Nigdy nie byliśmy tak chętni, by płacić za treści w Sieci
Rok 2016 należał do post-prawdy. Zjawisko fałszywych i niejasnych wiadomości upowszechniło się na tyle, że zostało okrzyknięte słowem roku. Jest jednak ktoś, kto na post-prawdzie zyskał, a nie stracił. To dostawcy wysokiej jakości treści, zamknięci za paywallem.
The Guardian w ciągu roku zwiększył liczbę płacących subskrybentów z 15 tys. do ponad 200 tys. The New York Times subskrybuje już 276 tys. ludzi, choć na początku ubiegłego roku było ich 5 razy mniej.
Podobnych przykładów ze świata dociera coraz więcej, a nawet nasza Gazeta ze swoim paywallem zanotowała całkiem niezłe wzrosty. Z czego to wynika? Z post-prawdy.
Są ludzie, których post-prawda zmęczyła. I są gotowi zapłacić, by ktoś za nich zweryfikował informacje.
Jak czytamy w artykule odnośnie drogi The Guardian do miliona płacących subskrybentów, brytyjski serwis zawdzięcza imponujące tempo wzrostu nie tylko doskonale przemyślanej strategii rozwoju i dobrze wycenionym progom cenowym. Największe skoki w liczbie subskrybentów serwis zanotował podczas wydarzeń, wokół których namnożyło się nieprawdziwych opowieści – chociażby afery Panama Papers i kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa.
Również The New York Times i New Yorker zanotowały ogromne wzrosty podczas ostatniego skoku Trumpa przed objęciem pozycji w Owalnym Gabinecie. Można stwierdzić, że to głównie dlatego, iż serwisy w dużej mierze były (i pozostają) w jawnej opozycji wobec 45. Prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Faktem jest jednak, że przez cały czas trwania kampanii można było w nich znaleźć prawdę, nie post-prawdę. Co bowiem łączy Guardiana, New Yorkera i NY Times? Niespotykana dziennikarska rzetelność. Wspaniałe, przekrojowe artykuły. Bogate w dogłębnie zweryfikowane informacje felietony i reportaże. Żadnych bzdurek, żadnych newsów na 100 słów o tym, że polityk lata samolotem. Żadnych niepodpartych faktami domysłów, czy opinii bazujących wyłącznie na personalnych animozjach czy „klikalności” tematu.
Słowem, serwisy, którym przez ostatni rok tak bardzo urosła baza płacących subskrybentów, serwują czytelnikom jakościowe treści, wystrzegając się pół-prawd, post-prawd i nachalnego clickbaitu. I jest mnóstwo ludzi, którzy są skłonni płacić za takie treści comiesięczną opłatę.
To, co zabija współczesne media, jednocześnie ratuje współczesne media.
Media mają ogromny problem. Niewiele jest osób, które chcą płacić za treści w Internecie, a dzięki temu, że reklamodawcy chętnie wykorzystują poczytne serwisy, treści na znakomitej większości z nich pozostaną darmowe, zaś wydawcy będą zarabiać na reklamach.
To jednak sprawia, że media gonią za odsłonami, by wyrobić targety, przedstawić reklamodawcom piękne wyniki i zarabiać więcej. A czym najłatwiej nabić odsłony? Krzykliwymi nagłówkami, przekłamaną treścią, niezweryfikowanym poglądem.
Dwa lata temu na łamach Spider’s Web Piotr Lipiński pisał o tabloidyzacji Internetu. O tym, że zbiorowy instynkt Internetu czuje raczej potrzebę kpiny, niż pochylenia się nad historią. Temat tamtego tekstu odnosił się co prawda do stosunkowo niewinnego błędu w innym artykule, ale wnioski pozostają uniwersalne – Internet woli bezmyślnie pastwić się nad drobiazgiem, zamiast wniknąć w prawdziwość historii przedstawionej w artykule.
A ci, którzy chcieliby dociec prawdy, mają ogromny problem. Bo dotarcie do niej pochłania czas i wymaga wysiłku. Trzeba się bowiem przedrzeć przez morze chwastów, by dotrzeć do prawdziwych ziaren.
Dlatego nic dziwnego, że serwisy, w których ktoś zweryfikuje prawdziwość informacji i poda je czytelnikowi, cieszą się rosnącym zaufaniem użytkowników. I paradoksalnie ta tabloidyzacja Internetu i post-prawda, które zabijają współczesne media, stają się dla nich niespodziewanym ratunkiem.
To jednak rodzi też bardzo smutny wniosek. Jeśli nic się nie zmieni, w końcu dojdziemy do sytuacji, w której Internet będzie podzielony na dwie części – darmową i płatną. I nie będą się one różnić tylko jakością i ilością treści. Podstawowa różnica będzie taka, że tej darmowej nigdy nie będziemy mogli zaufać.