REKLAMA

O tym, jak na chwilę zostałam gwiazdą mediów amerykańskich

Do końca nie rozumiem, jakim cudem mój tweet sprzed kilku dni znalazł się nagle w amerykańskiej telewizji transmisującej obrady sejmowe. Wiem natomiast, że współczesne media nie potrafiłyby już istnieć bez przypadkowych treści z internetu. I jest to nieco przygnębiające.

san escobar
REKLAMA
REKLAMA

Zaczęło się niewinnie. Od twitterowych żartów z przejęzyczenia Ministra Waszczykowskiego. Taki jest Twitter - wyłapie każdą bzdurę i zrobi z niej temat do żartów. We wtorek powstało oficjalne konto nieistniejącego kraju San Escobar. Konto - trzeba zaznaczyć - prowadzone perfekcyjnie, imitujące oficjalne konta krajów, komunikujące się odpowiednim językiem.

Z konta wypływały informacje o San Escobar - turystyce, sytuacji politycznej. Pod wpływem chwili zrobiłam szybki obrazek na telefonie, marną parodię reklamowych banerów turystycznych.

Dzień później mój tweet z obrazkiem umieszczany był przy artykułach o fenomenie San Escobar największych serwisów informacyjnych: Guardiana, BBC, Telegrapha, CBS News, RT. Informacja o fenomenie poszła w świat głównie za sprawą Associated Press. W czwartek rozmawiałam o San Escobar w amerykańskim programie radiowym, którego partnerem jest BBC, zobaczyłam też swojego tweeta w programie informacyjnym RT.

Potem rzeczywistość stała się jeszcze bardziej absurdalna: amerykański C-SPAN transmitujący jakąś komisję nagle zaczął transmitować feed RT po kilku sekundach pokazując… mojego tweeta. Rozpętała się burza - czy to potwierdzenie na to, że Trump współpracuje z Rosją?

W międzyczasie San Escobar stał się ogromny.

Mówiono o nim w rodzimych serwisach informacyjnych, internauci podłapali temat i zaczęli tworzyć historię kraju, tagować się w San Esobar na zdjęciach z wakacji. Powstały kolejne sanescobariańskie konta na Twitterze i Facebooku: partii opozycyjnej, mediów, ministerstw. Powstała oficjalna waluta, zarys historyczny, mapa, dane ekonomiczne, stanowiska w sprawach politycznych. Kolejne firmy i kolejne fanpejdże zaczęły brać udział w zabawie, oferować promocje związane z krajem, żartować i wykorzystywać popularność San Escobar.

Bawiło mnie to, mimo krytyki wielu osób mówiących, że zamiast skupiać się na kryzysie w Sejmie internet skupia się na głupim przejęzyczeniu. San Escobar stał się wspaniałym sposobem na wyluzowanie, na pozbycie się stresu związanego z napiętą sytuacją polityczną.

Zawsze obserwowałam jak wiralowe żarty rosną, jak internet podłapuje temat i przeradza drobnostki w coś dużego. Nigdy jednak nie znalazłam się pośrednio w środku całej afery. Nagle zaczęli odzywać się do mnie znajomi, nawet ci niemal zapomniani, wysyłając linki do artykułów, w których pojawił się mój tweet, zaczęły spływać komentarze i żarty.

Absurdalność całej sytuacji potwierdziła to, co podejrzewam od dawna - media internetowe uwielbiają raportować rzeczy z internetu. Nie bez powodu Facebook ma narzędzia pozwalające dziennikarzom wyszukiwać nowe tematy. Zbiory obrazków stworzonych przez internautów podane jako artykuł, czy przepisywane materiały o tym, co dziś zdarzyło się w sieci, mają dobrą oglądalność. Są łatwe w skompilowaniu, dają też poczucie pośredniego uczestnictwa w wydarzeniu.

Mówi chcący pozostać anonimowy twórca twitterowego konta San Escobar (@rpdsanescobar):

REKLAMA

Popularność #SanEscobar (hasztaga i szerszego zjawiska, nie samego konta) jest zapewne reakcją na przesadny patos rządzących, całe to wstawanie z kolan, gadanie o tym, że dopiero teraz Polska jest Polską. Ta propaganda sukcesu łączy się z nieudolnością i powodowaniem całkowicie zbędnych konfliktów, co chyba dobrze symbolizują np. nieistniejące helikoptery.

Internet jest nieprzewidywalny. Czasem coś żre, czasem nie. Tutaj zażarło, aż za dobrze. Stronie pisowskiej zażarł kiedyś temat "Słońca Peru", Platformie autoroniczna #winaTuska, lewicy - #czarnyprotest. Ten ostatni dotyczył oczywiście realnego, a nie wymyślonego problemu, ale mechanizm rozpowszechniania się memów, idei, hasztagów jest wspólny.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA