Myślałem, że to gra specjalnej troski. Myliłem się. Dead Rising 4 - recenzja Spider’s Web
Gdy Sony wydało The Last Guardian na konsolę PlayStation 4, Microsoft odpowiedział Dead Rising 4 - grą wykupioną na czasową wyłączność dla Xboksa oraz Windows. Mając w pamięci fatalne Dead Rising 3, oczekiwałem najgorszego. Jakże miła trafiła mi się niespodzianka.
Lubię takie pomyłki. Spodziewałem się nudnej, brzydkiej, nijakiej gry akcji z zombie, która nie jest ani śmieszna, ani straszna. Chociaż Dead Rising 4 to faktycznie paskudztwo brzydkie jak żywy trup, zdaje egzamin na tym najważniejszym polu - dostarcza spore pokłady bezmyślnej, bezrefleksyjnej, niewymagającej rozrywki.
Gdybym miał wskazać, co w Dead Rising 4 jest najlepsze, bez dwóch zdań byłaby to SKALA.
Po eksperymentach z rozmaitymi protagonistami, wracamy w skórę Franka Westa - bohatera pierwszego Dead Rising, wydanego jeszcze na Xboksa 360. Weteran epidemii zombie przeżył horror w wielkim, opanowanym przez żywe trupy centrum handlowym. Po latach, na skutek nieszczęśliwych zdarzeń i serii pomyłek, West ponownie ląduje w samym środku epidemii. Los chce, że znowu w świątyni konsumpcji.
O ile jednak pierwszy Dead Rising niemal w całości kręcił się wokół wielkiej placówki handlowo-gastronomiczno-usługowej, w Dead Rising 4 centrum handlowe to jedynie kilkugodzinny wstęp. Przedsmak tego, co przychodzi potem, wraz z postępami w wątku fabularnym. A przychodzi naprawdę wiele.
Twórcy Dead Rising 4 oddają w ręce graczy całe opanowane epidemią zombie miasteczko! Można się po nim swobodnie poruszać, zarówno pieszo, jak i przy użyciu pojazdów. Do części z budynków wejdziemy, a otwarta lokacja jest urozmaicana takimi punktami jak cmentarz, kościół, kanały czy linie kolejowe. Oczywiście obszar nijak ma się do Kalifornii z Watch Dogs 2 czy Los Santos z GTA V, ale przecież nie tego spodziewamy się po Dead Rising.
Dokładnie tak jak w poprzednich częściach, sednem rozgrywki jest omijanie/zabijanie hord zombie.
Akurat na tym polu nie doszło do żadnej wyraźnej rewolucji. Pamiętam, że w pierwszym Dead Rising liczba żywych trupów jednocześnie widocznych na ekranie zrobiła na mnie kolosalne wrażenie. Ależ to później przeżywałem! Produkcja startowa na Xboksa 360 wydawała mi się prawdziwym technologicznym skokiem.
Dead Rising 4 nie wprowadza tego samego efektu *wow*. Chociaż grafika jest paskudna, nie sprawia to, że zombie jest znacznie więcej, niż wcześniej. Na ekranie możemy zobaczyć nawet setki przeciwników, ale tylko dziesiątki z nich są jednocześnie interaktywne. Do tych najdalszych obszarów hordy nie dolatują pociski, a obiektyw aparatu Franka Westa nie wyczytuje ich jako zagrożenia. Capcom troszkę oszukuje.
Twórcy nie zrobili zbyt wiele, aby udoskonalić mechanikę walki. Starcia z hordą przeciwników wciąż sprowadzają się do wciskania dwóch przycisków, aż do momentu, w którym nie padnie postać gracza, albo 176 nacierających na niego żywych trupów. Od czasu do czasu aktywujemy atak specjalny, w zależności od dzierżonej broni. To byłoby na tyle.
Twórcy czerpią pełnymi garściami z poprzednich dokonań w serii. W Dead Rising 4 pojawiają się pojazdy. Mamy projekty unikalnych broni, których używanie to frajda sama w sobie. Do tego dochodzi rozwój postaci, który naprawdę ma sens. Zdobywanie kolejnych punktów umiejętności wciągnęło mnie bardziej niż poznawanie scenariusza. Frank West z początku i końcówki gry to zupełnie inne postacie, o zdumiewająco różnych wachlarzach możliwości.
Świetne jest to, że producenci zrezygnowali z grającego na nerwach czasomierza.
Koniec nieustannej walki z czasem! Dead Rising nareszcie pozwala na swobodną, mozolną, powolną i dokładną eksplorację otoczenia. Nie musimy się już spieszyć, aby zdążyć wykonać zadanie, tak jak w poprzednich odsłonach. Wycięcie licznika/stopera to jedna z najlepszych decyzji, jakie zafundowano czwartej odsłonie serii.
W przyrodzie musi jednak istnieć równowaga. Na każdą świetną decyzję przypada decyzja tragiczna. Za taką trzeba uznać wycięcie modułu kooperacji z Dead Rising 4. Skandal! To właśnie co-op był jednym z najlepszych modułów tej serii. Horda zombie, ty i jeszcze jeden twardziel, próbujący przeżyć w niegościnnym miasteczku - co mogłoby być lepsze?! Wielka, wielka strata.
Na całe szczęście zawartości jest tyle, że wystarczy na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt godzin zabawy.
Wszystko zależy od tego, jak będziecie grać w Dead Rising 4. Grę można „przebiec”, wykonując jedynie główne misje fabularne. Robi się wtedy wielką krzywdę sobie oraz tytułowi. Chociaż zadania poboczne nie są najciekawsze na świecie i Wiedźmina 4 raczej z tego nie będzie, side-questy są bardzo istotne z punktu widzenia rozwoju postaci.
Do tego Dead Rising 4 ugina się od bonusów i znajdziek. Klucze, sekretne przejścia, podziemne schrony, projekty broni, gazety, podcasty, nagrania rozmów telefonicznych, profile ważnych postaci, podręczniki z nowymi umiejętnościami, stroje - jest tego cała masa. Jeżeli jesteście graczami-kolekcjonerami, którzy czyszczą tytuł na 100 procent, Dead Rising 4 będzie dla was prawdziwą kopalnią skarbów.
Jestem graczem, który musi zajrzeć w każdy kąt i każdy ciemny zaułek. Zatrzymywałem się przy każdej misji pobocznej i każdym proszącym o pomoc cywilu. W zamian za wykonywanie powtarzalnych aktywności rozwijała się nie tylko moja postać, ale również siatka bezpiecznych stref, oferta sprzedawców i tak dalej. Czuć, jak gra pęcznieje w możliwości od twoich dodatkowych starań. To lubię.
Nie lubię za to grafiki, która jest jak policzek wymierzony w twarz posiadacza konsoli nowej generacji.
Dead Rising 4 w żadnym stopniu nie broni się w obszarze wideo. Modele postaci przypominają o minionych latach. Widać to zwłaszcza na przerywnikach filmowych. Część graficznych efektów specjalnych, takich jak ogień, wygląda zdumiewająco źle. To nie jest zwyczajny, „kiepski” poziom, tylko jeszcze dwie półki niżej.
Produkcji towarzyszy fatalne wygładzanie krawędzi oraz gigantyczne ząbkowanie. Do tego elementy drugiego i trzeciego planu doczytują się na oczach gracza. Twórcy chcą mieć alibi w postaci dziesiątek zombie, widocznych jednocześnie na ekranie. Nie kupuję tego. Najnowszy Hitman to również masa postaci generowanych w czasie rzeczywistym, przy jednoczesnym zachowaniu wspaniałej warstwy wideo. W Capcomie po prostu byli leniwi.
Słowem podsumowania, Dead Rising 4 jest lepsze, niż może się wydawać, ale gorsze, niż powinno być.
To nie jest tytuł na wyłączność, dla którego kupuje się konsolę. Ale nie takie były ambicje jego producentów. Capcom chciał dostarczyć rozluźniającą grę polegającą na katowaniu kilku przycisków, co wyszło studiu bardzo dobrze. Otwarty świat, zabawne dialogi, masa zawartości - to filary tej gry.
Co się udało:
- Małe miasteczko po którym swobodnie się poruszamy
- Pełne humoru dialogi
- Specjalne bronie oraz pojazdy
- Masa znajdziek do zdobycia
- Brak czasomierza
- Świąteczna otoczka zadziwiająco dobrze pasuje do gry
Co się nie udało:
- Archaiczna oprawa wideo i prostackie sztuczki graficzne
- Historia pisana na kolanie
- Skandaliczny brak modułu co-op
- Walki z bossami
- Powtarzalne misje poboczne
Niestety, po drodze na sklepowe półki jakiś „geniusz” zadecydował o wycięciu modułu kooperacji, a drugi napisał idiotyczną historię, w przerwie między kolejnymi odcinkami Ash vs Evil Dead. Więcej jednak w Dead Rising 4 dobrego niż złego, a odsłona na pewno jest lepsza od rozczarowującej części trzeciej.
Capcom idzie w dobrym kierunku. Szkoda tylko, że w tempie zombie.