Trener za plecami graczy - wsparcie dla drużyny czy po prostu przeszkadza?
Rozpoczął się Summer Global Championship, czyli letni sezon Heroes of the Storm. Najbardziej zainteresowałem się głośną zmianą wprowadzoną w regulaminie turnieju.
Zmiana jest prosta. Blizzard umożliwił drużynom tzw. in-game coaching, czyli zezwolił na obecność trenerów zarówno podczas fazy draftu (wybierania bohaterów), jak i samej gry. Za plecami graczy stoi szósty zawodnik, który patrzy na ich monitory, obserwuje grę, nie martwiąc się o nic innego i sugeruje kolejne posunięcia. W społeczności Heroes of the Storm ta zmiana wzbudziła spore emocje.
Zupełnie tak, jak w Counter Strike’u.
W CS-ie tak to działa od dawien dawna. Fnatic ma Vuggo, Virtusi Kubena, a Na’Vi starixa. Starix stoi za swoimi podopiecznymi i wspólnie z in-game leaderem opracowuje taktyki na następne rundy.
Coach zapewnia również wsparcie psychologiczne, kluczowe na najwyższym poziomie rozgrywek. Mamy też oczywiście za sobą osobę bez klawiatury przed nosem. Osobę znającą tę grę równie dobrze co my, ale jednocześnie taką, która nie musi martwić się o swoje mechaniczne pojedynki z przeciwnikami. Trener po prostu bacznie obserwuje i mówi, co powinno się zmienić.
Wystarczy zastanowić się nad tym, kiedy oglądamy jakiś mecz CS-a. Twitter pełny jest ludzi mających sto różnych przepisów na wygraną. Jeden zauważy czwarte z rzędu wejście na ten sam bombside, drugi zasugeruje bezsensowne pojedynki 1v1 bez żadnego wsparcia za plecami. Niektórzy nie wiedzą, co mówią, ale ci bardziej doświadczeni potrafią dostrzec, co powoduje tyle przegranych rund ze strony danej drużyny. Zawodnicy często tego nie widzą. Próbują robić coś jeszcze raz, bo „tym razem musi się udać” albo w ferworze walki po prostu zapominają o podstawach. Od tego właśnie jest trener.
Największy plus in-game coachingu z perspektywy widza? Wyższy poziom rozgrywek. Biorąc pod uwagę wszystko to, co napisałem przed chwilą, moglibyśmy oglądać regularny stompy. Teraz jednak są trenerzy i przerwy taktyczne. Wystarczą dwie minuty spokojnej rozmowy ze swoim szóstym zawodnikiem, a gra zmienia się o 180 stopni. Jest niestety jedno „ale”, które czyni perfekcyjną sytuację Counter Strike’a niemożliwą do aplikowania w przypadku gry Blizzarda…
Heroes of the Storm to MOBA
Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, gatunek jest kluczową sprawą w tej kwestii. CS stał się grą tęgich i niestrudzonych umysłów. Obok boskiego aima trzeba też myśleć, potrafić działać pod presją. Dlatego trener odgrywa w składzie tak dużą rolę. Podnosi na duchu po przegranym 1v1, pozwala o nim zapomnieć i stara się skupić wyłącznie na kolejnych rundach. MOBA rządzi się zupełnie innymi prawami.
Na ekranach League of Legends, Doty czy Heroes of the Storm dzieje się znacznie więcej. Przedmioty, cooldowny, umiejętności pasywne, wardy, mapa… Nawet jeżeli HotS jest tym młodszym, casualowym bratem swoich wielkich rywali, czyni to go tylko trochę mniej skomplikowanym.
Wyobraźcie sobie, że jesteście w środku walki, może na chwilę przed. Emocje na TeamSpeaku, wszyscy coraz głośniej mówią, zaczynają mówić o każdej, najmniejszej akcji. Zaczynacie się denerwować, trzy razy zastanawiacie się nad swoimi ruchami. Jest szansa, że zapomnicie użyć ulti? Niewielka. Może z tego wszystkiego nie weźmiecie któregoś talentu? Jak najbardziej. Nie zauważycie przeciwnika wchodzącego wam na plecy? Pewnie.
Bez obaw, macie trenera za plecami! Trenera, który powie, że skończył się cooldown na którejś z umiejętności, dostępny jest talent do wybrania, a na mapie widzieliście przed chwilą kombinującego coś przeciwnika. Brzmi znacznie prościej, prawda? Dlatego właśnie zawodnicy bardzo negatywnie wypowiadali się o tej zmianie, mówiąc, że czyni to nagle HotS-a grą 6v6. Trudno więc nie zgodzić się z Daihuu, który nie uważa in-game coachingu za dobry pomysłu dla gatunku MOBA.
Dobrego zawodnika rozróżnia się nie tylko po jego mechanicznych umiejętnościach oraz świadomości gry, ale również jego działaniach pod presją. Profesjonaliści powinni potrafić zrobić wszystko. Ogarniać wzrokiem mapę, pamiętać o swoich umiejętnościach, w odpowiednim momencie używać danych skilli i jednocześnie jasno komunikować się ze swoją drużyną.
League of Legends robi to najlepiej
Starszy brat Heroes of the Storm tylko potwierdza, że wprowadzona zmiana nie jest niczym dobrym dla tego gatunku. W LoL-u mamy bowiem do czynienia z sytuacją pośrednią. Każda z topowych drużyn ma swojego trenera. Osobę, która przygotowuje ich do meczu, śledzi z nimi rozgrywki potencjalnych przeciwników i uświadamia, co poprowadzi jego drużynę do wygranej.
Potem wychodzi na scenę, pomaga w trakcie draftów, by zaraz później uścisnąć dłoń trenera stojącego po drugiej stronie i odejść z nim do pokoju, gdzie wspólnie oglądają mecz. Nic więcej. Nie krzyczą z pokoju, że ktoś nie kupił wardów, nie siedzą z nimi na TeamSpeaku, kiedy ktoś gankuje mida. Spędzają ze swoimi zawodnikami wystarczająco dużo czasu podczas bootcampów.
Takie wyjście z sytuacji wydaje się idealnym dla gatunku, o którym mówimy. Podczas draftu trener czuje się niczym ryba w wodzie. Bany, picki, odpowiednia kompozycja. Czas, żeby porozmawiać ze swoją drużyną o strategii na nadchodzący mecz. Draft jest swojego rodzaju pokazaniem przygotowania do gry. Wszystko dzieje się w głowach trenerów przewidujących zagrania przeciwników. Zbanować mocną w tym patchu postać czy wykluczyć najlepszych championów jednego zawodnika?
In-game coaching w Heroes of the Storm zdaje się być dalej wprowadzony głównie dla sprawdzenia odzewu.
Regulamin przewidywał odpowiednie paragrafy, które pozwalają Blizzardowi odwołać tę zasadę w trybie natychmiastowym. MOBA rządzi się innymi prawami. Prawami będącymi w pełnej sprzeczności z pomysłami twórców HotS-a. Biorąc jednak pod uwagę dotychczasowe posunięcia osób odpowiedzialnych w Blizzardzie za eSport, niedługo sami dojrzeją do podobnych wniosków.