Mac po prostu działa? Ten mit obaliłem w ciągu tygodnia
Kupiłem ostatnio MacBooka Pro i nie będę ukrywał, że w dużej mierze była to decyzja motywowana potrzebą przeżycia gadżeciarskiej przygody, spotkania tego, co do tej pory było nieznane. Niektórzy czytelnicy Spider’s Web uważają ponadto, że przesiadłem się na nowy system operacyjny, bo nie umiałem zmienić tapety w Windowsie. Oczywiście szanujemy ich.
Moim zdaniem w polskim internecie brakuje wartościowej publicystyki na temat urządzeń Apple. Niestety, albo są to hermetyczne wywody blogerów, którzy mają nieracjonalną, hormonalną wręcz więź z firmą oznaczoną jabłkiem, albo przeciwnie - jakieś fanatyczne wykwity nienawiści osób nieposiadających niczego od Apple, przypominających nieco internetowych, wojujących ateistów, którzy tracą godziny, żeby udowodnić nieistnienie czegoś, co i tak nie ma dla nich żadnego znaczenia.
Kiedy zastanawiałem się nad wypróbowaniem ekosystemu Apple, nie przyświecało mi żadne ideologiczne tło. Raczej rutyna i potrzeba zmian - typowa dla miłośnika technologii, którym przecież jestem. Równie dobrze spróbowałbym Linuksa, gdyby nie fakt, że dwukrotnie w przeszłości się od niego odbiłem. Historia o tym, jak nie działał mi sterownik do karty sieciowej i polscy forumowicze Ubuntu kazali mi samemu go sobie skompilować w kernelu (czy jakoś tak), krąży dziś po sieci jako internetowa pasta. Widziałem ją już w trzech różnych wersjach.
Postawiłem sobie za cel, za punkt honoru, że postaram się te moje doświadczenia z macOS (a z czasem pewnie i iOS) na łamach Spider’s Web opisywać. Od razu uprzedzam, że to raczej nie będą najbardziej ambitne czy twórcze artykuły na temat MacBooków w polskiej sieci. Ale będą takie, jakich przez ostatnie miesiące szukałem, a nie mogłem znaleźć. Pisane przez „normalsa”, który większość życia spędził na Windowsie (w moim wypadku wcześniej był jeszcze TOS), zamiast gościa, który co roku publikuje wpis „To już XYZ lat od kiedy kupiłem mojego pierwszego iPoda”, a na dziesiątą rocznicę nagrał nawet film na YouTube, w którym się rozpłakał.
Mam nadzieję, że starczy mi sił i obiektywizmu, by trwać w moim postanowieniu. Wierzę, że nawracanie potrwa przynajmniej tak długo, jak uczenie się stawiania ogonków na nowej klawiaturze. Czyli jeszcze troszkę.
Do przesiadki na MacBooka niewątpliwie motywuje fantastyczny i mistyczny zarazem PR, którym kuszą jego posiadacze. No bo jak tu racjonalnie dokonać oceny wad i zalet, skoro od lat z ust i klawiatur redakcyjnych kolegów słyszy się „kup Maka”, „tego nie da się opisać, po prostu zrób to”, „potrzebujesz Maka”, „Mak po prostu działa”.
No i właśnie. Nie jesteśmy ze sobą zbyt długo, dopiero kilka dni, ale w ramach mojego cyklu debiutanta w świecie Apple, ten jeden mit mogę już obalić. System macOS wcale nie jest ideałem.
Mac po prostu działa - mit obalony
MacBook Pro to bardzo dobry komputer. Jestem wniebowzięty z powodu klawiatury (prawie nie robię literówek, gdy piszę bez polskich znaków!) i matrycy, a więc dwóch kwestii dla mnie w laptopie najważniejszych. Podoba mi się też system operacyjny. Słabo się jeszcze znamy, ale na pierwszy rzut oka parę rzeczy robi lepiej od Windows, parę gorzej, a całą masę ani lepiej, ani gorzej, po prostu inaczej.
Z całą pewnością nie jest to jednak tak stabilna i bezproblemowa bestia, jak mi opowiadali. Jestem tu nowy. Wiecie, jak to jest. Pewnie próbuję czasem robić rzeczy, o których programistom Apple się nie śniło. Jeszcze nie wszystko łapię. Taler, Barycki i Połowianiuk długo tłumaczyli mi takie kwestie, że na przykład autostart konkretnej aplikacji jest silniejszy od tego systemowego i to tam musimy zapobiec samoczynnemu uruchamianiu programów po włączeniu.
Ale system macOS się zawiesza. Potrafi wyskoczyć z jakimś okienkiem, które „nie reaguje”, raz nawet zdarzyło mi się… resetować komputer. Jeśli mam być zupełnie szczery - miałem przez ostatni tydzień więcej niestabilnych przygód z Apple, niż podczas mojego ostatniego miesiąca z Microsoftem, co oczywiście częściowo można zrzucić na barki debiutanta… Ale przecież nie do końca.
Moją prawdziwą Nemezis jest przeglądarka internetowa Safari, którą poniekąd chce się traktować jako integralną część systemu operacyjnego, choć nie jest to oczywiście do końca sprawiedliwe. Safari jest z jednej strony ładne, dobrze zaprojektowane, scalone z genialnym systemem gestów (dopiero niedawno zrozumiałem o co chodzi Makowcom w zachwycaniu się touchpadem - chodzi o gesty, nie o precyzję), ale z drugiej - kapryśne i awaryjne. Niestety, sposób jego integracji z systemem sprawia, że korzysta się z niego lepiej, niż z zewnętrznego Chrome'a czy Opery. Ale… 80 proc. moich problemów z Makiem, jego niedziałaniem prowokowało właśnie Safari.
Reasumując. Jestem bardzo zadowolony z mojego nowego komputera oraz z entuzjazmem patrzę na technologiczną przygodę, którą niesie za sobą nowy system. Co do zasady działa on bardzo dobrze. Ale nie idealnie. Często prezentowany argument o jego rzekomej niezawodności wyrażany frazą „Mak po prostu działa”, nie jest niestety prawdziwy. Awaryjność systemu plasuje się mniej więcej na poziomie Windows 10, czyli jest to bardzo dobry wynik… Ale nie tak przedstawiał to Kościół Wielkiego Jabłka w moim otoczeniu.