Pillars of Eternity 2 zebrało milion dolarów, a ja wciąż nie czuję magii cRPG w 2D
Zainstalowałem dodatki, zagrałem kilka godzin, nigdy nie powróciłem - tak można podsumować moje doświadczenia z pierwszym Pillars of Eternity. Dawniej zabiłbym za nowe Icewind Dale czy Baldur’s Gate. Dzisiaj w ogóle nie czuję tej magii izometrycznych cRPG.
Gdy ktoś pyta mnie o ulubioną grę, w głowie zawsze walczą ze sobą dwa tytuły - Planescape: Torment oraz Baldur’s Gate 2. Uwielbiałem dwuwymiarowe produkcje cRPG, z pięknymi, ręcznie tworzonymi tłami. Klimat wylewał się w ekranu CRT, a ja potrafiłem garbić się nad myszką i klawiaturą po kilka godzin dziennie. Możecie się śmiać, ale wizyta u Wrót Baldura to była dla mnie jedna z przygód życia.
Nic więc dziwnego, że gdy pojawiło się Pillars of Eternity, nie posiadałem się z radości.
Pierwsze godziny wypełnione zachwytem bardzo szybko zaczęły jednak ustępować nudzie oraz monotonii. Niby dostałem wszystko, czego chciałem. Piękna gra 2D w rzucie izometrycznym, z tradycyjnym systemem dialogowym, taktyczną pauzą oraz masą tabelek i statystyk. Z drugiej strony, nie bawiłem się nawet w połowie tak dobrze jak przy Baldur’s Gate czy Icewind Dale.
W Pillars of Eternity zabrakło mi jakiejś trudnej do opisania głębi. Relacje między bohaterami były powierzchowne. Przedstawiony świat nie zaciekawił mnie ani trochę. Pomimo możliwości posiadania własnej warowni, czułem się w fikcyjnym uniwersum jak wyobcowany gość. Pillars of Eternity było bardzo ciekawą podróżą do dawnych lat, ale dzisiaj, z perspektywy czasu, oceniłbym ten tytuł znacznie mniej łaskawie.
Doszło nawet do tego, że nigdy nie przeszedłem dwóch (a może trzech?) oficjalnych dodatków do gry. Zaraz po dotarciu do końca Pillars of Eternity usunąłem ten program z dysku twardego. Wróciłem do Wiedźmina, do Mass Effect i do innych „filmowych”, „hollywoodzkich” doświadczeń cRPG z lekką ulgą.
Teraz rusza kampania Pillars of Eternity 2. Producentom udało się zrealizować cel w 24 godziny, a ja w ogóle nie czuję hype-u.
Obisidian ponownie zdecydował się poprosić o pomoc finansową miłośników gatunku. Jednocześnie producenci Pillars of Eternity 2 obiecują, że ich najnowsze dzieło będzie lepsze, większe i bardziej dopracowane niż pierwsza odsłona.
Zmieni się wiele, począwszy od systemu pogodowego. Dynamiczne warunki atmosferyczne wpłyną na mieszkańców świata, którzy zostaną wzbogaceni o nowe, lepsze AI. Teraz będą uciekać przed deszczem, chować się pod zadaszeniami i tak dalej. Nic, czego nie widzielibyśmy w grach open-world.
Tym razem otaczające nas postacie mają posiadać swoją codzienną rutynę. System, który doskonale znamy z Gothica, Wiedźmina czy Skyrim zakłada, że bohaterowie poboczni żyją według godzin pracy, odpoczynku oraz rozrywki. Nie kupimy nowej zbroi w środku nocy, ani też nie obrabujemy skarbca w czasie działania banku.
Mnie najbardziej zaciekawiło bardziej filmowe podejście do walk. Przeciwnicy mają teraz wykonywać oskryptowane, efektowne animacje. Takie jak na przykład podniesienie członka drużyny gracza, po czym rzucenie nim o ziemię, powodując obrażenia. To kosmetyka, ale bardzo ożywcza dla doświadczenia z grą.
W momencie pisania tej wiadomości Pillars of Eternity 2 przekracza sumę potrzebną do polskiej lokalizacji tytułu.
Powinienem być podekscytowany. Moi znajomi wspierają Obisidian Entertainment, stanowiąc część silnej, zwartej społeczności amatorów klasycznych cRPG. W sieci widzę szum, z kolei sama kampania to największy sukces crowdfundingowy ostatnich miesięcy. Drzwi do hype trainu stoją otworem. Wystarczy wejść do pociągu.
Mimo tego, dalej stoję na peronie, pozostając niewzruszony. Ze zdumieniem odkrywam, że o wiele bardziej niż na Pillars of Eternity 2 czekam na nowe Mass Effect: Andromeda. Chętnie uruchomię trójwymiarową, filmową produkcję EA łączącą RPG oraz akcję niżeli klasyka gatunku z cudownymi tłami 2D. Co się ze mną zrobiło?
Nie trzeba być przesadnie wnikliwym, aby znać na to odpowiedź. Po latach filmowych gier cRPG, które sukcesywnie minimalizowały rolę statystyk, tabelek oraz taktycznych starć z aktywną pauzą, produkcje pokroju Pillars of Eternity 2 przestały być dla mnie atrakcyjne. Stały się egzotyką, która jest równie ciekawa, co męcząca.
Dzisiaj najzwyczajniej w świecie nie mam już czasu, aby wchodzić po pas w statystyki postaci. Gdy mam godzinę wolnego, wolę pokonać bossa w Final Fantasy XV lub odkryć nową planetę w Mass Effect. Do gier pokroju Pillars of Eternity wraca mi się niezwykle trudno i boleśnie. Proces adaptacji i przypominania sobie „co i jak” jest dłuższy niż powinien. Gdy na dobre wczuję się w rozgrywkę, powinienem już wyłączać laptopa i kłaść się spać.
Smutne to poczucie, wraz z wiekiem zamieniać się w wygodnego, idącego na łatwiznę, gnuśniejącego gracza. O ile wciąż mam siłę, aby przechodzić Resident Evil 7 na szalonym poziomie trudności lub cieszyć się azjatycką kalką Dark Souls, tak klasyczne cRPG w rzucie izometrycznym to już chyba zbyt wiele.