O co chodzi z tą neutralnością sieci? To Amerykanie walczą o wolność internetu
Przeglądając anglojęzyczny Internet, co rusz możemy napotkać przeróżne dziwne wpisy na temat neutralności sieci. Ten problem, na szczęście, nas jeszcze nie dotyczy. Trzymajmy jednak kciuki za Amerykanów, dla dobra ogółu.
Reddity, które wyświetlają (z premedytacją i specjalnym wyjaśnieniem) fałszywe komunikaty o ich zablokowaniu. Publikacje na właściwie wszystkich dobrych amerykańskich serwisach zajmujących się informatyką. Kickstarter podający na stronie głównej namiary kontaktowe na członków amerykańskiego Kongresu. Bannery na temat neutralności sieci na Spotify, Netfliksie i Twitchu. Promowanie hasztagu #netneutrality przez Twittera. Nawet Pornhub jest jakiś dziwny. Skąd to szaleństwo?
Neutralność sieci to problem, z którym my na razie się nie mierzymy. Unia Europejska nadal ową neutralność chroni, choć w każdej chwili może zmienić zdanie. Problem mają jednak mieszkańcy Stanów Zjednoczonych. Powinniśmy się jednak nim zainteresować, bowiem kraj ten nieprzerwanie kreuje informatyczne trendy podchwytywane przez cały świat.
Co to jest neutralność sieci i dlaczego Amerykanie tak żywiołowo reagują?
Neutralność sieci zakłada, że wszyscy operatorzy internetowi powinni zapewniać swoim klientom dostęp do wszystkich treści i jego zasobów. Niezależnie od tego, o czym traktują i jakie obciążenie dla łącza generują. Co zresztą wydaje się całkiem rozsądne i logiczne.
Tymczasem jeden z przewodniczących amerykańskiej Federalnej Komisji Łączności, niejaki Ajit V. Pai, chce dać rządowi i podmiotom komercyjnym możliwość cenzury tegoż Internetu. Oba ciała miałyby prawo do regulowania dostępności danych witryn i usług i mogłyby też obniżać wydajność transferu danych z/do konkretnej usługi internetowej.
Innymi słowy, rząd mógłby blokować lub sabotować niewygodne dla siebie witryny, a usługodawcy internetowi dogadywać się z dostawcami Internetu w sprawie przyspieszania ich usług kosztem konkurencyjnych.
To szaleństwo! Chyba muszą być jakieś argumenty „za”, skoro w ogóle toczy się o tym dyskusja?
Tak, oczywiście, są. Pierwszy jest czysto filozoficzny. Czy na wolnym rynku dostawca internetowy nie powinien świadczyć swoich usług, jak chce, w jakiej formie chce i wyceniać ich jak chce? Zapewne tak. Problem w tym, że wtedy nie powinien określać się jako dostawca internetowy, bo pewnego fragmentu Internetu nie dostarcza lub dostarcza wadliwie. No i nie zapominajmy o cenzurze rządowej.
Drugim jest deregulacja Internetu, co ponownie wydaje się być rozsądnym celem. Faktycznie zapisów, z których wynika wolność Internetu, jest w amerykańskim prawie sporo. Sęk w tym, że Pai nie proponuje usunięcia tych zapisów (by rynek sam się uregulował), a proponuje jeszcze bardziej skomplikowane rozwiązanie, jakim jest regulacja każdego przypadku z osobna. W linkowanym w poprzednim zdaniu wywiadzie podaje jako przykład treści wideo, dodając też, że „zawsze można podjąć regulacyjne działania w momencie, w którym zaobserwujemy szkodliwe dla konsumentów działania”.
Niektóre elementy proponowanego nowego porządku wydają się też być korzystne. Nawet w Polsce mamy oferty od operatorów, u których niektórzy usługodawcy wykupili sobie darmowy transfer, który nie jest odliczany od paczki danych klienta. Pamiętajmy jednak, że przez ów brak neutralności mniej zamożna konkurencja nie jest w stanie wykupić sobie podobnego układu, stając się dla użytkowników sieci automatycznie mniej atrakcyjna.
Jako skrajny liberał… protestuję.
Spider’s Web nie jest odpowiednim miejscem na dyskusje i deklaracje polityczne, dzielę się poglądami tylko dla kontekstu. Jestem skrajnym libertarianinem, a więc osobą o ograniczonym zaufaniu do władzy, za to pełnym do wolnego rynku i wolności gospodarczej. Taki Kuc ze mnie, tyle że już łysiejący i siwiejący.
Mimo tego kibicuję protestującym, którzy nie chcą by dostawcy internetowi mieli prawo regulować w ten sposób usługi, które świadczą. Nie tylko z uwagi na związaną z tym potencjalną cenzurę rządową. Internet powinien być rozumiany jako całość, nie powinien być dzielony na części. Jakiekolwiek jego dzielenie jest wpływaniem na wolny rynek, tyle że ten w cyberprzestrzeni. Nie ma dla konsumenta żadnej korzyści w takim podziale, limitowaniu czy zwyczajnej cenzurze.
A to przecież konsument, obywatel, zwykły człowiek, w praktycznie każdej rozsądnej ideologii politycznej, jest najważniejszy. Kibicujmy Amerykanom. I trzymajmy kciuki, by protesty odniosły sukces. A potem, jak już skończymy świętować nasze zwycięstwo, wykorzystajmy tę nowo zdobytą inspirację do uczynienia Europy miejscem, w którym Internet również pozostaje wolny.
Nie mylić z powolnym.