„Google” jako brzydkie słowo - o co chodzi w akcji internautów?
Amerykański serwis społecznościowo-obrazkowy 4chan wypowiedział wojnę politycznej poprawności Google. Jego użytkownicy zadecydowali, że słowo "czarnuch", które google'owe algorytmy usuwały, będzie zastąpione słowem "Google". Dostało się też innym korporacjom.
Oto dobitny przykład, jak 4chanowcy piszą teraz w sieci. Przed:
Po:
Skąd? Dlaczego? Po co?
Google jest monopolistą na co najmniej trzech rynkach: wyszukiwarek, wideo i systemów mobilnych. To daje firmie ogromną potęgę, a jak wiemy z filmów o superbohaterach, w pakiecie z mocą idzie też odpowiedzialność.
Google postanowiło, że musi się wziąć za mowę nienawiści w sieci i przygotowało algorytm “Jigsaw Conversation AI”, bo administratorzy nie mogli już sami radzić sobie z ręcznym usuwaniem komentarzy.
Conversation AI automatycznie usuwa komentarze zawierające obraźliwe teksty.
Jakie to teksty? Przytoczę je po angielsku, choć zapewne algorytm działa też w innych językach, a być może i w polskim. Na liście znajdują się m.in. "sexist", "racist", "transphobic", "anti-immigration", "Islamophobic", "Nigger", "Faggot", "Tranny" i "Kike".
Generalnie można stwierdzić, że jeśli spróbujemy kogoś obrazić na podstawie jego koloru skóry, pochodzenia, wiary czy orientacji to mamy przechlapane.
4chan staje w obronie wolności słowa, a przynajmniej tak mu się wydaje.
Z Google można walczyć tylko na ich warunkach, więc aby sparaliżować algorytm, trzeba zmienić znaczenie słów. Oto kilka przykładów:
Nie zdziwcie się jeśli w komentarzach ni stąd, ni zowąd pojawia się nazwy największych korporacji i ich produktów, które nie wynikają z kontekstu.
YouTube Heroes
Do przelania czary goryczy przyczynił się też program Heroes, który krytycy określają jako "konfidencki". Polega on na raportowaniu niewłaściwych komentarzy i filmów przez społeczność. Tacy "herosi" mają później awansować w hierarchii, aby zdobyć szybszy dostęp do produktów amerykańskiej firmy czy zaproszeń na wydarzenia.
Kto ma rację?
Punkt widzenia zależy oczywiście od miejsca siedzenia. Z jednej strony Google nadużywa swojej monopolistycznej pozycji do stłumienia wyrażeń nazywanych przez siebie mową nienawiści, ale z drugiej, czy przynosi ona komukolwiek korzyść? Czy zakazując mowy nienawiści sprawimy, że nagle, magicznie zniknie? Czy internet powinien być cenzurowany?
Czy algorytmy powinny decydować o czym mogą mówić ludzie? Czy pojedyncza firma może decydować o czym mogą pisać miliardy ludzi na świecie?
Aktualizacja:
Otrzymaliśmy komentarz Piotra Zalewskiego, Communications & Public Affairs Managera w Google Polska, dotyczący błędnie podanej przez nas informacji jakoby algorytm miał wpływać na wyniki wyszukiwania: