War Stories w Battlefield V łączą otwarty świat z interaktywnym filmem - pierwsze wrażenia
Battlefield V ma przed nami coraz mniej tajemnic. Ograliśmy już trzy z czterech scenariuszy w ramach kampanii War Stories dla jednego gracza. Nie obyło się bez zaskoczeń.
Spośród dwóch konkurujących ze sobą serii strzelanin na komputery osobiste i konsole w tym roku pierwsze w ręce graczy trafiło nowe Call of Duty. Dodanie trybu Battle Royale sprawiło jednak, że deweloperzy postanowili tym razem odpuścić sobie kampanię dla jednego gracza.
Electronic Arts nie poszło jednak drogą wytyczoną przez rywala, a w Battlefield V dostępny będzie klasyczny tryb singleplayer. Nosi on nazwę War Stories i składa się na niego kilka scenariuszy. Każdy ma swojego protagonistę i osadzony jest w innym czasie i miejscu.
Swoją przygodę z kampanią gracze rozpoczynają od krótkiego prologu My Country Calling, w którego trakcie można zapoznać się z podstawami mechaniki oraz z miejscami akcji i z barwnymi bohaterami poszczególnych opowieści. Misje są zróżnicowane nie tylko pod względem oprawy graficznej, ale też dostępnego wyposażenia i sposobu eliminacji wrogów.
Historie łączy natomiast to, że opowiadają o wydarzeniach, o których próżno szukać wzmianek w podręcznikach od historii. DICE postanowiło skupiać się tym razem nie na tych najgłośniejszych bitwach, które zmieniały losy całej II wojny światowej, tylko na konfliktach o bardzo osobistym wymiarze. Wojna to w końcu nie tylko monumentalne starcia ogromnych armii.
Singleplayer w Battlefield V to cztery różnorodne misje.
W ramach Nordlys gracze odwiedzą skutą lodem i przyprószoną śniegiem Norwegię w 1943 roku. Główna bohaterka jest członkinią ruchu oporu i samotnie stawia czoła agresywnemu najeźdźcy. Under No Flag to z kolei opowieść o oddziale żołnierzy od brudnej roboty. Tym straceńcom powierzano najbardziej karkołomne zadania, w tym misję w Afryce Północnej w 1942 roku.
Trzeci scenariusz o nazwie Tirailleur jest już mniej kameralny i trochę więcej w nim otwartej wymiany ognia na froncie. Gracze wcielają się w nim w czarnoskórego członka oddziału, który w 1944 walczył o wolność w Prowansji. W ramach The Last Tiger, który udostępniony zostanie niedługo po premierze Battlefield V, gracze pokierują niemieckim czołgiem.
Do debiutu gry ze względu na opóźnienia pozostał co prawda jeszcze miesiąc, ale miałem już okazję zagrać w trzy pierwsze misje na pokazie zorganizowanym przez Electronic Arts w Hamburgu. Prolog oraz Nordlys skończyłem w całości, a w przypadku Under No Flag i Tirailleur zapoznałem się z pełnymi pierwszymi aktami obu opowieści.
Mile mnie zaskoczył fakt, że Battlefield V w trakcie War Stories nie prowadzi gracza za rączkę.
Współczesne shootery rozleniwiły graczy. Interfejs często pełny jest znaczników, które dokładnie wskazują, w które miejsce na mapie należy się udać, w które drzwi wejść, do których wrogów oraz w jakiej kolejności strzelać i za którym kamieniem się schować. Nie przeczę, że lubię takie interaktywne filmy, ale czasem mam wrażenie, że obrażają moją inteligencję.
Kampania w Battlefield V okazała się pod tym względem odświeżającym doświadczeniem. Po uruchomieniu misji Nordlys niemal do razu zostałem rzucony na głęboką wodę. Pojawił się tylko jeden znacznik jakieś pół kilometra dalej, a dzieliło mnie od niego kilka niemieckich posterunków. Miałem pełną dowolność w tym, jak sobie z nimi poradzić.
Mapy są ogromne i nie ma sensu biec prosto do znacznika, bo przegapi się wtedy naprawdę nieźle zaprojektowane fragmenty. Gra oddaje w ręce graczy multum zabawek, w tym broni i dodatkowego wyposażenia, takiego jak wabiki, którego aż chce się używać. Nie zabrakło pojazdów, alarmów ściągających posiłki oraz klasyki gatunku - wybuchających beczek.
War Stories w Battlefield V to przede wszystkim przyjemna piaskownica.
Pierwszy punkt kontrolny próbowałem przejechać w aucie pod gradem kul, wyskakując z niego tylko na chwilę, by otworzyć bramę. Nie udało się. Przy drugim podejściem byłem snajperem, ale i tak Niemcy mnie ubili. Dopiero za trzecim podejściem odkryłem, że kawałek dalej można sprzątnąć spawacza, który naprawiał jakiś kanał, a tym samym ominąć bramę oraz patrol.
Szybko się zorientowałem, że w pierwszej nocnej misji scenariusz zakłada, że bohaterka będzie się głównie skradać za plecami wrogów i likwidować ich po cichu. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by wdać się w otwartą wymianę ognia. Może to skutkować ciekawymi zdarzeniami losowymi. Podczas pokazu próbowałem schować się w budynku, co okazało się złym pomysłem.
Nim się obejrzałem, moja kryjówka nie miała dachu. Ani ścian.
Wróg dysponował jakąś rakietnicą i zlikwidował moją osłonę. Najlepsze jest to, że nie było to w żaden sposób na sztywno zapisane w scenariuszu, a gdybym obrał inną drogę, to do tego budynku nigdy bym nie wszedł. Po prostu silnik gry jest tak skonstruowany, by takie spontaniczne akcje były możliwe, a każdą z misji można przechodzić na wiele różnych sposobów.
War Stories to nie są bynajmniej starcia z botami na multiplayerowych mapach, a otwarty świat to też nie jedyne, co ten tryb ma do zaoferowania. W kampanii są też typowo filmowe momenty, w których trzeba biec za bohaterem niezależnym i go osłaniać, gdy np. poszukuje dokumentów. Historie są dojrzałe, a na uwagę zasługuje też dubbing w innych językach niż angielski.
Trzeba tylko sobie zdawać sprawę, że gracz się będzie dobrze bawił tylko, jeśli sam tego chce.
Osoby przyzwyczajone do liniowych i korytarzowych kampanii w strzelaninach mogą poczuć się tutaj zagubione i nie każdemu będzie to odpowiadać. Rozpoczynając rozgrywkę w ramach trybu singleplayer w Battlefield V, warto też pamiętać o maksymie mówiącej, że najważniejsze nie jest złapanie króliczka, a gonienie go. Z takim nastawieniem gra może dać naprawdę wiele radości.
DICE na wiele sposobów przełamuje też monotonię rozgrywki. Podczas pierwszej misji po infiltracji obozu wroga przychodzi kolej na etap survivalowy. Ujemne temperatury dają się we znaki bohaterce, która musi przemieszczać się od ogniska do ogniska, bo inaczej dopadnie ją hipotermia. Nie ma tu już czasu na metodyczne zdejmowanie wrogów z ukrycia.
Cały czas zawęża się pole widzenia, co utrudnia walkę.
Po kolejnej cutscence, w świecie gry nastaje dzień. Protagonistka trafia na nową mapę, gdzie ma trzy cele do wysadzenia w powietrze. W tym fragmencie ma się jeszcze więcej swobody. Pomiędzy okolicznymi osadami można poruszać się na nartach lub z wykorzystaniem pojazdów, a wrogów można zdejmować z oddali lub po cichu, po uprzednim oznaczeniu ich lornetką.
W tym fragmencie jak na dłoni jednak widać, że gra wymaga od gracza współpracy, sporych pokładów cierpliwości oraz samozaparcia. Jest możliwe zrealizowania celu jednym strzałem w wybuchającą beczkę i szybkiego oddalenia się, ale… co to wtedy za zabawa? Dużo więcej frajdy przyniosło mi zlikwidowanie całego niemieckiego oddziału po cichu przed zdetonowaniem ciężarówki.
Oczywiście to podejście ma swoje minusy.
W piaskownicy nie da się osiągnąć takiego poziomu immersji jak w grze liniowej. Z tego powodu trudno mi też ocenić, ile zajmie graczom przejście misji. Jestem sobie jednak w stanie wyobrazić gracza, który dobiega do napisów końcowych w pół godziny - jak i osobę, która spędzi kilka godzin w pierwszym akcie. A potem rozegra tę samą misję jeszcze kilka razy.
Dla mnie Nordlys to była zabawa na około dwie godziny, ale podczas pokazu się spieszyłem, bo był on ograniczony czasowo, a ja miałem do ogrania jeszcze dwie misje kolejne. Okazały się one zresztą zupełnie inne od pierwszego scenariusza pod naprawdę niemal każdym względem - od oprawy graficznej, przez dostępne bronie, na klimacie kończąc.
Under No Flag to dużo bardziej przystępna opowieść.
Nordlys było ponurą historią kobiety stojącej naprzeciw całej machiny wojennej, ale w drugiej misji protagonistą jest zaś zawadiacki typ spod ciemnej gwiazdy, który na front trafia prosto z więzienia. Dobija do wybrzeża Afryki, zwraca na piasek śniadanie i razem ze swoim nowym przełożonym przedziera się za linie wroga, by podłożyć ładunki wybuchowe na samolotach.
Podczas rozgrywki w Under No Flag też jest sporo skradania, ale nie jest ono już tak kluczowe, jak w Nordlys. Poczucie beznadziei zastępuje tu nerwowa wesołość. Po pierwszej akcji, która nie poszła zgodnie z planem, bohater musi zmierzyć się w nierównej walce z samolotami - a nawet tutaj gracz dostaje wybór, do którego stanowiska artyleryjskiego się przebić.
Jeszcze inaczej gra się w Tirailleur.
Ta część kampanii jest najbardziej zbliżona do tego, z czym gracze mają do czynienia w trybie multiplayer. Gracz trafia prosto na front razem ze swoim oddziałem. Jego zadaniem nie jest eliminowanie wrogów w pojedynkę, a chowanie się za jadącym czołgiem, docieranie do kolejnych punktów kontrolnych, eliminowanie załogi bunkrów i wysadzanie stanowisk ogniowych.
Zastanawiam się też, czy DICE nie popełniło błędu, sugerując w menu, by w Nordlys zagrać w pierwszej kolejności. To misja bardzo kameralne, przy której można się wyciszyć. Tirailleur jako taka pokazówka Battlefielda V sprawdziłoby się moim zdaniem znacznie lepiej. Na szczęście scenariuszy w ramach trybu War Stories nie trzeba przechodzić po kolei.
Już teraz jednak widzę, że kampania w Battlefield V nie spodoba się wszystkim.
Gra pod względem oprawy graficznej to zdecydowanie najwyższa półka (ach ta zorza polarna!), ale klimat jest zupełnie inny niż w multiplayerze. Widać to zresztą porównując zwiastun trybu wieloosobowego do trailera War Stories. Podczas rozgrywki dla jednego gracza czuć powagę sytuacji, a interfejs jest okrojony względem tego z rozgrywek online.
Nie oznacza to jednak, że Battlefield V nie ma swoich wad wynikających często z formuły open-world. Kilka razy zdarzało się, że skrypty nie ładowały się poprawnie, a wrogowie nie potrafili wiarygodnie zareagować np. na ginącego na ich oczach towarzysza. Brakowało mi też opcji szybkiego zapisu - trudno się zorientować, kiedy gra uzna, że pora na checkpoint.
Największą barierą dla graczy może okazać się jednak wspomniana dowolność w sposobie przechodzenia misji.
Dostajemy dzięki temu coś więcej niż iluzję wyboru, ale okupione jest to mniejszą szansą na pełne zatopienie się w świat przedstawiony. Osoby szukające interaktywnego filmu, który wymaga jedynie klikania co jakiś czas przycisków na padzie, powinny szukać gry dla siebie dalej.
Nie wydaje mi się też, by zakup gry z myślą wyłącznie o kampanii dla jednego gracza był dobrym pomysłem - a przynajmniej nie zaraz po premierze w pełnej cenie. Jako dodatek do przede wszystkim multiplayerowej strzelaniny wypada jednak naprawdę bardzo przyzwoicie.