W 11 miesięcy przejechała autostopem z Kairu do Kapsztadu - nam opowiada o prawdziwej twarzy Afryki
Monika Masaj opowiada o Afryce, gdzie wszędzie jest zasięg telefoniczny, ale nie ma prądu. O przepięknych Parkach Narodowych z dzikimi zwierzętami, mieszkaniu w wiosce Masajów, areszcie i posądzeniu o terroryzm, a także o budżetowych podróżach, które pełne są wzlotów i upadków.
Monika Masaj, rocznik 92, absolwentka bezpieczeństwa narodowego na UWR. Samotna podróżniczka, przejechała autostopem Afrykę z północy na południe – z Kairu do Kapsztadu (teraz znów zmierza na północ), a wcześniej całą Europę i część Azji zachodniej, włączając w to Afganistan i Pakistan. Jej podróż możecie śledzić na Facebooku i Instagramie.
Wywiad z Moniką możecie nie tylko przeczytać poniżej, ale również obejrzeć:
Karol Kopańko, Spider’s Web: Pierwszy raz zaprosiłem cię do wywiadu kilka miesięcy temu, ale wówczas temat się urwał, bo nie miałaś stabilnego internetu. Drugi raz umawialiśmy się kilka dni temu, ale godzinę przed wyznaczoną porą ktoś cię okradł.
Monika Masaj, Zepsuty Kompas: Do trzech razy sztuka.
To jak to było z tą kradzieżą?
Nie lubię nosić przy sobie gotówki. Zwykle mam równowartość 50 dol. w lokalnej walucie. Tym razem musiałam jednak zapłacić za wizę do Angoli i nowy paszport, więc wybrałam nieco więcej pieniędzy. Wydaje mi się, że ktoś musiał mnie obserwować przy bankomacie, bo niedługo potem zaatakowało mnie dwóch mężczyzn. Jeden zaczął szarpać mnie za kurtkę, a drugi wyrwał plecak.
Później na drodze znalazłam portfel z kartami, ale bez pieniędzy.
To był twój pierwszy raz jeśli chodzi o kradzież?
Okradziono mnie pierwszy raz w życiu. Wcześniej próbowano też w Egipcie – pierwszego dnia wyprawy, a potem jeszcze w Mombasie, ale na szczęście się nie dałam.
Mówi się, że w Afryce miejscowi traktują białych jak bankomat. Jak jest naprawdę?
Ludzie są tu przyzwyczajeni do bogatych turystów przyjeżdzających w wielkich autach. Zwykle pojawiają się w wiosce i rzucają w małe dzieci cukierkami i dolarami.
Przez kolor mojej skóry często jestem zaliczana do grona „bogatych białasów”. Kiedyś łapiąc stopa pewna kobieta stwierdziła, że Pan Bóg powiedział jej, że jestem bardzo bogata.
I co odpowiedziałaś?
Że pewne źle to zinterpretowała i chodziło o bogactwo duchowe (śmiech).
Udaje ci się łapać stopa mimo takiego traktowania?
Autostop w Afryce działa, spokojnie można się dostać w różne miejsca. Problemem jest liczba samochodów, czasami zupełnie nic nie jedzie.
Oczywiście zawsze dojedziesz do stolicy czy wielkich miast, ale ja lubię zaszyć się w małej wiosce, gdzie auto przejeżdża raz na tydzień.
Nawet skutery nie jeżdżą od wsi do wsi?
Jeżdżą, ale musisz za to zapłacić. Lubię chodzić pieszo, ludzie wtedy inaczej na ciebie patrzą. Nie jak na białasa przyjeżdzającego w wielkim samochodzie, ale na kogoś, kto idzie z dużym plecakiem, czasami w palącym słońcu lub deszczu.
Dwa tygodnie temu na północy Zambii musiałam przejść 35 km z miasta do wodospadu Kalambo. Rankiem po nocy w namiocie w jednej z wiosek przechodziłam przez las i kiedy dziadek rąbiący drewno zauważył, że idę pieszo, zaczął mi bić brawo.
Jak reagują inni?
