Facebook ma łączyć cię nie tylko ze znajomymi, ale również z tymi, których "powinieneś" poznać
Szef Facebooka ma dość plotek sugerujących, że chce wystartować do prezydenckich wyborów w Stanach Zjednoczonych. Jak tłumaczy, jego spotkania z Amerykanami mają na celu lepsze zrozumienie użytkowników tego społecznościowego giganta.
Mark Zuckerberg za pomocą, a jakże, posta na Facebooku (całość pod koniec tej notki) postanowił zdementować plotki dotyczące jego politycznych ambicji. Odniósł się też do jednego ze źródeł tych plotek, a więc do serii spotkań, jakie organizował na terenie Stanów Zjednoczonych. Jak tłumaczy, to nie przedwyborcza agitacja. To próba lepszego poznania społeczności, użytkowników jego usługi.
Bez wątpienia z sieciami społecznościowymi dzieje się coś niedobrego. Niedawno szef Twittera przeprosił za jego rolę w wyborze Donalda Trumpa na prezydenta (sic!), mieliśmy też liczne przypadki transmitowania na żywo na Facebooku samobójstw czy innych skrajnie patologicznych zachowań. Zaczyna nam, jako społeczeństwu, odbijać.
Mark Zuckerberg chce to zmienić. Facebook ma być miejscem zmieniającym świat na lepsze, nie na gorsze.
Będę się upierał, że sieci społecznościowe to tylko platforma do komunikacji i że nie mają destruktywnego bądź pozytywnego efektu na ludzkość. Uważam, że są odzwierciedleniem nas samych. Zarówno naszych zalet, jak i drzemiących w nas demonów. Upór nie wyklucza jednak poddania tego poglądu próbie i właśnie do tego dąży, jak sam twierdzi, Zuckerberg.
Jego wycieczki po kraju mają pomóc mu zrozumieć popularność Facebooka zestawiając ją z badaniami sugerującymi, że typowy Amerykanin, zazwyczaj posiadający dziesiątki lub setki znajomych na Facebooki, ma mniej niż troje prawdziwych przyjaciół, do których może zwrócić się w razie potrzeby o wsparcie.
Zuckerberg chce zrealizować marzenie, którym jest potencjalna nowa rola Facebooka.
Określa ją metaforycznie jako cyfrowy korpus pokoju czy klub anonimowych uzależnionych od używek. Facebook miałby być miejscem, które skieruje nas do osób potrafiących nas uczynić lepszymi ludźmi. Skoro zmagamy się, na przykład, z uzależnieniem od narkotyków, to pomoc byłego narkomana który wygrał z nałogiem byłaby, jak sobie wyobrażam, nieoceniona.
Szef Facebooka twierdzi, że najważniejsze, co wyniósł ze swoich spotkań, to potwierdzenie teorii, że to nie wiedza, a nasze towarzystwo ma na nas największy wpływ. Wśród przykładów podaje wyżej wspomnianych narkomanów, z którymi spotkał się w Ohio. Jak sami przyznają, sam detoks bez zmiany otoczenia w którym przebywają nie wystarczy.
Rzekomo więc największy wpływ na nasze decyzje, świadomie lub podświadomie, mają nasi znajomi. A skoro na Facebooku chodzi właśnie o znajomych, to może faktycznie usługa ta mogłaby zostać użyta tak, by kierować nas na właściwą drogę?
Mam problem z tą idylliczną wizją.
Pomijam fakt, że na razie obracamy się w temacie niewiele różnym od magii. Nie wiemy jaką dokładnie rolę w kształtowaniu społeczeństwa ma Facebook i jak ją może wykorzystać i… czy w ogóle może. Na potrzeby dyskusji załóżmy, co zresztą jest całkiem prawdopodobne, że faktycznie usługa Zuckerberga jest aż tak potężnym narzędziem, by mogła kierować nas na właściwe tory.
Tylko które tory to te właściwe? Łatwo mówić o wyciąganiu heroinistów z nałogu, bo tu wszyscy się zgodzimy że zmieni to świat na lepsze. Ale też nie bez powodu na samym początku tej notki wspomniałem o Jacku Dorsey’u i jego przeprosinach za Trumpa. Daleko mi od bycia zwolennikiem aktualnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, jednak kim jestem ja lub Dorsey by oceniać wartości wyznawane przez Trumpa lub jego oponentkę w wyborach jako „te na pewno słuszne”?
Nie jestem pewien czy bardziej szkodliwa od bierności względem patologii na Facebooku nie okaże się ta wizja proaktywności. Bo Facebook to faktycznie potężne narzędzie. I faktycznie może się okazać, że da się je okiełznać, by nas kierować w lepszą stronę.
Tylko kto będzie oceniał, która to jest "ta lepsza"?