Zamieniłem MacBooka na iPada. I jestem zachwycony
Każdy w pewnym momencie powinien sobie zadać pytanie: czy faktycznie potrzebuję laptopa?
W moim przypadku takie pytanie pojawiało się już w przeszłości wielokrotnie, ale odpowiedź zawsze brzmiała: tak. W końcu jednak przyszedł ten moment, kiedy musiałem ostatecznie zmienić zdanie. Wybierając przy tym coś, czego jeszcze niedawno nie traktowano jako wartościowej alternatywy dla komputera przenośnego.
Tak, pozbyłem się pełnoprawnego laptopa, jakim jest MacBook (Pro, 2011 - żeby był komplet informacji) i zastąpiłem go iPadem Air 2. I jestem tą zmianą zachwycony.
Ostateczną odpowiedź na pytanie ze wstępu poprzedził jednak szereg innych pytań i odpowiedzi.
Czy faktycznie potrzebuję mobilnego „komputera”?
Tutaj odpowiedź była prosta. Potrzebuję.
Moim podstawowym narzędziem pracy jest komputer stacjonarny, ale że od czasu do czasu - czy to służbowo, czy prywatnie - muszę gdzieś jednak wyjechać, więc coś wyposażonego w ekran większy niż telefon jest po prostu niezbędne.
Do czego potrzebny mi jest ten sprzęt?
Do mniej więcej tego samego, co stacjonarny, tylko w o wiele mniejszym wymiarze.
Można to uznać za standard przeciętnego użytkownika - przeglądanie Sieci, rozmowy na kilku komunikatorach, pisanie krótszych czy dłuższych tekstów, selekcja i bardzo podstawowa obróbka zdjęć z aparatu.
To w zasadzie tyle. Trudno mi nawet w tym momencie przed sobą uzasadnić, dlaczego do tej pory uznawałem, że niezbędny do tego jest prawdziwy laptop.
Cóż, może kwestia przyzwyczajenia.
Dlaczego dotychczasowy laptop musiał odejść?
Działał super, spełniał swoje zadanie w 100%, więc dlaczego musiał odejść? Na to pytanie prawdopodobnie będzie w stanie odpowiedzieć sobie każdy, kto kiedykolwiek próbował np. przez 8–9 godzin bez prawie żadnej przerwy chodzić z plecakiem wypełnionym laptopem i dodatkowym balastem w postaci np. lustrzanki.
Bo to jest po prostu cholernie niewygodne. Po każdych targach, konferencji czy wyjeździe, kilka dni zajmowało mi samo prostowanie się po takim dźwiganiu, nie mówiąc już o tym, jak się czułem bezpośrednio po konferencjach. Nawet jeśli wcale nie robiłem na nich zbyt wiele.
Dlaczego nie kolejny laptop? Przecież są już cienkie, lekkie i w ogóle.
Oczywiście. Mają całe morze RAM-u, procesory zdolne wysłać rakietę na księżyc, a do tego są tak cienkie, że można nimi kroić chleb w podróży.
Tyle tylko, że - biorąc pod uwagę, że jest to dla mnie sprzęt czysto akcesoryczny, a nie podstawowy - byłoby to nic innego, jak wyrzucanie pieniędzy w błoto. Porządny, lekki i cienki laptop, kosztuje krocie. I nie chodzi tu tylko o sprzęt Apple - chodzi o cały rynek.
Jasne, mógłbym kupić niedrogiego potomka netbooków, ale… nigdy nie mogłem się do nich przekonać. Uznałem, że lepiej zejść półkę niżej (czyli z komputerów na tablety) i tam szukać czegoś porządnego.
Tablet zamiast komputera? Dobre sobie.
Sam przez długie lata byłem przeciwnikiem tabletów jako alternatywy dla komputera. Przejściówki, klawiatury, i tak dalej, i tak dalej. Przecież to nie może się udać - niech tablet zostanie narzędziem do konsumpcji i zabawy.
Postanowiłem jednak zaryzykować. iPada uzupełniłem tylko odpowiednim pokrowcem, najdroższym na świecie czytnikiem kart pamięci (zakładam, że w środku wykonany jest ze złota i diamentów) i… klawiaturą od komputera.
Tak, dokładnie tą samą, z której korzystam siedząc przy komputerze. Powód był prosty, ale wyjątkowo nie był to powód finansowy, a niechęć do przyzwyczajania się do nawet troszkę innej klawiatury niż ta, która towarzyszy mi większość dnia.
Minimalne różnice w skoku klawiszy, minimalna zmiana ich położenia, minimalne różnice w ich rozmiarach. Wszystko to sprawia, że na nowych klawiaturach czuję się nieswojo i dużo czasu zajmuje mi przyzwyczajenie się do nich i pisanie bez większych błędów.
Taki zestaw w ogóle nie nadaje się więc do pisania np. na kolanach, ale wystarczy nawet niewielki stolik, żeby było idealnie. Do takich potrzeb jak moje, a więc niewiele więcej ponad ultraprzenośną maszynę do pisania, którą mogę rozłożyć w odpowiadających mi warunkach, taki komplet nadaje się świetnie. Zachowanie leciutkiej i łatwej w przenoszeniu „komputerowej” klawiatury sprawiło, że nie czuję absolutnie żadnej różnicy, czy piszę na iPadzie czy na stacjonarce.
Nic nie brakuje? Zupełnie nic?
No, prawie. Początkowo obawiałem się, że najbardziej będzie mi brakować płynności pracy na oknach. Do tej pory właśnie to spychało posiadanego przeze mnie, starszego iPada, do roli ekranu do multimediów, a nie narzędzia pracy.
Dzielenie ekranu pomiędzy dwa programy wydawało się obiecujące, ale w końcu Air 2 ma niezbyt wielki wyświetlacz, więc funkcjonalność tego rozwiązania stała pod dużym znakiem zapytania.
A jednak się udało. Dwie aplikacje jednocześnie na ekranie mam wyświetlone praktycznie przez cały czas, z wyjątkiem momentów, kiedy uciekam całkowicie do aplikacji do pisania. Slack i przeglądarka, Slack i kalendarz, kalendarz i aplikacja pocztowa, przeglądarka i program do pisania. I tak dalej, i tak dalej.
Miejsca na wyświetlaczu może nie ma wiele, ale i tak jest wielokrotnie lepiej, niż się spodziewałem. A że na komputerze też mam przeważnie otwarte pełnoekranowo (na dwóch osobnych monitorach) dwie aplikacje, styl pracy jest praktycznie w 100% zachowany.
Może, ale tu nie mam pewności, gdyby przyszło do wymiany sprzętu (choć na razie się na to nie zanosi) odrobinę lepiej sprawdziłby się tutaj większy iPad Pro, ale w jego przypadku spada też mobilność i wygoda użytkowania tabletu jako tabletu, a nie jako komputera.
Nie brakuje też mocy, płynności i aplikacji. Żadnego z tych elementów nie potrzebuję w zbyt wielkich ilościach, więc satysfakcjonuje mnie w pełni to, co jest na stanie.
Jedyne, czego tak naprawdę brakuje, to… możliwość obsługi systemu myszką czy gładzikiem. Miałem już laptopy z dotykowymi ekranami i nigdy nie korzystałem - z wyjątkiem początkowej zabawy nowością - z tego „udogodnienia”. Sięganie palcem ponad klawiaturą, żeby coś wybrać, zaznaczyć czy poprawić, nie jest i może nigdy nie będzie wygodniejsze i szybsze, niż zrobienie tego samego za pomocą myszki i kursora.
Cóż, akurat to muszę jakoś przeżyć.
Zmieniony kierunek aplikacji
Najciekawszą zmianą, którą zaobserwowałem u siebie jest to, z jakich aplikacji zacząłem korzystać po wybraniu tabletu zamiast laptopa. A raczej to, jak wpłynął on na mój dobór oprogramowania.
Do tej pory to na komputerze wybierałem najciekawsze i najbardziej potrzebne mi aplikacje, a dopiero potem szukałem ich odpowiednika na tablet czy smartfon. Teraz jest zupełnie odwrotnie.
To na iPadzie dokonuję selekcji, instaluję i sprawdzam, czy dana propozycja mi odpowiada, i dopiero wtedy szukam jej wersji dla komputerów. Co zresztą spowodowało, że wymieniłem już sporą część mojego standardowego zestawu aplikacji, z których korzystam każdego dnia.
iPad zamiast komputera - będę żałował? Wątpię.
Mam oczywiście świadomość, jak wiele ograniczeń niesie ze sobą wybór tabletu i to, że są na rynku tablety o wiele lepsze i bardziej funkcjonalne - szczególnie te, które są po prostu pełnoprawnym laptopem, ale z odczepialną klawiaturą. Wybrałem jednak tak, a nie inaczej i jak na razie - a minęło już trochę czasu - jestem zachwycony.
I kiedy ktoś z rodziny lub znajomych - a więc osób, których potrzeby komputerowe znam raczej dobrze - zapyta, jaki mobilny (lub nawet częściowo stacjonarny) sprzęt wybrać, raczej nie będę długo wahał się przed tym, żeby powiedzieć: sprawdź na początek tablety.