REKLAMA

Nie ma lepszego momentu na poznanie tej serii. SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja

Myślałeś, że wiesz wszystko o potężnych mieczach Soul Edge oraz Soul Calibur? Cała ta wiedza nadaje się teraz do kosza. Bandai Namco cofa się w czasie do 1999 r. i na nowo opowiada historię swoich wojowników. SoulCalibur VI to świeży początek. Nowy kanon i nowa opowieść zbudowana na uwielbianych fundamentach.

SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Postrach Siedmiu Mórz został pokonany. Pirat Carvantes przestał zagrażać światu dzięki wysiłkom walecznych bohaterek. Niestety, miecz obłąkanego korsarza znalazł nowego właściciela. Był nim rycerz Siegfried. Dobry z natury, lecz o kruchej i słabej psychice. Demoniczny Soul Edge zaczął psuć duszę chłopaka, dzień po dniu zatruwając jego myśli. Z czasem Siegfried przestał istnieć. Został już tylko Nightmare — rycerz tak okrutny i tak spragniony krwi, że pirat Cervantes był przy nim grzeczny jak ministrant.

Starsi fani bijatyk od razu rozpoznają fabułę pierwszego Calibura, wydanego w 1999 r. SoulCalibur VI wraca do tamtej kultowej historii i tamtych bohaterów, na nowo pisząc epicką przygodę. W pewnym sensie szósta cześć serii to remake pierwszej odsłony. Nie tylko pod względem narracji, ale również mechanik walki. Aż dziw, że wydawca postanowił zostawić szóstkę w tytule.

SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja class="wp-image-824174"
Nie patrz na nie

Łza sentymentu kręci się w oku, gdy wraca kamień-papier-nożyce z kultowego Soul Edge.

Soul Edge — pierwsza odsłona serii jeszcze bez demonicznego Nightmare’a — posiadała kilka kapitalnych pomysłów. Niestety, później się z nich wycofano. Jedną z ciekawszych mechanik była walka kamień-papier-nożyce w momencie zderzenia dwóch broni dzierżonych przez wojowników. Teraz specyficzna minigra powraca, jako Reversal Edge.

Dzięki Reversal Edge pojedynki są dłuższe i bardziej filmowe. Aktywowany jednym przyciskiem rodzaj ataku spowalnia czas i wymusza podjęcie szybkiej decyzji przez każdego walczącego. Szybki atak, silny atak czy kopniak? Może nieoczekiwany uskok w bok? Po sekundzie-dwóch wojownicy automatycznie rzucają się na siebie, a gracze obserwują efekty podjętych decyzji. Bardzo przyjemny element taktyczny, który studzi zawodników bezmyślnie wymachujących ostrzem na lewo i prawo.

SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja class="wp-image-824207"
Reversal Edge w akcji

Będąc przy kultowym Soul Edge; szkoda, że producenci nie zdecydowali się na możliwość niszczenia broni. W grze z 1997 r. każdy miecz, topór czy tasak posiadał własny pasek wytrzymałości. Gdy blokowaliśmy ataki przeciwnika zbyt często, broń ulegała zniszczeniu. Wojownikowi pozostawała nieefektywna walka na pięści i kopniaki. W SoulCalibur VI również można rozbić gardę rywala, ale bronie są niezniszczalne…

…w przeciwieństwie do odzienia bohaterów i bohaterek nowej bijatyki.

Zbroje pękają, koszule się rwą, a spódniczki spadają z bioder. Swojego rywala można rozbroić w zasadzie do bielizny. Za pomocą potężnych, doładowanych i dobrze wyprowadzanych ataków niszczymy kolejne elementy ubioru przeciwnika, co ma znaczenie głównie kosmetyczne. Gdy nasz rywal rozpoczyna walkę z pełnej zbroi płytowej, aż się prosi, żeby pozostawić go w samych slipach. Zabawa w rozbierankę to opcjonalny element, który zawstydza rywali i pokazuje im miejsce w szeregu.

SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja class="wp-image-824165"
Bohaterki to w większości obiekty nastoletnich fantazji

Oczywiście japońscy producenci byli szczególnie pracowici przy destrukcji odzieży wojowniczek. Biednej Sophitii nie zostawiają nawet butów. Odważny kostium ponętnej Ivy chroni tylko strzępek materiału przed pokazaniem wszystkiego. Jednoczęściowy kostium walecznej Taki musiał się rozerwać akurat na piersiach. SoulCalibur VI to w dużej mierze fanservice dla niedzielnych graczy, którzy koncentrują się na doświadczeniach wizualnych.

W ten sposób dotykamy największej wady tej gry. SoulCalibur VI nie jest dla weteranów bijatyk.

Oczywiście entuzjaści rozgrywek turniejowych również będą się z SCVI dobrze bawić. Chociażby ze względu na sentyment oraz nawiązania do pierwszego Calibura. Jednak to głównie z myślą o nowej generacji graczy powstawała ta odsłona. Czuć to zwłaszcza, gdy spojrzy się na dostępne tryby. To zdumiewające, jak zmarginalizowana została rozgrywka sieciowa. To aż boli.

SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja class="wp-image-824228" title="SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja"

W SoulCalibur VI nie ma żadnego trybu turniejowego, prywatnych oraz publicznych pokojów czy systemu drabinkowego. W sieci można wyłącznie grać mecze publiczne oraz rankingowe. Zniechęca do tego interfejs sieciowy, który wygląda, jak gdyby powstał na ostatnią chwilę. Podczas wyszukiwania rankingowego przeciwnika nie można nawet uruchomić innych modułów gry. Co za archaizm! Wyjątkiem jest tryb treningowy, ale tylko pod warunkiem, że najpierw uruchomimy tutorial, a dopiero potem wyrazimy chęć na szukanie rywala po sieci. Słabizna.

Świetnie wypada za to zawartość dla jednego gracza. W grze znalazły się aż dwie kampanie!

Klasyczne Story Mode (nie mylić z Arcade) to dwadzieścia rozdziałów skoncentrowanych na historii powstrzymania Nightmare’a. Dopiero po zakończeniu tej opowieści robi się ciekawie, ponieważ KAŻDY z wojowników SCVI otrzymuje swoją minikampanię uzupełniającą. Nawet Geralt z Rivii, a także najwięksi niegodziwcy serii. Kampanie uzupełniające są krótsze, ciekawsze i bardziej zróżnicowane. Ich przechodzenie to sama przyjemność. Odstraszają tylko nijakie tła dialogowe między walkami.

SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja class="wp-image-824246" title="SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja"

Drugi moduł dla jednego gracza to Mission Mode. Tutaj gracz tworzy własnego herosa, korzystając z zaskakująco rozbudowanego kreatora. Wybieramy nie tylko płeć, wzrost czy fryzurę, ale nawet rasę naszego protagonisty. Chcesz być orkiem, jaszczuroludziem albo demonem? Żaden problem. SoulCalibur VI na to pozwala.

Po stworzeniu czempiona ruszamy w świat, realizując własną linię fabularną. Podejmujemy misje na mapie świata, zdobywamy nowe bronie i awansujemy z poziomu na poziom. Odwiedzamy miasta, gdzie możemy kupić sprzęt i przedmioty. Z kolei eksplorując okolicę, natkniemy się na zadania poboczne. Od czasu do czasu spotkamy również klasycznych bohaterów serii, często stając z nimi w szranki. Chociaż powtarzalny i niezbyt emocjonujący, Mission Mode wystarczy na naprawdę długo. To bardzo ważny dodatek, który dla wielu może być świetną rekompensatą zubożałych trybów sieciowych. Podróż po mapie to także miła odskocznia od klasycznych Versus oraz Arcade.

SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja class="wp-image-824261" title="SoulCalibur VI pisze historię na nowo — recenzja"

Odwrócenie się od sieciowych wyjadaczy to ryzykowny ruch, który się opłaci.

Seria Soul Calibur już od dłuższego czasu nie brylowała podczas najważniejszych turniejów poświęconych bijatykom. Scena e-sportowa najlepsze czasy ma za sobą, a twórcy nie robią nic, aby ją odbudować. Wręcz przeciwnie. Naprawdę duży input lag SCVI sugeruje, że turniejowe PvP wcale nie jest dla twórców priorytetem. Bandai Namco woli budować nowe podłoże pod kolejną generację fanów. Dlatego producenci na nowo snują historię, którą w zeszłym wieku pokochał cały świat.

Największe zalety:

  • Przepiękna oprawa wideo
  • Aż dwa moduły kampanijne dla jednego gracza
  • Reversal Edge!
  • Bardzo udany restart serii i świetny nowy początek
  • Kreator postaci i jego możliwości
  • Mission Mode wystarczy na długo
  • Przebieranki i rozbieranki
  • Geralt zaliczył świetny występ gościnny

Największe wady:

REKLAMA
  • Kompletna marginalizacja trybów sieciowych oraz turniejowych
  • Duży input lag
  • Ledwo premiera, a już mamy płatne DLC z nową postacią
  • Błagam, osłabcie nieco Nightmare'a

Dlatego nie mam wątpliwości, że ładny i efektowny SoulCalibur VI spodoba się niedzielnym graczom. Kanapowcom, którzy nigdy nie kupią arcade sticka i którzy nigdy nie pojadą spróbować swoich sił na turnieju offline. Jednak na miejscu weterana, który był z serią przez lata, czułbym się pozostawiony samemu sobie. Zapomniany. Trochę to nie fair.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA