REKLAMA

Chciałem kupić nawigację do samochodu. Zobaczyłem, co jest do wyboru i aż mnie zatkało

Kupiłem „nowe” auto bez nawigacji, przekonany, że to nie żaden problem. Bardzo szybko przekonałem się, jak bardzo się myliłem.

CarPlay w Polsce
REKLAMA
REKLAMA

Kto dzisiaj potrzebuje dedykowanej nawigacji w samochodzie? W dobie przytłaczającej popularności smartfonów, masy bezpłatnych aplikacji nawigacyjnych i tanich pakietów danych, odpowiedź jest raczej prosta - nikt. Albo prawie nikt.

I sprawdza się to bardzo dobrze, jeśli chodzi o urządzenia nawigacyjne w ich najprostszej i najpopularniejszej formie - te przyczepiane pod szybą. Zalet w stosunku do smartfona mają niewiele - też musimy je podczepić pod szybą (co nie wygląda nigdy dobrze), też musimy je osobno ładować, aktualizować, a w trakcie jazdy trzymać najlepiej cały czas na kablu, żeby nie rozładowały się w najmniej odpowiednim momencie.

Wszystkie wady nawigacji w telefonie, z jeszcze jedną dodatkową - musimy kupić osobne urządzenie. Bez sensu.

Trochę inaczej jest w przypadku nawigacji wbudowanych w kokpit.

Tutaj znikają właściwie wszystkie wady osobnych nawigacji i nawigacji za pomocą smartfona. Nie dość, że wygląda to ładnie (albo nawet efektownie), to nie ma żadnych kabli, żadnych akumulatorów do rozładowania i nie zasłaniamy sobie pola widzenia.

Z tego też powodu moje poszukiwania skierowałem właśnie w stronę tego segmentu. Przymiarki robiłem już wcześniej - wiedząc, że czy kupię auto z wbudowaną nawigacją czy nie, i tak trzeba będzie ją wymienić - ale to co zobaczyłem, wprawiło mnie co najmniej w zakłopotanie.

Co miało być na pokładzie? CarPlay. I niewiele więcej.

Własny system nawigacyjny - obowiązkowo. Do tego, również obowiązkowo, CarPlay, żeby nie pakować się od razu w rozwiązania archaiczne i mieć jakąś nową zabawkę. Opcjonalnie Android Auto, gdybym pewnego dnia zdecydował się na przejście na Androida albo żeby ktoś oprócz mnie mógł się z takim zestawem połączyć.

Wszelkie właściwości pozostałe, w tym jakość nadawanego dźwięku i tak dalej, były dla mnie całkowicie obojętne. Jeśli gra - będę zadowolony. Tyle. Ma grać, prowadzić do celu i łączyć się z moim telefonem na zasadach z roku 2016, a nie 2008. To tyle.

Przepraszam, ile?!

Krótkie poszukiwania sprawiły jednak, że ostatecznie uznałem, że powinienem jednak polubić się z nawigacją w telefonie i kupić odpowiedni uchwyt. Nawet zakładając, że wbudowane nawigacje nie są sprawą tanią, to, co dzieje się w tej części rynku, wygląda po prostu absurdalnie.

Absolutnie najtańszy zestaw z CarPlay kosztuje, uwaga, 1800 zł - właściwie tyle, co nowiutki iPad Air 2 prosto ze sklepu, o możliwościach i parametrach wielokrotnie lepszych, niż niż to radio.

Tak, radio, bo za 1800 zł nie dostaniemy tak naprawdę systemu nawigacyjnego z CarPlayem - taką propozycję brałbym w ciemno i już montował w swoim samochodzie. Za tę kwotę dostajemy jednak… niewiele ponad ekran do wyświetlania informacji CarPlay. To po prostu system multimedialny z obsługą tego standardu. Bez własnej nawigacji, co powoduje, że skazani jesteśmy wyłącznie na Apple Maps. Powodzenia.

Rozwiązanie kompletne, tj. z nawigacją i z CarPlay (oraz Android Audio)? Od 3,5 tys. zł w górę. Górnej granicy właściwie nie ma, a jak ktoś się postara, znajdzie nawet zestawy kosztujące więcej niż, dajmy na to, MacBook Air czy Pro.

Wszystko to przy parametrach dużo gorszych, niż wielokrotnie tańsze tablety.

Nawet szukając tego typu urządzeń wśród tanich i już nawet na zdjęciach tandetnych chińczyków, włos jeży się na głowie. To co w opakowaniu nawigacji samochodowej można dostać za 1500–1800 zł, w opakowaniu chińskiego tabletu kosztuje przeważnie 400–600 zł. Szczególnie rzuca się to w oczy w przypadku producentów, którzy w swojej ofercie mają i tablety, i urządzenia nawigacyjno-multimedialne.

Powód? Dla takiej różnicy w cenie trudno znaleźć racjonalny. Owszem, wielokrotnie mniejszy rynek, inna (choć raczej uniwersalna) konstrukcja, ewentualnie licencja na nawigację w pakiecie. To wszystko sprawia, że te urządzenia nie mogą być tańsze niż ich odpowiedniki w świecie tabletowym czy smartfonowym.

O fabrycznych, oferowanych przez producenta samochodu systemach nawigacyjnych oczywiście nie warto nawet wspominać. W przypadku mojego modelu auta kosztował on (w 2009 roku) około 6000 zł. Miałem okazję na żywo przyjrzeć się temu, jak sprawuje się dziś - do pełni tragedii brakowało mu chyba tylko wgranego Ponga, bo trudno powiedzieć, żeby nadawał się obecnie do czegoś innego. Wydany w tym samym roku iPhone 3GS to przy nim szczyt techniki.

Będzie lepiej? Chyba nie.

CarPlay w systemach samochodowych niezależnych producentów jest na razie nowością, tak samo jak Android Auto. Można więc założyć, że teraz próbuje się wyciągnąć pieniądze od tych, którzy nie liczą się z wydatkami, a dopiero później pojawią się na rynku rozsądne propozycje cenowe.

Tyle tylko, że podobne założenia można było przyjmować w przypadku tych samych systemów (tylko bez CarPlay i Android Auto) już wcześniej. W końcu podzespoły tanieją, systemy operacyjne nowych generacji się upowszechniają, więc ceny powinny spadać.

I co? I nic. Dalej są absolutnie nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do tego, co te produkty mogą zaoferować. Tablet czy telefon za 1800–2000 zł można brać w ciemno i będzie się zadowolonym. Nawigacja w dwudinowej formie? Może już nie być tak łatwo, nawet jeśli pójdziemy na masę ustępstw.

REKLAMA

Jeśli więc ktoś zakładał, że nie tyle dzięki fabrycznym zestawom nawigacyjnym, ale tańszym (mimo wszystko) zestawom uniwersalnym, CarPlay czy Android Auto podbije rynek, może być w sporym błędzie.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA