Rosyjski Sąd Najwyższy naciska na Telegram, by dał służbom dostęp do rozmów z komunikatora
Telegram to niezależny komunikator, który w swojej formie i sposobie działania w ogromnym stopniu przypomina popularnego WhatsAppa. Ma nad nim jednak jedną, wielką zaletę - nie należy do Facebooka.
Przynajmniej do niedawna można było mieć nadzieję, że Telegram jest komunikatorem gwarantującym dość solidną porcję prywatności. Nie można tego powiedzieć o Messengerze, a tym samym nie mam też zaufania do WhatsApp. Szczerze mówiąc nigdy nie ma pewności, czy akurat jakiś zboczeniec z moderacji nie czyta sobie naszych prywatnych rozmów, a na Facebooku panuje przecież moderacyjna samowolka.
Moderator Facebooka? Nie ufam
Lepiej dmuchać na zimne i z tego względu wielu znajomych, m.in. adwokatów, przerzuciłem na Telegrama - to zapewnia ich klientom lepszą prywatność również z tego względu, że generalnie na przykład wścibskie służby specjalne również nie podejrzą konwersacji, co z oczywistych względów powinno być oczywistością w demokratycznym państwie prawa, ale przecież nie jest - nie mówię tylko o Polsce, wystarczy posłuchać Edwarda Snowdena.
Vladimir Putin? Też nie ufam
Największa zaleta Telegrama była też jednak jego największą wadą. Otóż rodowód umiarkowanie popularnego (choć bardzo dobrego) komunikatora jest rosyjski. W ubiegłym roku rosyjskie FSB zwróciło się do twórców aplikacji, by udostępnić klucze szyfrujące, co spotkało się z odmową i w rezultacie nałożeniem 14 tys. dolarów kary. Podstawą takiego działania było wdrożone w 2016 roku prawo przypominające nieco naszą polską „ustawę inwigilacyjną”, na mocy której twórcy komunikatorów internetowych muszą sprzyjać rosyjskim służbom w celu zapobiegania terroryzmowi. Telegram postanowił się odwołać od tego wyroku, jednak dziś apelacja została odrzucona przez rosyjski odpowiednik Sądu Najwyższego.
Telegramowi na skutek kolejnych porażek w batalii sądowej grożą kolejne kary finansowe, a nawet zablokowanie aplikacji w Rosji (obecnie komunikator jest zakazany w Chinach i częściowo ograniczony w Iranie). A przecież Rosja jest jednym z największych rynków komunikatora, z którego na całym świecie korzysta już ponad 100 milionów osób. Twórcą programu jest Pavel Durov nazywany „rosyjskim Markiem Zuckerbergiem” (wcześniej współtworzył między innyim VK.com). W 2014 roku, między innym na skutek rosyjskiej agresji na Ukrainę, opuścił Rosję stając się obywatelem Saint Kitts i Nevis. Nie planuje wracać do swojej ojczyzny.
To nie pierwszy przypadek, w którym Telegram jest na celowniku służb.
W minionych latach amerykański wywiad próbował przekupić programistów aplikacji, by troszkę "złagodzili" mechanizmy szyfrujące. Program nie bez powodu znajduje się na radarze służb. Korzystali z niego między innymi terroryści z ISIS. Z drugiej strony, jak wiadomo, czasem do zamachu wystarczy nawet tylko komunikator PlayStation. Tradycyjnie więc mamy tu klasyczny dylemat między bezpieczeństwem, a prawem do prywatności.
Rosjanie mają dobry powód do nacisku - wybory i tak już wygrane, opozycja i tak już w więzieniach, a zagrożenie terrorystyczne, w związku ze zbliżającymi się Mistrzostwami Świata w piłce nożnej, jest realne.