REKLAMA

Przepiękne vlogi z Grenlandii kontra livestream patologii. Ty decydujesz, jak będzie wyglądał polski YouTube

Podczas gdy po jednej stronie youtube’owego spektrum oglądamy niekończące się dramy między przeciętnymi letsplayerami lub patologie ganiące inne patologie, po drugiej Krzysztof Gonciarz publikuje ostatni film z Grenlandii, kończąc serię, której nie powstydziłby się telewizyjny kanał przyrodniczy.

Gonciarz na Grenlandii pozamiatał.
REKLAMA
REKLAMA

Pisanie o kolejnych wyczynach Krzyśka Gonciarza robi się już trochę nudne, muszę przyznać. Bo chociaż nie jest tak, że czegokolwiek się dotknie, zamienia się w złoto (ekhm, Naeba), to jednak większość rzeczy robi tak dobrze, że naprawdę chciałbym, by inni twórcy śledzili jego poczynania z notatnikiem w dłoni i dostępem do kserokopiarki.

Trzeba oddać Gonciarzowi, co Gonciarzowe – „Grenlandia” wizualnie miażdży.

Pomimo wiecznie uwalonego obiektywu (nie zdziwiłbym się, gdyby momentami Krzysiek zostawiał ten syf specjalnie, to już urosło do miana znaku rozpoznawczego) kadry złapane na Grenlandii zapierają dech w piersiach.

Jeśli ktoś ma choć szczątkową wiedzę na temat kinematografii, może w tej chwili tylko pokiwać z uznaniem głową, bo przywiezienie takich nagrań, z tak wymagających warunków, wcale nie jest łatwą sztuką. Pomijam zawodny czynnik ludzki (bo ten ewidentnie nie zawiódł), ale same ekstremalne temperatury są potężnym wyzwaniem dla sprzętu – sam Krzysiek wspomina o tym, że jego dron, DJI Mavic, nie do końca zdał egzamin.

Pomimo tych przeciwności mogliśmy jednak zobaczyć ciekawy, przepiękny cykl, który – na całe szczęście – nadal zachowuje luźną, przyjazną formę, do której Gonciarz przyzwyczaił nas w swoich vlogach.

Tego filmu przyrodniczego nie czytała Krystyna Czubówna. Po Grenlandii oprowadził nas ten sam Krzysiek Gonciarz, któremu fani gotowi są płacić ponad 15 tys. zł. miesięcznie, by dalej robił to, co robi.

Najważniejsza w tej wyprawie jest właśnie ta społeczność. To pierwszy tak ogromny projekt na polskim YouTubie zrealizowany dzięki wsparciu widzów.

Rzut oka na konto Patronite Krzyśka ujawnia, że odkąd wystartował z kampanią w serwisie, zebrał już ponad 270 tys. zł. Kampania zdecydowanie wytraciła swój początkowy impet i wspierających ma już „niespełna” 1000, ale co z tego – skoro to wsparcie pozwala mu realizować materiały w innym wypadku nieosiągalne bez finansowego wsparcia.

Takie wsparcie zazwyczaj zapewniają sponsorzy; firmy, z którymi youtuber realizuje akcje partnerskie. To oni pełnią niejako rolę mecenasa projektów. I chociaż u Krzyśka wszelkie akcje sponsorowane realizowane były z ogromnym smakiem, wyczuciem i kreatywnością, to jednak… zależność od sponsorów ogranicza.

Jak Gonciarz sam przyznał w jednym z filmów, otrzymanie wsparcia od widzów równa się twórczej wolności. Owszem, jest winien swoim patronom wywiązanie się z obietnic, ale oprócz tego może skupić się na tym, by tworzyć jak najlepsze treści, zamiast martwić się pieniędzmi. Mogę sobie tylko wyobrażać, jaka ogromna jest to ulga dla twórcy, wiedzieć, że ma się grono odbiorców, którzy gotowi są sypnąć pieniądzem na dalszą pracę autora.

Krzysztof Gonciarz udowodnił raz, a dobrze, że twórca internetowy może się uniezależnić od współprac komercyjnych. Jest jednak warunek, który sprawia, że nie spodziewam się boomu na społecznościowy mecenat na polskim YouTubie.

Oglądając dzisiejsze „Pożegnanie z Grenlandią” naszła mnie myśl… co Krzysiek robi inaczej? Dlaczego to jemu udało się pojechać w tak niezwykły region świata za pieniądze od widzów, którzy chcieli, by tam wyruszył?

Odpowiedź na to pytanie jest zaskakująco prosta – bo to, co robi, jest dobre. Po prostu. Treści proponowane przez Gonciarza rezonują. Zostawiają jakiś ślad.

Po obejrzeniu vloga z Grenlandii w mózgu widza zostaje coś więcej, niż tylko tępawe odczucie oszołomienia, jakie towarzyszy większości filmików na polskim YouTubie. Kontrast między tym, co robi Krzysiek, a pozostałymi filmami zakładki „Na czasie” jest – nie przymierzając – jak strzał w pysk.

To prawdziwa rzadkość wśród polskich twórców internetowych. Wystarczy zestawić obok siebie serię vlogów z Grenlandii z ostatnimi live’ami DanielaMagical, którego życiem dosłownie żyje cały Wykop. Z jednej strony mamy psie zaprzęgi, mroźne krajobrazy i zapierającą dech w piersiach kinematografię, a z drugiej… ech, szkoda gadać.

I niestety, odnoszę wrażenie, że więcej jest aspirujących twórców gotowych pójść w ślady Magicala, niż Gonciarza. Bo to, co robi Krzysiek, jest wymagające. Jest trudne. Jest mega, mega odważne.

Robić z siebie debila (w tym najbardziej organicznym tego słowa znaczeniu) przed kamerą jest relatywnie łatwo. Robić treści, które połączą w sobie piękno wizualne, głębsze przemyślenia i prostotę przekazu – to już sztuka.

Dlatego warto się zatrzymać i zastanowić.

Ludzie wpłacają mnóstwo pieniędzy dla „Wielkiego Polaka” (cytat, uwierzcie, ja bym tego w życiu nie powiedział), który w zamian dostarcza im codziennego wglądu za kulisy "prawdziwej, polskiej rodziny" (ponownie - cytat). Tymczasem po drugiej stronie spektrum jest twórca, który za otrzymane od patronów pieniądze zabrał widzów w podróż na Grenlandię. „Subtelna” różnica.

Zamiast więc lamentować nad stanem polskiego YouTube’a, może lepiej po prostu… odciąć się od tej jego części, która nastawiona jest na szybką i łatwą oglądalność kosztem własnej godności, a skupić uwagę na tych twórcach, którzy – tak jak Krzysiek – udowadniają, że YouTube to nowoczesne medium, które nie tylko jest równe, ale i wygrywa z telewizją.

Bo mimo wszystko wierzę, że takich twórców będzie przybywać. Że przykład Gonciarza będzie dostateczną motywacją dla innych kreatywnych, by wyjść ze swoją pracą do ludzi i tworzyć niezwykłe rzeczy.

REKLAMA

Wiem, że takich osób będzie zdecydowanie mniej, niż aspirujących DanieliMagical. Ale jeśli uzbiera się ich choć garstka, to jest szansa, że polski YouTube nie utonie w dramach i piciu na wizji.

A co do samej serii vlogów z Grenlandii – daję 9/10. Minus tylko za syf na obiektywie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA