O co chodziło w batalii o Net Neutrality? O pieniądze i władzę oczywiście
Barack Obama podziękował Redditowi za wsparcie przy ochronie neutralności sieci. Udało się - dostęp do sieci w Stanach Zjednoczonych będzie podlegał regulacjom, które mają sprawić, że żaden ISP nie będzie mógł decydować o dostępie do konkretnych treści. Jednak sam fakt, że batalia o Net Neutrality się odbyła jest smutny i niepokojący.
O co chodziło w batalii o Net Neutrality? O pieniądze i władzę oczywiście. W Stanach Zjednoczonych najwięksi dostawcy internetu - Comcast i Time Warner Cable - wymarzyli sobie kontrolę nad tym, co mogą konsumować użytkownicy i opłaty za dostęp do treści. Gdyby ich plan się udał, ISP mogliby decydować, którym stronom i serwisom dawać pierwszeństwo, które blokować, za które zbierać dodatkowe opłaty od użytkowników i dostawców.
Taki Comcast mógłby stwierdzić, że YouTube pochłania zbyt dużo transferu danych i ograniczyć do niego dostęp, za to bez limitów udostępnić własne serwisy wideo.
Mógłby zablokować lub spowolnić dostęp do stron, które zawierają materiały na dany, niemile widziany w Comcaście temat czy wreszcie mógłby żądać pieniędzy od twórców treści lub internautów za dostęp do konkretnych usług.
Stany Zjednoczone to pod względem korporacyjnej samowolki bardzo intrygujący kraj. Dwaj najwięksi dostawcy usług multimedialnych chcą się połączyć, zbierając niemal połowę użytkowników szerokopasmowego internetu i tworząc monopol, tłumacząc się tym, że przecież i tak już dziś nie konkurują ze sobą. Tam, gdzie jest Comcast, tam nie ma Time Warner Cable i na odwrót. Jednocześnie lobbyści i pracownicy tych wielkich firm stają się rządowymi oficjelami Federalnej Komisji Komunikacji (FCC) i mają wpływ na to, jak będzie wyglądać przyszłość internetu w Stanach.
Nie pomagają też ścisłe powiązania pomiędzy wielkim biznesem i politykami - system w Stanach, który pozwala korporacjom na w zasadzie jawne finansowanie partii i polityków sprawił, że “legalne łapówki” skutkują ułatwieniom dla firm, czasem ze szkodą dla obywateli.
Dlatego walka o neutralność sieci była tak ważna dla cyfrowego krajobrazu Stanów Zjednoczonych. Udało się ją wygrać dzięki stanowczemu stanowisku prezydenta Obamy (ostatnie 2 lata kadencji sprawiają, że Obama ma więcej odwagi, bo nie musi martwić się o reelekcję ani o wybory do Kongresu), naciskom na FCC i pospolitemu ruszeniu internautów, którzy wysłali ponad 4 miliony komentarzy do FCC. Nie było łatwo, bo republikańska strona odwoływała się nawet do zwykłych kłamstw na temat Net Neutrality, ale też do podstaw istnienia kapitalistycznej gospodarki USA - wolnoć Tomku w swoim domku, firmy powinnny móc robić se swoimi usługai co tylko im się podoba, to wolny rynek i rząd nie powinien się w niego wtrącać.
Wczoraj przegłosowano ustawę, która gwarantuje podstawy neutralności sieci.
Dostęp do internetu ma być traktowany jak do mediów użytkowych - z zagwarantwanym dostępem do większości miejsc w sieci (prócz pirackich stron), z większą kontrolą regulatorów, którzy dostaną możliwość badania pojedynczych skarg i choć w internecie mobilnym pozostawiono możliwość oferowania darmowego dostępu do niektórych usług (np. sieci społecznościowych czy streamingów) to zagwarantowano dostęp do sieci bez priorytezacji.
Holandia przegłosowała podobną ustawę już jakiś czas temu. Tylko podobną, bo jeszcze ostrzejszą, w której nie ma miejsca na wbudowywanie usług w ofertę dostępu do sieci.
Dlaczego zwycięstwo amerykańskiej neutralności sieci jest smutne i niepokojące? Bo sama walka była brudna, prowadzona w nieetyczne sposoby, z wielkim biznesem w tle i masową dezinformacją. Bo istniała możliwość, że neutralność sieci w Stanach zniknie.
A głównie dlatego, że zakusy ISP na przejęcie władzy nas siecią wskazują, jak wiele osób nie rozumie albo ma w nosie to, że internet ze swoim chaosem i dostępnością wszystkiego oprócz roli informacyjnej spełnia też rolę medium szans. Gdzie mały startup ma szansę konkurować z gigantem. To chyba najbardziej kapitalistyczna właściwość niekapitalistycznie regulowanego internetu bez blokad.
Jednak widząc chęć Wielkiej Brytanii, Francji czy nawet Polski do inwigilowania sieci mam niemiłe wrażenie, że nas być może też czekają podobne walki.
*Grafiki pochodzą z Shutterstock.