REKLAMA

I am Setsuna to druga najlepsza gra na Nintendo Switch - recenzja Spider’s Web

Gdyby tak wziąć kultowe odsłony Final Fantasy, zabrać z nich co najlepsze, a nietrafione pomysły wyrzucić do kosza? Właśnie tym jest I am Setsuna - druga najciekawsza produkcja dla jednego gracza na Nintendo Switch.

Recenzja I am Setsuna na Nintendo Switch - druga najlepsza gra Switcha
REKLAMA
REKLAMA

I am Setsuna przypomniała mi beztroskie czasy, w których zarywałem nocki przy produkcjach jRPG, maltretując swoje PlayStation Portable. Grałem zarówno w nowe trójwymiarowe tytuły, jak również odświeżone klasyki 2D takie jak Final Fantasy czy Chrono Trigger. Bawiłem się świetnie, ale niezmiennie irytowały mnie charakterystyczne dla gatunku elementy.

 class="wp-image-552884"

Jak na przykład to, że w czasie eksploracji świata moja drużyna była losowo atakowana przez niewidzialnych przeciwników. Dokładnie tak jak w kultowych Pokemonach na GameBoya, wchodząc do jaskini z zubatami. Idąc z małej wioski do odległego fortu, po drodze czekało mnie kilkanaście potyczek. Nie to, żebym stronił od walki. Po prostu wolę widzieć, gdy mam przeciwnika przed sobą. Losowe starcia, wybijanie z rytmu eksploracji i nagłe przenoszenie na pole walki to rozwiązanie, z którym nigdy się nie pogodziłem.

Tak samo ratowanie wszelkiej maści księżniczek. Feministki mają prawdziwe pole do popisu przy sub-gatunku jRPG. Ileż to razy zaraz obok ratowania świata pojawiało się wybawianie dam z opresji. Żeńskie postaci najczęściej pełniły w drużynie rolę chodzących apteczek, walkę zostawiając „twardym mężczyznom”. Po 63 ratowaniu nieśmiałej niewiasty, która zakochuje się w głównym bohaterze, naprawdę wychodziło mi to już bokiem.

 class="wp-image-552883"

I am Setsuna jest nieco inne. Z jednej strony to wypisz wymaluj typowe jRPG. Z drugiej, gra nie powiela grzechów gatunku.

Już sam początek sugeruje, że mamy do czynienia z historią postawioną na głowie. Gracz wciela się w rolę zakapiora do wynajęcia. Naszym pierwszym samodzielnym zleceniem jest zabójstwo dziewczyny, która może… ocalić świat przed armią potworów. To właśnie tytułowa Setsuna, której złożenie na ołtarzu w odległej krainie ma rzekomo powstrzymać inwazję monstrów.

Oczywiście nasza próba morderstwa się nie powodzi, a ostatecznie z zabójcy Setsuny zamieniamy się w jej obrońcę. Umowa między postaciami jest jednak prosta - dostarczając dziewczynę na ołtarz ofiarny główny bohater ma pewność, że spotka ją śmierć. Co za tym idzie, awatar wywiąże się z pierwszej samodzielnej misji, jaka została mu zlecona.

 class="wp-image-552882"

W I am Setsuna świetne jest to, że niemal do samego końca możemy wcielać się w typa spod ciemnej gwiazdy. Chociaż ograniczone opcje dialogowe dają jedynie ułudę wyboru, zawsze uwielbiałem grać postaciami po złej stronie mocy. Dosyć miałem rycerzyków na białych koniach i cieszę się, że w grze na Nintendo Switch nie musiałem ponownie wskakiwać w lśniącą, wypolerowaną zbroję wybawiciela.

Bardzo spodobało mi się również otoczenie. Typowe zielone krainy zastąpiono lokacjami pokrytymi śniegiem i skutymi lodem.

Nordycka mitologia, wioski rodem ze Skyrim, śnieg sięgający bohaterom po kolana, burze śnieżne i krainy pełne surowego piękna - od zawsze uwielbiam takie motywy w grach wideo. I am Setsuna doskonale wpisuje się w ten klimat. Chociaż grafika jest bardzo prosta, nie można odmówić jej uroku.

 class="wp-image-552874"

O ile na PC lub PlayStation 4 do gry raczej na pewno bym nie podszedł, tak na małym ekraniku Switcha produkcja prezentuje się naprawdę uroczo. Z drzew spadają czapy śniegu. Z ust bohaterów dobiega para. Postaci zostawiają ślady na białej ziemi, do tego mroźne zawieje przesłaniają widoczność. Lubię, gdy twórcy dbają o takie małe detale. To po nich można poznać, czy ktoś przyłożył się do pracy nad oferowanym produktem.

Miła dla oka jest także mapa świata. Miniaturowa wizualizacja niegościnnych krain pozwala na swobodną eksplorację i odwiedzanie lokacji w niechronologicznej kolejności. Co najlepsze, podczas poruszania się po mapie świata nie grozi nam atak ze strony niewidzialnych, losowo generowanych przeciwników! Każdy oponent, jakiego napotkamy w I am Setsuna, jest od razu widoczny z daleka. No i to jest świetne!

 class="wp-image-552878"

Do przeciwników można się zakraść. Co jeszcze lepsze, wraz z rozpoczęciem walki gra nie przenosi nas na osobne pole bitwy.

