Switch ma problem z bijatykami. Ultra Street Fighter II: The Final Challengers - recenzja Spider’s Web
Ultra Street Fighter II: The Final Challengers to siódma główna edycja kultowej bijatyki, która wcześniej została wydana w wariantach: Street Fighter II: The World Warrior (1991), Street Fighter II: Champion Edition (1992), Street Fighter II Turbo: Hyper Fighting (1992), Super Street Fighter II: The New Challengers (1993), Super Street Fighter II Turbo (1994) oraz Super Street Fighter II Turbo HD Remix (2008). O co chodzi w tym szaleństwie?
Aby zrozumieć, dlaczego Capcom po raz siódmy wydaje bijatykę, która swoją pierwotną premierę miała w 1991 roku, trzeba pojąć fenomen gry Street Fighter II. Tytuł zrewolucjonizował gatunek, wprowadzając do niego tak banalne zdawałoby się mechanizmy jak sekwencje combo (ich geneza jest przypadkowa, ale to temat na oddzielną historię), ciosy specjalne, a także bossów końcowych. To wszystko na rok przed premierą pierwszego Mortal Kombat, uznawanego za wielkiego reformatora bijatyk.
Street Fighter II wyznaczał nowe trendy. Zaskakiwał pomysłami. Inspirował innych deweloperów. Gra zyskała gigantyczną popularność. Najpierw na automatach, później konsolach oraz komputerach. Jednak wraz z powiększającą się bazą fanów rosły również rozsądne głosy krytyki. Chociaż Street Fighter II był rewolucyjny, nie był idealny. Produkcja została fatalnie zbalansowana, a dostosowany do automatów silnik CP System szybko stawał się przestarzały.
Właśnie dlatego Capcom doszedł do wniosku, że odświeży bijatykę. Pamiętajmy - mówimy o 1991 roku, kiedy aktualizacje za pomocą Internetu nikomu nawet się nie śniły. By wprowadzić na rynek ulepszoną wersję gry, trzeba było ją wydać w klasycznym modelu. Stąd kolejne i kolejne wariacje Street Fightera II na przestrzeni kilku następnych lat. Odsłony zmieniały silnik, ulepszały grafikę, wzbogacały audio, dopracowywały balans postaci, poszerzały paletę ich ciosów, a także zamieniały niegrywalnych bossów w klasycznych zawodników.
Ultra Street Fighter II: The Final Challengers to suma wszystkich osiągnięć zdobytych na przestrzeni 26 lat.
Capcom wysilił się na coś więcej, niż tylko prosty port z PS3/X360. The Final Challengers wykorzystuje unikalne możliwości konsoli Nintendo Switch. Przykładowo, do obsługi wojownika wystarczy zaledwie jeden joy-con. Oznacza to, że Ultra Street Fighter II pozwala na rywalizację ze znajomym zaraz po wyjęciu konsoli z pudełka, bez konieczności dokupowania dodatkowego kontrolera. Odpalasz Switcha w pociągu, wysuwasz cony, jednego podajesz koledze i rozpoczynacie turniej.
Żeby było ciekawiej, wspólnie z kolegą siedzącym obok możecie wziąć udział w pojedynkach dwa na jednego. Wtedy dzielicie jeden pasek zdrowia, w tym samym czasie okładając pojedynczego przeciwnika dwoma wojownikami. Wbrew pozorom wcale nie jest to łatwe i nieuczciwe. NPC broni się jak może, wykorzystując prawie każdy błąd żółtodziobów losowo wciskających przyciski.
Inną nowością jest wykorzystanie dotykowej powierzchni ekranu w Nintendo Switchu. Capcom przygotował alternatywny układ sterowania dla nowicjuszy. Możemy w nim przypisać gotowe kombinacje ciosów do rogów ekranu, a potem odpalać je opuszkiem palca. Na całe szczęście wybierając takie rozwiązanie w trybie online napotkamy jedynie na graczy z podobnymi ułatwieniami.
Najciekawszą nowością wydaje się trójwymiarowy, zupełnie nowy tryb Way of the Hado.
W nim gracz wskakuje w buty Ryu, obserwując akcję z perspektywy pierwszej osoby. Trzymając bezprzewodowe joy-cony w obu dłoniach odtwarzamy najbardziej rozpoznawalne ciosy wojownika, walcząc z zastępami szeregowców tyranicznego Bisona. On sam również się pojawia, przeszkadzając na wyższych poziomach trudności. Wymachujemy więc rękoma, rzucając hadokeny za hadokenami i zasadzając potężne uppercuty w trzecim wymiarze. Brzmi ciekawie, prawda?
Niestety, jest wielki problem z realizacją. Way of the Hado działa jak mini-gra w wersji beta, nieoszlifowana oraz pospiesznie wydana. System średnio sobie radzi z poprawnym czytaniem ruchów gracza. Odstępy między sekwencjami są trudne do wyczucia. To świetne, że przy Ultra Street Fighter II: The Final Challengers można pomachać rękoma i nieco się zmęczyć, ale jako gra per se, Way of the Hado jest po prostu kiepskie. Ciosów jest mało, a czytanie ruchów gracza szaleje.
Jestem za to przekonany, że Ultra Street Fighter II: The Final Challengers docenią najstarsi, najwierniejsi miłośnicy serii.
Dla nich Capcom przygotował coś ekstra. Jednym z unikalnych elementów gry dla Switcha jest cyfrowa kolekcja setek pięknych grafik, które można oglądać słuchając ścieżki dźwiękowej z gry. Prace zostały zeskanowane w naprawdę, naprawdę wysokiej rozdzielczości. Maniakalni fani powinni być w siódmym niebie również z innego powodu. Ultra Street Fighter II: The Final Challengers można uruchomić w trybie retro, z wideo oraz audio pamiętającymi wczesne lata 90-te.
To jednak gra na sentymencie wąskiej grupy odbiorców. Przeciętny posiadacz Switcha o wiele chętniej położyłby ręce na bijatyce Street Fighter V, Mortal Kombat X, Pokken Tournament, Super Smash Bros czy Injustice 2. Wątpię, aby kiepskie Way of the Hado, przepiękna galeria oraz sentymentalny tryb retro sprawił, że rzucicie 169 złotych na stół. Właśnie na tyle wyceniono grę Ultra Street Fighter II: The Final Challengers.
Muszę również ponarzekać na joy-cony. Te naprawdę kiepsko nadają się do bijatyk.
W przeciwieństwie do Tekkena czy Injustice, Street Fighter rezerwuje aż sześć podstawowych przycisków na ciosy - dwa dla szybkich ataków nogą i ręką, dwa dla ataków średnich oraz dwa dla ataków silnych. Jak doskonale wiecie, większość konsolowych kontrolerów posiada tylko cztery przyciski akcji. Trzeba więc gdzieś przenieść te potężne ciosy, najczęściej przypisując je wysoko na triggery.
Już granie w Street Fightera na DualShocku czy kontrolerze Microsoftu jest męczące. Co dopiero na takich malutkich joy-conach Nintendo. Seria Capcomu od zawsze koncentrowała się na wykręcaniu półkul gałkami analogowymi. Te w Switchu są naprawdę małe, co za tym idzie, mniej precyzyjne niż u Sony czy Microsoftu. Wniosek - w Ultra Street Fighter II: The Final Challengers można pograć ze znajomym lub NPC, ale bez Pro Controllera albo dedykowanego drążka nie ma co wchodzić do trybu sieciowego.
Trochę szkoda, bo sieciowy obszar The Final Challengers działa zadziwiająco dobrze. O wiele lepiej, niż miało to miejsce podczas premiery hucznie zapowiadanego SFV. Na walkę czeka się maksymalnie kilkadziesiąt sekund, podczas których system szuka oponenta o podobnych umiejętnościach i zbliżonym miejscu w globalnym lub regionalnym rankingu.
Ultra Street Fighter II: The Final Challengers - brać czy nie brać?
Pomimo masy udoskonaleń i ulepszeń, z dzisiejszej perspektywy rozgrywka z The Final Challengers jest archaiczna. Uruchamianie tej aplikacji to jak wchodzenie do muzeum. Na ścianach widać dzieła tworzące historię. Wpływające na rzeczywistość. Warto je doceniać, ale świat wygląda dzisiaj zupełnie inaczej, tak samo jak inaczej wyglądają współczesne bijatyki.
Co się udało:
- Smaczki dla wielkich fanów serii takie jak galeria
- Multiplayer działa bez zarzutów (w przeciwieństwie do SFV)
- Alternatywny tryb graficzny w proporcjach 4:3 i audio z automatów
- Obsługa za pomocą jednego joy-cona oraz walki 2 na 1
- Możliwości personalizacji zawodników, interfejsu, dźwięków
Co się nie udało:
- Trójwymiarowe Way of the Hado
- Joy-cony średnio nadają się do bijatyk
- To wciąż gra z lat 90-tych, sprzedawana za 169 zł
- Z dzisiejszego punktu widzenia rozgrywka jest archaiczna
- Nie jestem zwolennikiem nowej kreski w HD
- Capcom ma wiele innych bijatyk w portfolio, od których powinien zacząć na Switchu
Z perspektywy przeciętnego gracza o wiele lepiej poczekać na nowe Super Smash Bros. Liczyć na Pokken Tournament albo konwersję któregoś z multiplatformowych tytułów. Ultra Street Fighter II: The Final Challengers to skarb dla fanów serii, ale dziwi mnie, że właśnie taką bijatykę Capcom wypuszcza na Switcha jako pierwszą. Street Fighter IV, Street Fighter V albo Ultimate Marvel vs. Capcom 3 byłyby o wiele lepszymi propozycjami na start.
Trochę jak gdyby posiłek zaczynać od deseru, podczas gdy nikt nic nie wie o pierwszym ani drugim daniu.