Dzieciaki zawsze biegają wokoło ciebie. Ja nie jestem wielką fanką dzieci. Często te małe słodkie istoty rzucą w ciebie kamieniem.
Serio?! Po co?
Jeżeli nie dasz im pieniędzy, to rzucą kamieniem.
Mam nadzieję, że nie łamiesz się i nie dajesz im pieniędzy?
Nie daję. Wyznaję zasadę, że jeśli chcesz pomóc to kup podręcznik, wspomóż organizację, ale nie dawaj pieniędzy. W taki sposób nikomu nie pomożesz i tylko je nauczysz żebrania.
Czyli wędka zamiast ryby.
Kiedyś od chłopaka siedzącego przy drodze kupiłam kilka bananów za jednego birra. Później obległy mnie dzieciaki i wołały „one birr, one birr”. Chciały dostać pieniądze. Jaka byłaby wartość tego jednego birra dla nich? Tamten chłopak musiał się napracować, aby zarobić. To tylko uczy dzieci, że żebrząc mogą dostać pieniądze.
Jakie są afrykańskie wioski? Jest internet i prąd?
Wbrew przewidywaniom Afryka nie jest czarną dziurą, do której wpadasz na kilka miesięcy i nie ma z tobą kontaktu. Nawet na wioskach miałam internet. Rzadko zdarzało mi się, że byłam odcięta od świata.
Co innego prąd. Przerwy w dostawie są na porządku dziennym w wielkich miastach.
A jak się nocuje w takiej wiosce? Rozstawiasz swój namiot gdzie chcesz?
Na początku pytam szefa wioski czy mogą się u nich zatrzymać i potem rozbijam namiot.
Mam parę ulubionych miejsc, gdzie spędziłam po kilka tygodni. Przykładowo wioska, Samburu w Kenii.
Spotkałam się tam z ogromną życzliwością. Kiedy odjeżdżałam kobiety z wioski poszły ze mną na drogę, aby upewnić się, że bezpiecznie złapię stopa. Przez cały pobyt powtarzały mi, że jestem jeszcze dzieckiem i muszą się mną opiekować.
W oczach wielu turystów Parki Narodowe to najcenniejszy skarb Afryki. Odwiedziłaś jakiś?
Zdarzyło mi się rozbić namiot w jednym z rezerwatów. W Parku Masai Mara złapałam safari na stopa.
Jak ci się udało złapać safari na stopa? Przecież zwykle kosztuje to kilkaset dolarów.
W Kenii stopowałam do wioski Masajów. Zatrzymało się pewne auto i zaczęliśmy razem podróż. Okazało się, że kierowca też jest z plemienia Masajów, więc opowiedziałam mu historię o moim nazwisku – nietypowym dla Polski. Powiedział mi potem, że jak chcę, to mogę rozbić namiot obok jego domu. Zawsze fajnie jest znać kogoś na miejscu.
W drodze do domu przejechaliśmy na skróty przez Park Narodowy. Bez biletów i pozwoleń, mężczyzna pracował w Parku i codziennie przez niego przejeżdżał, aby zaoszczędzić drogi.
Zebry i antylopy dosłownie skakały obok samochodu!
Później wiele zwierząt widziałam niedaleko jego domu, w którym pozwolił mi zamieszkać. Był akurat nad rzeką, która stanowiła granicę parku i zwierzęta przychodziły tam rankiem, aby się napić.
Długo tam zostałaś?
Dwa tygodnie.
Co robiłaś przez tyle czasu?
Przeważnie chodziłam do manyaty, czyli masajskiej wioski zbudowanej na zasadzie koła. Znajduje się tam kilka chat, liczba zależy od liczby żon danego Masaja.
Zaprzyjaźniłam się z kilka Masajami. Zwykle siedzieliśmy obok płotu i graliśmy w karty. Kiedy przyjeżdżali turyści, mogłam zobaczyć całe przedstawienie (śmiech).
To taki skansen?
Problem w tym, że turyści przyjeżdżają do Afryki z oczekiwaniami – chcą zobaczyć coś prymitywnego, ma nie być wody, internetu, elektryczności, a ludzie mają chodzić w spódniczkach z trawy. Oczywiście są takie wioski w Etiopii, gdzie ludzie noszą kozie skóry jako przepaskę na biodrach, a kobiety chodzą z odkrytymi piersiami. Ale z drugiej strony bardzo dużo z tych „plemiennych ludzi” ma przy sobie telefony komórkowe.
A spotykasz na drodze innych budżetowych podróżników takich jak ty?
Rzadko, przeważnie mężczyzn. Przy podróżowaniu autostopem przez kraje muzułmańskie problemem dla kobiet może być to, że generalnie nie podróżują one samotnie. Dlatego policja często mnie tu pytała czy nie uciekłam z domu, bo zwykle mężczyzna opiekuje się kobietą. Ludzie nie są przyzwyczajeni, że kobieta stoi przy drodze i zatrzymuje samochody. Raz przez to trafiłam do aresztu.
Opowiadaj!
W Kenii zatrzymałam złe auto - kogoś z rządu. Zwykły samochód bez żadnych flag czy oznaczeń. Mężczyzna na fotelu pasażera zaczął zadawać mi dziwne pytania, np.: czy możesz dać nam numer kogoś kto potwierdzi twoja tożsamość. Bardzo się zdziwiłam i powiedziałam, że potrzebuję tylko pomocy/ podwózki. Odpowiedzieli: a co jeśli pomożemy komuś, komu nie powinniśmy pomagać. Zatrzymam kogoś innego – odpowiedziałam.
Skończyło się na 4 dniach w areszcie.
Dlaczego aż tyle?
Czekaliśmy aż polska ambasada odbierze telefon. Każda ambasada powinna mieć numer alarmowy, który działa 24 godziny na dobę - nie ważne czy jest weekend, czy po 20. Telefon w polskiej ambasadzie akurat był popsuty…
Czyli nie miał kto potwierdzić twojej tożsamości. A pod jakim zarzutem Cię trzymali?
Myśleli, że chcę dołączyć do grupy terrorystycznej w Somalii.
Po 4 dniach, wszystko zostało wyjaśnione. Pobrali moje odciski palców – musiałam zamoczyć rękę w atramencie, a później przyłożyć ja do kartki, więc trochę oldschoolowo.
Jak byłaś tam traktowana?
Wcale dobrze, ale to może dlatego, że moja sprawa nie była prowadzona przez policję, a przez jednostkę antyterrorystyczną. Funkcjonariusze co rusz pytali mnie czy nie chciałabym coli (śmiech), ale kiedy chciałam iść do łazienki, to ktoś z ochrony musiał iść ze mną.
Jednej nocy zostałam wrzucona do celi z butelkami pełnymi moczu po starych więźniach....
Jak dziś pamiętam jak policjanci sprawdzali mój paszport z wizami z Afganistanu, Pakistanu i Sudanu i pytali: jaka była twoja misja w Afganistanie?
Twój paszport był często źródłem problemów?
Teraz jest… Zostało mi tylko 5 miesięcy ważności i zanim wyruszę gdzieś dalej muszę wyrobić sobie nowy. A nie jest to ani prosta, ani tania rzecz. Nie mogę teraz tego zrobić w RPA, bo zostałam „zbanowana” na rok…
Jak to się stało?
Zasiedziałam się trochę długo w RPA i nie chciało mi się czekać na odpowiedź w sprawie przedłużenia wizy turystycznej. Aplikowałam o jej przedłużenie o miesiąc i kazali mi czekać 3 miesiące dłużej na decyzję. Bez sensu.
Kiedy po dodatkowym miesiącu przekraczałam granicę usłyszałam, że muszę albo poczekać na decyzję, albo dostaję papier i mam zakaz wjazdu do RPA na najbliższy rok.
Podróże to nie tylko świetne widoki, doskonałe jedzenie czy poznawanie kultur, ale również problemy. Jak widać Tobie przytrafiło się ich już nieco, choć chyba nie wyczerpaliśmy listy, bo zostało jeszcze zdrowie.
Na szczęście nie zachorowałam na malarię, ale pojechałam do Afryki z zapaleniem wątroby, choć tak naprawdę nie wiem co to było. Nie zostałam zdiagnozowana i odmówiłam przyjmowania leków na osłabienie odporności, bo to ostatnia rzecz, której chciałabym w Afryce.
Sama podróż też bardzo osłabia. Często zmienia się klimat - przejeżdżasz przez pustynię, sawannę, a potem góry, gdzie jest zimno.
Ale na pewno są jakieś pozytywy, prawda?
Ludzie potrafią być niesamowicie pomocni. Kiedy zatrzymałam się w jednej z wiosek pewna rodzina chciała się ze mną podzielić posiłkiem, odmówiłam. Miałam kanapki w plecaku i powiedziałam, że to moja kolacja. Nie chciałam ich objadać. Kolacja jest często jedynym posiłkiem w ciągu całego dnia dla wielu rodzin. Wszyscy byli bardzo zainteresowani moją podróżą, nawet zawołali nauczycielkę żeby tłumaczyła im co mówię po angielsku. Kiedy usłyszeli że chodzę pieszo lub jeżdżę autostopem, bo nie mam pieniędzy, chcieli mi dać na autobus. Ta rodzina była bardzo biedna, to zapewne były ich ostatnie pieniądze. Nie mogłam tego przyjąć. To niesamowite, że ktoś potrafi się dzielić z innymi samemu mając niewiele.
Bardzo często byłam też zapraszana na nocleg przez ludzi, którzy brali mnie na stopa. W sumie nie spędziłam ani jednej nocy w płatnym zakwaterowaniu - tylko namiot, znajomi znajomych i czasami couchsurfing.
Jakiego najfajniejszego hosta znalazłaś?
W Egipcie spałam w nubijskiej wiosce gdzie wraz z moim hostem pływaliśmy w nocy łodzią po Nilu lub wychodziliśmy z wielbłądami na pustynię.
W RPA moimi hostami była para alkoholików, którzy produkowali swój własny bimber, olej konopny i tym podobne...
Przed wyjazdem organizowałaś też zbiórkę na podróż – jakbyś oceniła ten sposób finansowania?
Nie polecam. To zdecydowanie zbyt dużo pracy dla jednej osoby. Oczywiście jest bardzo dużo ludzi, którzy chcą ci pomóc, ale zawsze znajdą się też hejterzy mówiący, że podróżujesz za cudze pieniądze.
Uzbierałaś 5 tys. złotych – wystarczyło na 11 miesięcy podróży przez Afrykę?
Tak naprawdę za te pieniądze kupiłam aparat, torbę i statyw, karty pamięci, namiot i matę, filtr wody i repelenty, a także opłaciłam szczepienia. Całe koszty na miejscu pokrywam już z własnej kieszeni, a Afryka nie jest tania, mimo, że nie płacę za transport czy nocleg.
Sudan jest drogi, PRA jest drogie, ale już w Mozambiku jest tanio - za złotówkę można kupić bardzo dużo mango. Mój plecak był zawsze pełen mango!
Polecasz innym aby poszli w twoje ślady podróżnicze?
Tak, ale jeśli jesteś na tyle mądry, aby podróżować i nie robić głupstw. Nie polecam np. podróży dla osób, które mają problemy z poszanowaniem cudzej kultury, czy religi.
Jeżeli masz takie problemy to po co podróżujesz? Lepiej siedzieć w domu.
Po co tam jedziesz – to ważne pytanie, które powinieneś sobie zadać. Na samym początku zbyt dużo oczekiwałam, a to najgorsze, kiedy jedzie się z oczekiwaniami. Są dobrzy i źle ludzie w każdym kraju. Nie można powiedzieć, że Etiopczycy są agresywni, a Sudańczycy są gościnni, bo takie generalizowanie jest błędne (chociaż Sudańczycy są naprawdę kochani).
Afryka to kontynent, który albo pokochasz, albo znienawidzisz. Jak przyleciałam był zachwyt, później depresja, złość i walka. Teraz jestem już na takim etapie, że nieważne co się stanie – ja nie mam z tym problemów. Nieważne czy będę spała na podłodze w kościele, w ciężarówce, czy na ziemi obok chaty. Skoro coś się dzieje to tak ma być. Wzloty i upadki to nieodłączna część podróży.