poziom wody w Bałtyku podniesie się o 2 metry.
Drugi powód jest bardziej prozaiczny. To nic innego jak konieczność sięgania przez Kowalskiego zdecydowanie głębiej do portfela. Płacąc niebotyczne rachunki za prąd, ów Kowalski z rozrzewnieniem będzie wspominał ceny sprzed paru lat. Już te po podwyżkach w 2019 r.