Zamiast tego konfrontacja rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie ją zaczęliśmy. Produkcja zrywa z trzema wymiarami rozgrywki charakterystycznymi dla jRPG - wymiarem walki, wymiarem eksploracji oraz wymiarem podróży. Zostają jedynie dwa ostatnie, co znacząco przyspiesza rozgrywkę. Świetna decyzja, która zasługuje na wyróżnienie.

Co do samej walki, tutaj mam już mieszane uczucia. Turowe konfrontacje obecne w I am Setsuna są esencją gatunku. Mamy więc podstawowe ataki, magię oraz specjalne umiejętności. Do tego dochodzi inspirowany Chrono Triggerem pasek postępu, rozwijany wraz z czasem trwania starcia. Im dłuższy, tym lepsze modyfikatory dostaje nasza drużyna podczas wykonywania kolejnych ataków.

 class="wp-image-552872"

Zabrakło mi tutaj jakiejś głębi. Jakiegoś wciągającego systemu rozwoju w tle. I am Setsuna opiera się na bardzo prostych zasadach. Broń, specjalne umiejętności, talizmany - to tyle, jeżeli chodzi o możliwość edycji członków drużyny. Chociaż awansujemy z poziomu na poziom, rosnące rangi nie cieszą tak jak w innych grach RPG. Znacznie mniej z nich wynika. Nie czuć „kopa” po wskoczeniu na wyższy stopień wtajemniczenia.

Do tego przeciwnicy również nie są specjalnie różnorodni. Jedynie bossowie posiadają ciekawe modele 3D oraz zróżnicowane wachlarze ataków. Z nimi jest jednak osobny problem. To prawdziwe gąbki, które pochłaniają punkty obrażeń w hurtowych ilościach. Walka z takim bossem to 15 minut żmudnego wymachiwania mieczem i rzucania czarów. Czasami miałem ochotę wywiesić białą flagę… z nudów.

 class="wp-image-552879"

Twórcy I am Setsuna nie wykorzystali również w pełni dodatkowych możliwości konsoli Nintendo Switch.

Dotykowy ekran nie jest w żaden sposób wykorzystywany. A szkoda, bo gra aż prosi się o to, aby rzucać czary wykonując proste gesty palcem. Albo wskazywać punkt, do którego muszą udać się bohaterowie. Ewentualnie zarządzać dotykowo drużyną oraz ekranami systemowymi. Niestety, nic z tych rzeczy nie zostało zaimplementowane do programu.

Na całe szczęście sama konwersja na Switcha została wykonana wzorowo. Gra wygląda dokładnie tak samo jak edycja z PlayStation 4. No, moim zdaniem nawet lepiej, ponieważ oszczędny graficznie, surowy wizualnie tytuł znacznie przyjaźniej prezentuje się na małym wyświetlaczu Switcha, nie na wielkim ekranie 4K, który stoi u mnie w salonie.

 class="wp-image-552876"

Jedyną różnicą jest liczba klatek na sekundę. Wersja na PlayStation 4 działa w 60fps-ach. Nintendo Switch osiąga połowę tej wartości. Wątpię jednak, aby była to jakakolwiek przeszkoda dla fanów turowych gier jRPG. Sześćdziesiąt klatek to akurat ostatnia rzecz, o którą upominałbym się dla tego gatunku. Tradycyjne produkcje jRPG mają znacznie więcej problemów, a I am Setsuna rozwiązuje przynajmniej część z nich.

I am Setsuna nie jest idealne. To jednak druga najlepsza gra dla jednego gracza dostępna na Nintendo Switch.

Czuję, że rewelacyjnej Zeldy jeszcze długo nic nie przebije. O ile w ogóle. Jeżeli jednak szukacie odskoczni od przygód Linka, a nie interesują was produkcje imprezowe oraz kooperacyjne, I am Setsuna to na ten moment najbardziej rozsądna oferta. Z gry ucieszą się zwłaszcza osoby, które katowały jRPG-i na PSP oraz PS Vicie.

Co się udało:

  • Twórcy biorą dobre pomysły z kultowych jRPG, wyrzucają złe
  • Rezygnacja z losowych potyczek na mapie świata
  • Zimowa otoczka
  • Urokliwa grafika na małym ekranie
  • Produkcja szanuje akumulator Switcha
  • Idealnie pasuje do mobilnego formatu
  • Przypomina czasy świetności PSP

Co się nie udało:

  • Brakuje mapy i dziennika
  • Nie wszystkie mechanizmy są jasno wytłumaczone
  • Nieco zmarnowany potencjał na świetną historię
  • Nudne maratony z bossami
  • Brakuje głębi walki

Do tego I am Setsuna naprawdę oszczędnie pochłania energię konsoli, dzięki czemu rozgrywka bez ładowania trwa niemal dwa razy dłużej niż zabawa z Zeldą. Co do trybu stacjonarnego - musicie mi wybaczyć, ale nie mam zamiaru uruchamiać tej produkcji na wielkim ekranie. Od kanapowego grania mam komputer, PS4 oraz Xboksa. Switch to dla mnie maszyna głównie mobilna. Przy takim zastosowaniu I am Setsuna sprawdza się naprawdę dobrze.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA