DOOM to soczysta gra, ale za 2 tygodnie nie będziecie o niej pamiętać - recenzja Spider’s Web
Ludzie to niesamowite, przerażające stworzenia. W skali marko zachowujemy wiele cech charakterystycznych dla wirusów - rozmnażamy się w zastraszającym tempie, eksploatując środowisko dookoła siebie. W grze DOOM nasz gatunek odważa się zajrzeć nawet w czeluście piekieł, skoro przynosi to dolary, surowce i nowe technologie.
„Piekło w korpo” nabiera w grze DOOM zupełnie nowego znaczenia.
W sto lat do przodu, ludzkość odkrywa na Marsie szczelinę, z której wydobywa się niesamowita energia. Najpotężniejsza z korporacji - UAC - decyduje się zbudować na czerwonej planecie własne bazy, eksploatując nowy, niezwykle wydajny surowiec. Wkrótce kosmiczną energią zasilana jest niemal cała Ziemia. Gdy UAC odkrywa, że ich żyła złota pochodzi z samego piekła… decyduje się zmonopolizować pozawymiarowe kreatury, światy i obrzędy.
Co mogło pójść nie tak, prawda? Mars pod kontrolą piekielnych istot wcale nie był do przewidzenia. A jednak, jakimś dziwnym trafem, wszystkie plany UAC biorą w łeb, z kolei czerwona planeta zamienia się w kolejny z piekielnych kręgów, pełen potworów, zombi, rogatych wojowników i masy innych wynaturzeń. Pośród całego tego tałatajstwa jesteśmy oczywiście my, sami jak palec.
Horror vs Slasher - jaki powinien być DOOM?
Muszę przyznać, że poczułem lekkie rozczarowanie, gdy twórcy już od pierwszych sekund rzucają we mnie falami demonów. Zdaję sobie sprawę, że symbolizuje to powrót do korzeni serii, do permanentnej AKCJI przez wielkie A, zaraz po załadowaniu się lokacji do pamięci komputera.
Mimo tego, liczyłem, że FPS chociaż na moment poudaje horror. Bardzo, bardzo podobała mi się powolna eskalacja demonicznej inwazji w trzecim Doomie. Wtedy przygoda zaczynała się jak w rasowym horrorze, aby dopiero po czasie zamienić się w groteskowy slasher pełen latających czaszek i rogatych, trzymetrowych monstrów.
Teraz id Software nie patyczkuje się z klimatem i budowaniem panięcia. Producenci od razu wciskają w ręce gracza strzelbę i pokazują mu Mars opanowany przez siły piekieł. Żadnych ocalałych, żadnego głębokiego wprowadzenia, żadnego filmowego samouczka. Tylko ty, horda oślizgłych przeciwników i kapitalna, elektroniczno-metalowa muzyka w tle. No to jazda!
Stary DOOM, zupełnie nowe pomysły.
Nowy DOOM jest zbudowany na tych samych filarach, co wizjonerska gra z 1993 roku. Podstawowe zasady są dwie. Po pierwsze - nawet na moment się nie zatrzymuj. Po drugie - jeżeli coś ma głowę, to jest to tego czegoś słaby punkt. Tyle i tylko tyle wystarczy, aby przejść całą grę. Zapomnijcie o rozbudowanym systemie osłon, cichym eliminowaniu wrogów od tyłu i tak dalej. W mnóstwie obszarów nowy DOOM to ta sama gra, co w 1993. No i bardzo, bardzo dobrze.
Mimo oparcia o solidne, wieloletnie fundamenty, id Software zaserwowało kilka bardzo ciekawych nowości. Pierwszą z nich jest świetny system finisherów. Wystarczy odpowiednio poturbować przeciwnika, aby ten zaczął słaniać się na nogach. Wtedy możemy go efektownie wykończyć wręcz, na kilka możliwych sposobów.
Gracz decydujący się na takiego finishera jest nagradzany nie tylko brutalną animacją, ale również punktami życia. Mamy więc sytuacją jak w Bloodborne - dostajemy szansę odzyskania części zdrowia straconego podczas walki, ale okupujemy to ryzykiem podbiegnięcia do chwiejącego się przeciwnika. Bardzo odświeża to rozgrywkę.
Drugą nowością jest piła mechaniczna. Niestety, gracz nie ma pełnej swobody w jej używaniu. Piła służy jako narzędzie do uzupełniania amunicji. Ma swój własny przycisk, a gdy rozcinamy nią demona, z jego wnętrzności wylatuje masa paczek z nabojami. Zamiast ciekawej broni ofensywnej, piła stanowi bardziej ostatnią deskę ratunku, gdy wypstrykamy się z magazynku w ulubionej spluwie.
Trzecim novum jest podwójny skok oraz połączona z tym większa mobilność Doom Marine'a. Nasz awatar może teraz wspinać się na wysokie półki oraz wykonywać olbrzymie susy nad rozpadlinami. Świetny dodatek, biorąc pod uwagę, że sednem każdego Dooma jest dynamiczna rozgrywka, ciągłe poruszanie się i tańczenie wokół przeciwników. Dobrze to rozegrali.
Niestety, nowe mechanizmy nie są w stanie ograniczyć powtarzalności i schematyczności kampanii.
Ciężko znaleźć wyraźne różnice między pierwszą i ostatnią misją. Wszystko wygląda bardzo podobnie. Niezależnie, czy jesteśmy na Marsie, czy w samym piekle, nieustannie towarzyszą nam odcienie żółci, brązu i czerwieni. Czułem, że twórcy starali się przełamać to innymi klimatami (stacja kolejowa, laboratorium, noc na Marsie), ale robili to zbyt rzadko oraz zbyt krótko.
Mars, piekło, Mars, piekło - w pewnym momencie wszystko zleje się wam w jedną, niewyraźną całość. Zapewne dla wielu właśnie taki powinien być DOOM. Ja wychodzę jednak z założenia, że skoro id Software oddało tryb wieloosobowy w ręce zewnętrznego studia, koncentrując się wyłącznie na kampanii, mogliśmy dostać coś nieco ciekawszego i bardziej zróżnicowanego.
Nie chcę zostać źle zrozumiany - z nowym DOOMEM bawiłem się doskonale. Tyle tylko, że gra na pewno nie pozostanie w mojej pamięci. Nie zapisze się w historii gier wideo. Nie zaszokuje żadną sceną, która będzie zdobywać miliony wyświetleń na kanałach YouTube. To solidna przygoda dla jednego gracza w starym stylu, ale absolutnie nic więcej. Nowy DOOM na pewno nie stanie się legendą. No chyba, że za sprawą fatalnego lektora w trybach wieloosobowych.
Przeciwwagą dla powtarzalnej scenerii jest masa bonusów oraz brutalny poziom trudności.
DOOM ugina się od znajdziek, sekretnych lokacji, mrugnięć w stronę fanów i rozmaitych bonusów. Po drodze do napisów końcowych znalazłem wiele niesamowitych perełek, takich jak martwy wojownik z gry Skyrim, odniesienia do Terminatora, lokacje z pierwszego Dooma wszyte w architekturę nowych poziomów i wiele, wiele więcej.
Jeżeli jesteś graczem, który musi wepchać swój nos w każdy, nawet najciemniejszy kąt, DOOM będzie dla ciebie istnym rajem. Liczba sekretnych przejść, ukrytych grot i pozornie niedostępnych korytarzy jest gigantyczna. Co najważniejsze, zdobywanie bonusowych elementów nie tylko bawi, ale również sprawia, że stajemy się lepsi w walce.
Wraz z odnajdywaniem kolejnych znajdziek, odsyłaniem demonów z powrotem w zaświaty i wypełnianiem dodatkowych wyzwań, zdobywamy specjalne punkty. Te wydajemy na ulepszenia pancerza oraz ulepszenia broni. Co świetne, aby maksymalnie dopakować giwerę, nie wystarczy jedynie posiadać komplet punktów. Musimy do tego spełnić określone warunki, np „50 strzałów w głowę” czy „4 zabójstwa jedną serią”.
Rozwijanie broni to sama frajda. Tak samo pozyskiwanie specjalnych modyfikatorów za sprawą piekielnych run. W grę zostały wszyte czasowe wyzwania rozgrywane na osobnych arenach, które zwiększają modyfikatory naszego Doom Marine’a. Podsumowując - przygoda jest naprawdę bogata w dodatkowe elementy. Warto eksplorować, warto ulepszać, warto zaglądać pod każdy kamień i pod każde zwłoki.
Co do poziomu trudności - zginąłem ponad 30 razy. Na średnim poziomie trudności! DOOM daje w kość. Dawno już nie czułem takiego wyzwania w grze FPS rozgrywanej offline. id Software bardzo szybko wybiło mi z głowy przyzwyczajenia z poprzednich shooterów i pokazało, gdzie moje miejsce. Gwarantuję wam - będziecie ginąć, bardzo często. Na całe szczęście są to zgony mobilizujące do rozgrywki, a nie odrzucające od gry.
DOOM of Duty 4: Activision Revenge
Jak wspomniałem wcześniej, tryby wieloosobowe w grze DOOM tworzyło zewnętrze studio. Odpowiada za nie ekipa Certain Affinity. Mogliście o nich nie słyszeć, ale to weterani rynku DLC, którzy tworzą dodatkową zawartość do trybów wieloosobowych w takich seriach jak Call of Duty oraz HALO.
Wpływ Call of Duty jest w nowym DOOMIE silnie odczuwalny. Ze wzrostem poziomu doświadczenia odblokowujemy nowe bronie i perki. Do gry trafiły cieszynki. Wraz z postępami kolekcjonujemy kosmetyczne elementy ubioru. Nawet lobby wygląda podobnie, jak w nowym Call of Duty!
Certain Affinity stworzyło generyczny, wystandaryzowany model współczesnej sieciowej strzelaniny. Czy to w kosmosie, czy na XXI-wiecznym polu bitwy, czy w piekle. Ze smutkiem, ale jednak muszę napisać, że wieloosobowy DOOM to wcale nie Doom. To dziwna hybryda Call of Duty i Halo, w której zbyt wiele rzeczy poszło nie tak.
Na przykład bronie. Te w ogóle nie mają takiej mocy, co w kampanii dla jednego gracza. Wyrzutnia rakiet udaje teraz karabin maszynowy, z pociskami wypuszczanymi w błyskawicznym tempie, zadającymi śmieszne obrażenia. Karabiny maszynowe nie mają zastosowania. Granaty budzą postrach i przerażenie. Wszystko poszło nie tak, jak powinno.
No i ten polski lektor, który zasługuje na osobny akapit. Poświęcę mu znacznie więcej czasu w filmie wideo. To fenomen, którego nie można pozostawić bez osobnego komentarza. Tak sztywnego, tak niepasującego do konwencji spikera warto utrwalić dla potomnych. Doceniam starania polskiego dystrybutora. Jednak tym razem wyszło komicznie, zamiast poważnie.
Na koniec trzeba wspomnieć o perełce, jaką jest SnapMap
To edytor lokacji, który pozwala na tworzenie własnych misji na silniku DOOMA. Te są później udostępniane dla innych graczy, podane w formie wygodnych list z najpopularniejszymi/najwyżej ocenianymi/najnowszymi Snapami.
Chociaż DOOM miał swoją premierę zaledwie kilka dni temu, już teraz w bazie SnapMap znajdują się prawdziwe perły. Fani serii tworzą niesamowite misje. Mamy tutaj odtworzoną lokację z oryginalnego Dooma, rozgrywkę w stylu tower defense, tor do parkouru, a nawet symulator muzyczny (?!) pozwalający razem ze znajomymi wydawać rozmaite dźwięki. Coś niesamowitego.
Chociaż SnapMap na pewno wydłuży życie nowego DOOMA, wciąż czuję lekki niedosyt. To nie jest gra, która przejdzie do legendy. To nie jest nawet gra, która wzbudzi tyle emocji i kontrowersji, co Doom 3. Nie mamy do czynienia z żadną rewolucją - ani graficzną, ani na płaszczyźnie rozgrywki.
Zalety
- Długa kampania dla jednego gracza
- Niesamowita, dzika warstwa muzyczna
- Masa bonusów, znajdziek i sekretów
- SnapMap to świetny dodatek
- Poziom trudności nie oszczędza gracza
- Elementy otoczenia gry po polsku
- Doskonały system rozwoju broni
- Finishery, mobilność i inne dodatki
Wady
- Gra nie przejdzie do historii
- Lokacje zlewają się w jedną całość
- generyczny multiplayer na modłę Call of Duty
- Techniczne problemy z dźwiękiem
- To miał być ostatni boss?!
- Niektórzy przeciwnicy wyglądają jak z gier Blizzarda, nie budzą trwogi
- To już nie DOOM, a raczej doomik
Nowy DOOM to świetna pozycja dla hardkorowych fanów serii. Wszyscy inni zapomną o tym tytule najpóźniej w dwa tygodnie od premiery. Chociaż mamy do czynienia z naprawdę solidnym produktem, który dodatkowo przeszedł przez deweloperskie piekło, to wciąż za mało, abym mógł polecić tę grę każdemu. A przynajmniej nie w pełnej, premierowej stawce.
Jeżeli uwielbiasz gry id Software - bierz od razu. Jeżeli nie - demony nigdzie nie uciekną.